Kurdyjski dowódca: Turcy codziennie do nas strzelają

Kurdyjski dowódca: Turcy codziennie do nas strzelają
(fot. shutterstock.com)
PAP / ml

Dowódca regimentu kurdyjskich oddziałów granicznych w Syrii YPG-Arkan w dystrykcie Trbespije powiedział w rozmowie z PAP, że Turcja niemal codziennie dokonuje prowokacji granicznych. Wyraził też przekonanie, że armia syryjska praktycznie nie istnieje.

"Nawet teraz, jak tu siedzimy, Turcy ostrzelali jeden z naszych punktów kontrolnych, właśnie dostałem meldunek" - zaznaczył Farmandar Dilbirin, odpowiadając na pytanie PAP o to, kiedy ostatnio Turcy zaatakowali nadzorowany przez niego odcinek granicy syryjsko-tureckiej.

Sztab regimentu Dilbirina znajduje się w małej wiosce Kel Hasanak, położonej kilka kilometrów od miasta Trbespije w prowincji Kamiszlo regionu Dżazira. Kiedyś była to syryjska muhafaza Hasaka, ale dziś jest to część Demokratycznej Federacji Północnej Syrii (DFPS) stworzonej na terenach opanowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF). Kurdyjskie Powszechne Jednostki Obrony (YPG) stanowią trzon SDF wspieranych przez USA.

DEON.PL POLECA

Sztab w Kel Hasanak znajduje się niespełna 500 metrów od tureckiej granicy. Trudno jej nie zauważyć, gdyż w czerwcu 2018 roku Turcy odgrodzili się od DFPS wysokim, widocznym z daleka murem. W nocy przypominają o nim oświetlone tureckie wieże kontrolne, rozstawione wzdłuż muru co kilkadziesiąt metrów. To właśnie z nich tureccy żołnierze regularnie ostrzeliwują teren Syrii.

"Prowokacje nasiliły się, gdy w styczniu 2018 roku media ogłosiły, że USA zamierzają wyszkolić i uzbroić 35-tysięczny kurdyjski korpus graniczny" - powiedział Dilbirin w piątkowej rozmowie, przyznając, że taka formacja rzeczywiście powstała na początku 2018 roku. "To właśnie YPG-Arkan, którego jesteśmy częścią".

Regiment w Trbespije liczy około 400 osób i jest odpowiedzialny za 13 punktów kontrolnych na odcinku 60 kilometrów wzdłuż granicy z Turcja. Regimenty Arkanu strzegą jednak całej granicy DFPS, a więc również granicy z Irakiem oraz linii demarkacyjnej oddzielającej pozycje SDF od terenów kontrolowanych przez rząd syryjski.

"Jeśli nie musimy, to nie reagujemy na prowokacje Turcji, na przykład dziś nasza reakcja będzie polegała tylko na przesłaniu raportu do dowództwa Arkanu, które przekaże informację Amerykanom" - poinformował Dilbirin. "Dopiero wówczas gdy strzelają do ludzi, czy to naszych żołnierzy, czy to mieszkających tu cywilów, reagujemy w samoobronie" - dodał, podając przykład wydarzeń w Serekanije sprzed kilku miesięcy. "Zastrzelili kilku cywilów i doszło do wymiany ognia. Potem interweniowali Amerykanie i stworzyli tam swój punkt kontrolny" - powiedział Dilbirin, dodając, że wówczas Turcy zaprzestali prowokacji w tym miejscu, ale wzmogli je w innych. "Tam gdzie są Amerykanie, tam Turcy nie atakują" - podkreślił.

Dilbirin powiedział PAP, że Turcy strzelają do cywilów, którzy zbliżają się do muru, choć wiedzą, że to są miejscowi rolnicy. "Dwa dni temu zastrzelili rolnika na traktorze w jednej z wiosek koło Sere Kanie" - opowiadał.

Choć miejscowi boją się zbliżać do muru, to nie mają innego wyjścia. "Ludzie mają tu pola, które ciągną się do granicy. Jak nie będą ich uprawiać, to nie będą mieli środków do życia" - tłumaczył dowódca YPG, dodając, że czasem Turcy starają się utrudniać życie miejscowym rolnikom w inny sposób. "Na początku żniw spalili miotaczami ognia część upraw przy granicy. Czasem strzelają też do krów i owiec" - powiedział.

Zdaniem Dilbirina USA i Francja, których oddziały stacjonują w Północnej Syrii, mogłyby rozwiązać problem tureckich prowokacji, gdyby chciały. "Nie wiem, czemu tego nie robią" - powiedział.

Dilbirin nie miał też wątpliwości, że USA są w Syrii nie po to, by pomagać Kurdom, lecz ze względu na własne interesy. "Jak dojdą do wniosku, że ich interes się tu skończył, to wyjdą i zostawią nas samych" - ocenił. "Dlatego to my tu podejmujemy decyzje, a oni nam tylko pomagają, a nie odwrotnie" - podkreślił, dodając, że Kurdowie dostatecznie wiele razy zostali już zdradzeni, by cały swój los składać w ręce jednego sojusznika.

Dowódca regimentu w Trbespije przyznał jednak, że pomoc USA jest cenna, a relacje między żołnierzami YPG i Amerykanami dobre. Dodał, że Amerykanie są czasem zdziwieni zachowaniem żołnierzy. "Złapaliśmy kiedyś rannego terrorystę Państwa Islamskiego, który zaczął na nas pluć i przeklinać. A my zaczęliśmy opatrywać jego rany. Towarzyszący nam Amerykanin był zdziwiony naszą reakcją, a my mu powiedzieliśmy, że tacy po prostu jesteśmy" - opowiedział Dilbirin.

Regiment Dilbirina zajmuje się również szkoleniem nowych rekrutów. "W ciągu ostatnich trzech tygodni zgłosiło się do nas 80 ochotników" - powiedział. Dowódca przyznaje, że wśród chętnych są niekiedy osoby związane z dżihadystami, w tym z Państwem Islamskim (IS).

"Nawet tym, którzy siedzą u nas w więzieniu, dajemy szansę. Obserwujemy ich, sprawdzamy, czy są szczerzy. Jeśli tak, to jesteśmy w stanie przyjąć ich do naszego grona, dać im szansę" - stwierdził dowódca, choć przyznał, że rezultaty są różne.

"Na początku wojny przyłączyło się do mojego oddziału dwóch dezerterów ze związanej z Al-Kaidą al-Nusry. Nikt nie wierzył w ich szczerość, ale ja postanowiłem dać im szansę i do dziś są z nami" - opowiadał Dilbirin. Przyznał jednak, że zdarzyło się też, że przyjęli do swoich szeregów byłego członka IS, który trafił do ich niewoli. "Przy pierwszej okazji uciekł do tamtych, ale go potem zastrzeliliśmy w walce" - powiedział dowódca.

"My nie chcemy walczyć" - podkreślił Dilbirin. "Ja osobiście uważam, że broń jest zła i świat bez niej byłby lepszy" - zauważył i dodał, że mówi to wszystkim nowym ochotnikom. "Problem w tym, że nie można bezczynnie przypatrywać się, jak różne reżimy terroryzują i mordują ludzi. Dlatego jesteśmy gotowi do walki z każdym złem" - podkreślił.

Dilbirin stwierdził również, że jeśli USA wycofają się z Syrii, to Iran i Turcja będą chciały zdominować region i będzie to ogromne zagrożenie dla Europy.

"Dla nas wrogiem nr 1 jest Turcja" - podkreślił. Według niego Iran stara się natomiast nie wchodzić w konflikt z DFPS. "To Iran naciska na Asada, by miał z nami dobre relacje, bo chce przeprowadzić przez nasze terytorium szlak łączący Iran przez Irak do Libanu" - powiedział Dilbirin. Na pytanie, czy możliwe jest porozumienie Kurdów z Iranem, jeśli USA wycofają się z Syrii, Dilbirin oświadczył, że niczego nie da się wykluczyć. "Nie pozwolimy jednak na to, by wykorzystano nas do ataku na Izrael" - podkreślił.

Odpowiadając na pytanie, czy armia syryjska (SAA) stanowi zagrożenie dla YPG i SDF, Dilbirin stwierdził, że SAA w ogóle już nie istnieje. "Jest Hezbollah, oddziały irańskie i najemnicy, w tym byli dżihadyści przekupieni przez Asada" - podkreślił. "Dla nas Asad jako taki nie jest zagrożeniem, ale nie da się wykluczyć, że w przyszłości dogada się z Turcją, aby wspólnie nas zaatakować. Ale jak będzie trzeba, to stawimy opór nawet wszystkim armiom świata, bo nie mamy innego wyjścia" - podkreślił.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Kurdyjski dowódca: Turcy codziennie do nas strzelają
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.