Bezczynność może być błogosławiona
Pół godziny na hamaku kilkaset metrów nad taflą Jeziora Kraterowego jest najlepszym wspomnieniem z podróży po Ameryce Północnej. A przecież, można powiedzieć, nic wtedy nie robiłem i "marnowałem" czas.
Nad Jeziorem Kraterowym w stanie Oregon zachodzi słońce. Jest niemal bezwietrznie; głębokiej ciszy nie przerywa śpiew ptaków. Od czasu do czasu do moich uszu dobiega jedynie odgłos skrzydeł kolibrów, przypominający raczej dźwięk dużych owadów niż ptaków. Kryształowo czysta woda najgłębszego jeziora w Stanach Zjednoczonych kilkaset metrów poniżej rozszczepia światło na dziesiątki odcieni błękitu. Powykręcane pnie starych sosen i jałowców pachną żywicą. Powietrze jest ciepłe, ale zarazem świeże, wypełnione jasnym, złotym światłem. Niedaleko brzegu z tafli jeziora wynurza się przypominająca kapelusz czarodzieja Wizard Island.
fot. Piotr Kosiarski
fot. Piotr Kosiarski
Smakuję to wszystko, leżąc w hamaku rozpiętym między dwoma pniami starych drzew, tuż nad krawędzią urwiska otaczającego jezioro o średnicy prawie dziesięciu kilometrów. Nie doświadczyłbym tej wyjątkowej atmosfery, gdybym się nie zatrzymał i nie "zmusił" samego siebie do wrzucenia na luz. "Podróżuję przecież po Stanach Zjednoczonych, wydałem na to większość moich oszczędności, prędko znowu tu nie przyjadę, muszę zobaczyć, jak najwięcej". W takich chwilach łatwo przejść w tryb "zaliczania", a nie "smakowania" świata. Tymczasem najważniejsze jest "tu i teraz", doświadczenie piękna i niepowtarzalności chwili obecnej. Na przeszłość nie mam już wpływu, przyszłość jest poza moim bezpośrednim zasięgiem, tylko "present simple" jest tym, co mogę w pełni smakować.
Dzisiaj, z perspektywy czasu, to pół godziny na hamaku kilkaset metrów nad taflą Jeziora Kraterowego jest najlepszym wspomnieniem z podróży po Ameryce Północnej. A przecież, można powiedzieć, nic wtedy nie robiłem i "marnowałem" czas.
Decyzja o wyluzowaniu i wprowadzeniu zmian do napiętego grafiku była świadoma i celowa. Doskonale wiedziałem, co "tracę", a co "zyskuję". Kiedyś już doświadczyłem czegoś podobnego; jednak wtedy zostałem do tego przymuszony. I właśnie w czasie tej niespodziewanej i przymusowej sytuacji udało mi się pierwszy raz w życiu docenić zalety "nicnierobienia".
Nieczynna kolejka linowa
W sierpniu 2016 roku, razem z kolegą, udaliśmy się do Irlandii. Bez biura turystycznego i pośredników, za to ze szczegółowo zaplanowaną trasą; w Dublinie wynajęliśmy samochód, by objechać dookoła wyspę. Jednym z pierwszych miejsc, które mieliśmy zobaczyć, była nietypowa kolejka linowa, łącząca Irlandię z niewielkim skrawkiem lądu, zamieszkanym przez sześć osób i kilkadziesiąt owiec. Dursey Island, bo tak nazywa się ta maleńka wysepka, odcięta jest od głównego lądu przesmykiem wzburzonego morza, a ponieważ owce boją się pływać promem, wybudowano dla nich nadmorską kolejkę linową, jedną z nielicznych w Europie.
Gdy przyjechaliśmy pod stację, okazało się, że jest już późno i kolejka zdąży tego dnia wykonać tylko dwa kursy - jeden na wyspę i drugi powrotny. Po drugiej stronie byli jednak turyści i mały wagonik nie mógł zabrać z powrotem ich i nas. Postanowiliśmy, że wycieczkę na Dursey Island odłożymy na następny dzień. Perspektywa zmarnowanego wieczoru nie napawała nas jednak optymizmem. Gdyby nie ta sytuacja, jutro moglibyśmy być już daleko.
Nie mając tego dnia nic do stracenia, zaparkowaliśmy samochód i wybraliśmy się na wędrówkę po klifach. Nie spodziewaliśmy się, że w ciągu najbliższych kilku godzin zobaczymy piękny zachód słońca, zrobimy świetne zdjęcia i dowiemy się, gdzie jutro iść na mszę (następnego dnia wypadało Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny). Dla mnie ten niespodziewany spacer okazał się najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Nie tylko odpocząłem psychicznie; odkryłem, jak wiele radości daje zwykłe smakowanie świata, bez pośpiechu i napiętego grafiku. Bliskość morza, łagodna bryza, zielone łąki i zalane promieniami zachodzącego słońca strome urwiska stworzyły taką scenerię, że chyba w czasie całej późniejszej podróży nie doświadczyłem Irlandii w takiej pełni.
fot. Piotr Kosiarski
fot. Piotr Kosiarski
fot. Piotr Kosiarski
Życie w pośpiechu nam nie służy
Ostatnio sporo mówi się o uważności. Polega ona na świadomym "nicnierobieniu", połączonym ze skupieniem na chwili obecnej oraz obserwacją tego, co dzieje się wokół nas. Ważne, aby niczego nie oceniać, ale przyjmować takie, jakie jest. Przykładowo, jeśli usłyszymy śpiew ptaka, nie powinniśmy się zastanawiać, jaki to gatunek, ale prostu go słuchać.
O uważności można przeczytać w wielu artykułach dotyczących radzenia sobie ze stresem i związanym z nim napięciem. Jeszcze kilka lat temu mało kto w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że należy dbać o higienę psychiczną, a dzisiaj wyliczać można dziesiątki aplikacji na urządzenia mobilne, które mają nam w tym pomagać. Skąd takie zainteresowanie świadomym "nicnierobieniem"? Czy to na pewno tylko moda?
Nasz świat, a w nim praca i codzienne obowiązki nie dają nam wielu okazji do odpoczynku i regeneracji. Już sam smartfon wystarczająco rozprasza naszą uwagę; do tego dochodzi ciągły pośpiech i chęć maksymalnego wykorzystania czasu. Wielu ludzi nieustannie żyje w permanentnym stresie, a więc stanie, który dawniej towarzyszył naszym przodkom tylko wtedy, kiedy groził im np. atak ze strony drapieżnika. Najgorsze jest to, że jesteśmy do tego przyzwyczajeni, a złe nawyki przenosimy do naszych domów, na weekendowy wypoczynek i na wakacje. Chcemy jak najwięcej zobaczyć, spróbować, zaliczyć. Dajemy się rozpraszać złym newsom i setkom powiadomień. W konsekwencji coraz częściej cierpi nasze zdrowie, towarzyszą nam dziwne, niezdiagnozowane dolegliwości, a nasze doświadczanie świata i tego, co przynosi "tu i teraz", przypomina jazdę ekspresowym pociągiem, który co prawda przewozi nas z miejsca na miejsce, ale nie pozwala ani trochę nacieszyć się tym, co mijamy po drodze. Czy nie lepiej czasem wysiąść z tego pociągu, wsiąść na zwykły rower, poczuć wiatr we włosach i ciepło słońca na twarzy?
Zobacz film z podróży do Stanów Zjednoczonych:
Dwa opisane przeze mnie przykłady "marnowania czasu" okazały się bogatymi w pozytywne skutki "zbiegami okoliczności". Nie oznacza to jednak, że podobnie będzie w przypadku opalania się na plaży pełnej ludzi czy odpoczynku w hotelowym pokoju. Aby w pełni doświadczyć owoców uważności, warto wyjść poza schematy i wybrać ustronne miejsce, w którym nie ma zbyt wielu ludzi. Warto również zadbać o otoczenie przyrody. Dlaczego to takie ważne? Franz Jalics, węgierski jezuita i jeden z prekursorów uważności, tak opisał wpływ natury na człowieka:
"Może się zdarzyć, że przebywając na łonie przyrody czy w górach, doświadczymy bezkresu, którego nie sposób ująć w żadne ramy. Uświadamiamy sobie obecność czegoś, co istniało od zawsze, chociaż nigdy tego nie zauważyliśmy. Rankiem podczas łowienia ryb, gdy jezioro jest zupełnie spokojne, a ryba nie połknęła jeszcze haczyka, niespodziewanie doświadczamy chwili spokoju, który tętni życiem. Może się nawet zdarzyć, że przychodzimy nad jezioro nie po to, by łowić ryby, ale ze względu na ów spokój".
Gdy wybieramy się na urlop, bez względu na to, czy korzystamy z usług biura turystycznego, czy planujemy niskobudżetową wyprawę autostopem, zadbajmy o to, by od czasu do czasu zwolnić i poświęcić chwilę na uważność, bez telefonu i rozmów, skupiając się tylko na obserwacji przyrody. Nieważne, czy będziemy akurat w miejskim parku, czy nad brzegiem najpiękniejszego jeziora, jakie widzieliśmy w życiu. Możliwe, że właśnie ta jedna spontaniczna chwila sprawi, że nasze wakacje będą niezapomniane i jedyne w swoim rodzaju.
Spodobał ci się tekst? Odwiedź bloga Mapa bezdroży>> Znajdziesz na nim więcej podobnych artykułów.
Skomentuj artykuł