"Amoris laetitia"? Nie ma innych interpretacji
To nie przypadek, że jako właściwy sposób odczytania i wprowadzania w życie Kościoła adhortacji "Amoris laetitia" wskazywane jest dzieło lokalnych biskupów, a nie tekst opracowany przez którąś z watykańskich dykasterii.
Duża parafia w średniej wielkości mieście. Nowy proboszcz szybko dostrzegł grono zaangażowanych w życie wspólnoty parafian. Wśród nich kobietę samotnie wychowującą dwoje dzieci. Żyła, jak wdowa, ale nią nie była. Była rozwódką, porzuconą przez męża, który nagle postanowił "mieć coś dla siebie z życia" i zamieszkał kilkadziesiąt kilometrów dalej z inną kobietą. Płacił alimenty, ale nie szukał kontaktu z dziećmi. W ogóle nie interesował się ich losem. Tymczasem ich matka zmagała się z problemami. Zwłaszcza wchodzący w nastoletni wiek syn sprawiał poważne kłopoty.
Kobieta często uczestniczyła we Mszy św. i przystępowała do Komunii św. Widać było, że to dla niej ważne umocnienie. Niespodziewanie przestała się pojawiać w kościele. Nawet w niedzielę. Okazało się, że poznała mężczyznę, w podobnej sytuacji, co ona. Żona go porzuciła i wyjechała za granicę, gdzie na nowo ułożyła sobie życie. Zostawiła go z kilkoletnią córeczką. Dla niego też wiara była istotną częścią życia.
Długo się bronili przed rodzącym się między nimi uczuciem, ale m. in. obserwując dzieci doszli do wniosku, że mimo wszystko powinni być razem. Zawarli małżeństwo w urzędzie, zaczęli budować rodzinę. Nie przestali chodzić do kościoła, jednak jeździli na drugi koniec miasta. Po Mszy często wracali smutni, zwłaszcza ona nie potrafiła powstrzymać łez, tak bardzo tęskniła za możliwością przyjmowania Ciała Chrystusa.
Tego typu sytuacje można spotkać w niejednej parafii. Nie są zjawiskiem masowym, ale się zdarzają. Rodzą pytanie, co Kościół robi dla ludzi, którzy nieraz po latach ogromnych cierpień spowodowanych nieudanym małżeństwem, opuszczeni przez tych, którym ślubowali miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci, często niespodziewanie dla samych siebie znajdują nową miłość i "łapią trochę szczęścia". Niejednokrotnie rzeczywistość, w której żyją, okazuje się w praktyce wykluczeniem. Nie tylko z życia sakramentalnego, ale stopniowo również ze wspólnoty. Zamiast pomocy dostają napiętnowanie.
Właśnie takich ludzi dotyczy ósmy rozdział posynodalnej adhortacji apostolskiej papieża Franciszka "Amoris laetitia". Nie daje gotowych szablonów, które można szybko zastosować do wszystkich takich przypadków. Wskazuje coś, co w Kościele (jak i w wielu innych społecznościach i instytucjach) przebija się powoli. Najtrudniej chyba upowszechniają się rozwiązania, które wymagają żmudnego i starannego podejmowania wielu ważnych decyzji, bez możliwości zastosowania prostego przepisu, zero-jedynkowych szablonów, gotowców, niczym księgi penitencjarne. A przede wszystkim te, które łączą się z braniem na siebie osobistej odpowiedzialności za los innych, przed ludźmi i przed Bogiem. Wiele wskazuje na to, że właśnie takie są rzeczywiste źródła problemów i wątpliwości zgłaszanych wobec papieskich propozycji.
Jak każdy tekst, także punkty 298-300 "Amoris laetitia" podlegają interpretacji. Są filtrowane przez doświadczenie czytającego, stan wiedzy, wizję Kościoła, obraz Boga, jaki ktoś nosi w sercu i umyśle itp. Nic więc dziwnego, że po opublikowaniu adhortacji pojawiły się różne propozycje zastosowania w praktyce jej zapisów. W zeszłym roku w liście do argentyńskich biskupów z regionu Buenos Aires papież Franciszek ich sposób odczytania dokumentu wskazał, jako najwłaściwszy i zgody z jego intencjami. "Nie ma innych interpretacji" - napisał. 6 grudnia br. ten papieski list został opublikowany w Acta Apostolicae Sedis. To znaczy, że stał się oficjalnym dokumentem Stolicy Apostolskiej - nauczaniem Następcy św. Piotra.
Ten fakt ma wielorakie znaczenie. Nie tylko w bezpośrednim odniesieniu do problemu wiernych, którzy znaleźli się w tego rodzaju sytuacjach, jak wyżej opisana. Także w odniesieniu do patrzenia na Kościół powszechny i jego funkcjonowanie. To nie przypadek, że jako właściwy sposób odczytania i wprowadzania w życie Kościoła adhortacji "Amoris laetitia" wskazywane jest dzieło lokalnych biskupów, a nie tekst opracowany przez którąś z watykańskich dykasterii. Franciszek konsekwentnie pokazuje, że poszczególni pasterze diecezji mają w Kościele coraz więcej do powiedzenia, ale też coraz więcej odpowiedzialności, której nie zdejmie z nich oglądanie się na "centralę".
Argentyńscy biskupi wskazują, że należy unikać traktowania opisanych w ósmym rozdziale adhortacji możliwości jako bezwarunkowego dopuszczenia do sakramentów, tak jakby każda sytuacja je usprawiedliwiała. "Tym, co się proponuje, jest rozeznawanie, które dokonuje rozróżnienia każdego przypadku z osobna". To wymaga indywidualnego traktowania wiernych, którzy z rozmaitych względów znaleźli się w kłopotach oraz czegoś jeszcze - bliskości, delikatności, czułości, miłosierdzia. Czyli tego wszystkiego, na co Franciszek od pierwszych chwil swego pontyfikatu kładzie bardzo silny nacisk.
ks. Artur Stopka - dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI.
Skomentuj artykuł