Agnieszka Huf: Ludzie z depresją siedzą obok nas w kościelnych ławkach albo stoją po drugiej stronie ołtarza
"Osoby z depresją potrafią bardzo skutecznie ukrywać swoje cierpienie. Najczęściej występującą dziś odmianą tej choroby jest tak zwana depresja wysokofunkcjonująca. Cierpiące na nią osoby są w stanie normalnie pracować, a otoczenie nie ma pojęcia o ich problemach. Nie oznacza to jednak, że cierpią mniej. Po prostu wkładają znacznie więcej wysiłku w ukrywanie choroby, bo tak łatwiej im funkcjonować" - mówi Agnieszka Huf, autorka książki "Szczeliny. Bóg w popękanej psychice".
Oto siódmy materiał publikowany w ramach mojego autorskiego cyklu poświęconego nadziei. W Roku Jubileuszowym postanowiłem oddać głos "Pielgrzymom nadziei" - ludziom, którzy nie tylko żyją nadzieją, ale również pokazują, skąd ją czerpią i jak pielęgnują. Kolejny artykuł ukaże się we wtorek, 30 września.
Piotr Kosiarski: Najpierw pandemia koronawirusa, teraz wojna za naszą wschodnią granicą i obawy o przyszłość. Wygląda na to, że dzisiaj potrzebujemy nadziei bardziej niż kiedykolwiek.
Agnieszka Huf: Zgadzam się z tym, że potrzebujemy nadziei. Ale czy bardziej niż kiedykolwiek? Tego nie jestem pewna. Myślałam jakiś czas temu o powstańcach warszawskich - realiach, w jakich żyli, okupacji niemieckiej, terrorze… Myślę, że w każdych czasach ludzie potrzebują nadziei. Teraz być może jest trudniej, nawet nie ze względu na jakieś zewnętrzne uwarunkowania, ale na to, że po prostu jesteśmy bardziej samotni. Kiedyś więzi były silniejsze, było wsparcie międzypokoleniowe… Teraz ludzie żyją satelitarnie, są skupieni na sobie, jest sporo osób samotnych. Trudności potęguje tempo życia, zabieganie, ilość obowiązków… Nasz mózg jest bombardowany taką ilością danych, której nie jest w stanie w żaden sposób przetworzyć. Kiedyś słyszałam o badaniu, z którego wynikało, że w weekendowym wydaniu gazety jest tyle informacji, ile człowiek żyjący w XIX wieku otrzymywał w całym swoim życiu! Nasz mózg nie jest do tego przygotowany i dlatego nasza kondycja psychiczna ma się gorzej.
Obecnie uczymy się nazywać pewne rzeczy. Niedawno uczestniczyłam na portalu X w dyskusji, że "kiedyś depresji nie było…". Ale to nieprawda! Wujek szedł i wieszał się w stodole. To, że czegoś nie zauważaliśmy, nie znaczy, że tego nie było.
Ostatnio coraz częściej słyszę o negatywnym wpływie mediów społecznościowych na naszą kondycję psychiczną. Czy uważasz, że rzeczywiście mają one na nas szkodliwe oddziaływanie?
- Nie demonizowałabym mediów społecznościowych, ponieważ mam doświadczenie budowania z ich pomocą bardzo trwałych relacji. Gdy spotykam się z osobą, którą znam z Facebooka czy Instagrama, mam często poczucie, że znamy się wiele lat. Dlatego nie jest tak, że media społecznościowe tylko burzą relacje. Dzięki nim możemy poznawać ludzi, których w innych okolicznościach nigdy byśmy nie spotkali.
A jednak jest w nich coś niepokojącego.
- Myślę, że destrukcyjnie wpływa na nas wspomniana wcześniej ilość informacji, które przetwarzamy, i szeroko pojęte media - niekoniecznie społecznościowe - które pokazują nam ideał życia, do którego mamy dążyć, a do którego nie jesteśmy w stanie dosięgnąć.
Dopóki nie ukształtowała się telewizja, co najwyżej z niektórych książek mogliśmy się dowiedzieć, jak żyje się w innych częściach świata. Mieszkając w małym mieście czy wiosce, ludzie patrzyli na to, co ich otacza, i nie mieli wygórowanych oczekiwań, nie porównywali się z "ideałem", do którego mają dążyć. Dziś widzimy ten "ideał", zapominając w dodatku, że to tylko wykreowany fragment całości. Przykład? Patrzymy na szczęśliwą rodzinę w idealnie posprzątanym mieszkaniu, która ma czas na wszystkie przyjemności. My tymczasem kompletnie nie potrafimy tak żyć. Myślę, że takie porównywanie się to coś, co bardzo osłabia ludzką kondycję.
W swojej książce "Szczeliny. Bóg w popękanej psychice" opisujesz świadectwa osób, które zmagały się z zaburzeniami psychicznymi, doświadczając "najmroczniejszych chwil w życiu". Korzystały z pomocy psychologów i psychiatrów - ale zarazem odkryły obecność i uzdrawiającą moc Boga. Na czym według Ciebie polega równowaga między wiarą a medycyną? Która z nich jest ważniejsza?
- Moja książka rozpoczyna się mottem z Mądrości Syracha: "Synu, w chorobie swej nie odwracaj się od Pana, ale módl się do Niego, a On cię uleczy. (…) Potem sprowadź lekarza, bo jego też stworzył Pan, nie odsuwaj się od niego, albowiem jest on ci potrzebny" (Syr 38,9-12). Te słowa są dla mnie kluczem. W chorobach psychicznych - podobnie jak w przypadku każdej innej choroby - Bóg nie oczekuje od nas, że oprzemy się tylko na Nim i zaniedbamy korzystanie z pomocy medycznej. Bóg przecież pozwolił człowiekowi osiągnąć poziom, w którym dysponuje on konkretnymi narzędziami - pomocą medyczną i farmakologiczną. Marzę o momencie, w którym zaczniemy traktować choroby psychiczne w taki sam sposób, w jaki traktujemy choroby ciała. Kiedy papież Franciszek trafił do szpitala, nikt jakoś nie dziwił się, że jest poddawany skomplikowanym zabiegom medycznym. Wszyscy wtedy modlili się w jego intencji, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie mówił: "Mamy się tylko modlić, Pan Bóg wszystko załatwi". Bardzo chciałabym, żeby podobnie było w przypadku chorób psychiki - abyśmy szukali w nich śladów Boga, modlili się do Niego o uzdrowienie, ale i jednocześnie korzystali ze wszystkich dostępnych i godziwych metod leczenia.
Co odróżnia wierzących, cierpiących na zaburzenia psychiczne, od osób, które nie wierzą? Czy wierzący mają jakąś "przewagę" nad niewierzącymi?
- Z badań wynika, że życie duchowe jest czynnikiem chroniącym zdrowie psychiczne. Ów czynnik nie gwarantuje jednak, że na pewno je utrzymamy. Podobnie jest w przypadku zdrowego trybu życia, który zwiększa nasze szanse na uchronienie się przed chorobami, ale nie daje nam on takiej pewności. Znam ludzi bardzo młodych, którzy żyli zdrowo, a jednak doświadczyli na przykład udaru.
W chorobie łatwiej się modlić?
- Każdy człowiek to odrębna historia. Znam świadectwa osób, które w obliczu kryzysów bardzo mocno polegały na Bogu, który dawał im nadzieję. Z kolei moje doświadczenie jest takie, że w stanach depresyjnych czy lękowych trudniej się modlić i - chociaż nie traci się wiary - Pan Bóg jest jakby mniej dostępny. Życie duchowe nie gwarantuje więc tego, że w obliczu choroby i cierpienia jest łatwiej. Z drugiej strony w mojej książce opisuję świadectwo osoby, której cierpienie psychiczne bardzo mocno objawiało się w ciele. Wielokrotnie trafiała ona na ostry dyżur z bardzo poważnymi objawami fizycznymi. Ale właśnie w tym cierpieniu odnajdywała nieprawdopodobną bliskość Boga.
Jak w czasie choroby pielęgnować nadzieję?
- Myślę, że bardzo ważne jest wtedy znalezienie drugiego człowieka, kogoś wspierającego, kto będzie niósł nadzieję za nas. Mówię to z perspektywy osoby chorej na depresję - bardzo ważna jest osoba, która powie: "Nie musisz wierzyć w tym momencie, będę wierzył za ciebie". Dla mnie bardzo ważne jest również to, żeby z osób chorych zdejmować poczucie winy.
Co masz na myśli?
- Niestety cierpiących na depresję często obwinia się, że zaniedbują modlitwę i życie duchowe. Naprawdę nie warto im dokładać. W tych momentach i tak trudno się modlić, a "dowalanie" sobie nie rozwiązuje problemu. W takich chwilach dużo lepiej jest powiedzieć: "Pan Bóg wie, że cierpisz. On nie oczekuje, że przekroczysz siebie, dokonasz niemożliwego, ale chce być z tobą w twoim cierpieniu". Pan Bóg nie oczekuje od nas dostosowywania się do wyśrubowanych norm, ale autentyczności. I to jest ogromne źródło nadziei.
A co jeśli nie mamy depresji, tylko jesteśmy po prostu zmęczeni?
- Wierzę, że Pan Bóg to nie urzędnik ZUS, który czeka, aż przyniosę Mu zwolnienie i na jego podstawie usprawiedliwi mój brak modlitwy. Jeśli pojawia się duże zmęczenie, warto zastanowić się, skąd się ono bierze, na ile mam wpływ na to, że jestem teraz zmęczona, przeładowana obowiązkami… Powodów zmęczenia może być bardzo dużo. W życiu duchowym mamy różne etapy i może być tak, że przechodzimy przez etap wypalenia relacji z Panem Bogiem.
Kiedyś o wypaleniu w życiu duchowym rozmawiałam z Przemkiem Wysoglądem SJ. Mówił on o sytuacjach, w których nawet ksiądz może się wypalić. Po prostu przychodzi taki moment, w którym formy modlitwy - do tej pory nas karmiące - w pewnym momencie zaczynają nas męczyć. Myślę, że w takich sytuacjach warto mieć towarzysza duchowego, z którym można porozmawiać i skonsultować to, co z nami się dzieje, a co może nawet nie do końca rozumiemy.
Co jest Twoim "minimum" życia duchowego? Co robisz, gdy nie masz siły na długą i intensywną modlitwę?
- Tym "minimum" są sakramenty - niedzielna Msza święta, regularna spowiedź i choćby krótka próba modlitwy rano i wieczorem: "Panie Boże, przepraszam, bardzo bym chciała, ale nie jestem w stanie z Tobą dzisiaj gadać". Co do pozostałych form i sposobów duchowego zaangażowania, sądzę, że one muszą się zmieniać w zależności od okoliczności, możliwości i sytuacji, w których jesteśmy. Coś, co jest inne, nie oznacza, że jest gorsze. Myślę o matce małych dzieci, która nie jest w stanie prowadzić tak intensywnego życia duchowego, które prowadziła zanim jej dzieci przyszły na świat, bo zwyczajnie usypia ze zmęczenia. I to nie jest tak, że ona ma teraz gorszą relację z Bogiem, tylko jej wyrazem miłości do Niego jest troska o dzieci. Myślę, że taka elastyczność jest bardzo ważna.
Napisałaś, że ludzie z depresją "siedzą obok nas w kościelnych ławkach albo stoją po drugiej stronie ołtarza i najczęściej nie mamy pojęcia, jaki dramat przeżywają". Dlaczego tak jest?
- Osoby z depresją potrafią bardzo skutecznie ukrywać swoje cierpienie. Najczęściej występującą dziś odmianą tej choroby jest tak zwana depresja wysokofunkcjonująca. Cierpiące na nią osoby są w stanie normalnie pracować, a otoczenie nie ma pojęcia o ich problemach. Nie oznacza to jednak, że cierpią mniej. Po prostu wkładają znacznie więcej wysiłku w ukrywanie choroby, bo tak łatwiej im funkcjonować - nie chcą zwracać na siebie uwagi ani "zatruwać" otoczenia swoimi problemami. Powodów ukrywania choroby może być bardzo wiele, na przykład to, że czasem po prostu łatwiej jest przez parę godzin udawać, że cierpienia nie ma.
Myślę, że nie powinniśmy się obwiniać za to, że nie zauważyliśmy czyjegoś cierpienia. Sama bardzo dobrze wiem, jak potrafię je ukrywać. Bliskie mi osoby po prostu nie mogły mieć pojęcia o mojej depresji, dopóki sama nie zaczęłam o niej mówić wprost.
Co zatem możemy zrobić, by pomóc osobom cierpiącym na depresję?
- Po pierwsze, warto, byśmy mieli wrażliwość na innych. Obserwując, że coś jest nie tak, możemy na przykład zapytać: "Widzę, że jesteś smutny, że zmieniło się twoje zachowanie… Może potrzebujesz rozmowy".
Po drugie, możemy zmienić nasz język. To coś, co bardzo pomaga. Jeśli zaczniemy traktować choroby psychiki w naturalny sposób - nie będziemy mówić, że ktoś jest wariatem i powinien trafić do szpitala psychiatrycznego - zrobimy bardzo dużo. Osobom chorym łatwiej się wtedy przyznać do cierpienia.
Po trzecie, sporo możemy zrobić w kontekście duchowym. Nie mówmy, że ktoś ma depresję, bo za mało się modli, albo że wszystkie jego problemy rozwiązałaby porządna spowiedź. Niestety, w Kościele bardzo często dokładamy cierpienia osobom chorym psychicznie, zrzucamy odpowiedzialność za ich choroby na nie same i na "niewystarczające życie duchowe".
Dlatego - podkreślę to raz jeszcze - naszą winą nie jest samo niezauważanie cierpienia innych, lecz to, że stygmatyzujemy chorych naszym językiem. Ktoś, kto cierpi i chciałby się do tego przyznać, najpewniej tego nie zrobi, bo będzie się bał.
Benedykt XVI w encyklice "Spe salvi" napisał, że jedną z przestrzeni realizowania się nadziei w życiu ludzi wierzących w Chrystusa jest… cierpienie. Jak rozumiesz te słowa?
- Niedługo minie sześć lat od nagłego odejścia mojej mamy. Od momentu, w którym straciła przytomność, do jej śmierci minęły cztery dni. Jestem jedynaczką, w dodatku byłam z mamą bardzo związana. Mój tata był już wtedy osobą niepełnosprawną. Często, kiedy jeszcze rodzice żyli, najbardziej bałam się tego, że moja mama odejdzie, a ja zostanę sama z koniecznością opieki nad tatą. Był cudowną osobą, ale bardzo chorą na parkinsona i padaczkę. W końcu przyszedł ten moment - był to sobotni poranek, w dodatku chwilę po moim wyjściu od rodziców - kiedy tata zadzwonił i powiedział: "Przyjdź, bo z mamą dzieje się coś niedobrego". Zobaczyłam mamę nieprzytomną, reanimowałam ją, zanim zabrała ją karetka. Jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się, że szanse na poprawę są minimalne… Ale właśnie w tamtym momencie poczułam się najbliżej Pana Boga. Miałam namacalne doświadczenie tego, że jestem złożona w Jego rękach. Miałam poczucie, że wszystkie moje zabezpieczenia się rozpadły i został tylko On.
Dziś mogę powiedzieć, że moje największe poczucie Bożej obecności przyszło w chwili największego cierpienia, jakie dotychczas stało się moim udziałem. Myślę, że moment doświadczenia nadziei pochodzącej od Boga jest wtedy, kiedy wszystko, co ziemskie, się rozpada. Wtedy możemy liczyć tylko na Niego. On wtedy mówi: "Hej! Ja w tym jestem!".
Nie tylko Benedykt XVI interesował się nadzieją. Papież Franciszek przed swoją śmiercią ogłosił rok jubileuszowy Rokiem Nadziei. Jak sądzisz, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji? Dlaczego właśnie teraz, w Kościele, tak bardzo potrzebna jest nam nadzieja?
- Papież przypomniał, że nadziei potrzebujemy zawsze. Dziś bardzo wyraźnie widać, że jedynym źródłem nadziei jest Pan Bóg, że wszystko, w czym pokładaliśmy nadzieję - osiągnięcia techniki, cywilizacja, rozwój społeczeństw, wszystko to, co miało sprawić, że świat będzie lepszy, a my osiągniemy szczęśliwość - zawiodły. Nikt z nas nie jest w stanie osiągnąć tego szczęścia własnymi siłami. I chyba coraz bardziej już widzimy, że naszą jedyną nadzieją jest Pan Bóg. Myślę, że właśnie o tym chciał nam przypomnieć Franciszek.
Kintsugi to japońska technika naprawiania potłuczonej ceramiki, w której łączy się jej fragmenty spoiwem ze złotem. Co wspólnego ma ta sztuka z wiarą i procesem zdrowienia po chorobach psychicznych?
- W czasie prac nad moją książką zwróciłam uwagę na sformułowanie jednej z jej bohaterek. Powiedziała ona, że depresja, której doświadcza, to "szczeliny, przez które Pan Bóg sączy do jej serca miłość i łaskę". Ona oczywiście wie, że Pan Bóg nie zesłał na nią choroby, ale wykorzystał jej cierpienie, żeby dać jej jeszcze więcej miłości, pokazać, jak bardzo ją kocha. Jej świadectwo bardzo mnie poruszyło. Pan Bóg naprawdę nie daje nam choroby, cierpienia, ale wykorzystuje je, by jeszcze więcej swojej miłości nam objawić. Ja w ten sposób rozumiem metaforę Kintsugi. Nasze życie jest popękane i od tego nie uciekniemy; żyjemy w świecie skażonym grzechem i cierpieniem i tego - przed ponownym przyjściem Chrystusa - nie jesteśmy w stanie zmienić. Natomiast te "pęknięcia" nie są dla Pana Boga przeszkodą, żeby działać. I jeśli tylko wpuścimy Go do naszego życia, może ono stać się piękniejsze i pełniejsze. Nie dlatego, że pęknięcia znikną, ale dlatego, że On je wypełni sobą.
Skąd dzisiaj czerpiesz nadzieję?
- Rozmawiamy, kiedy staję na nogach po trudnym doświadczeniu. Naprawdę bardzo dziękuję Panu Bogu za medycynę i za to, że istnieją leki antydepresyjne. Mówię to wprost - widzę, jak działają, zmieniają życie i przywracają nadzieję, którą odbiera choroba. Ale staram się też poszukiwać nadziei w codzienności - drobnych rzeczach, zbiegach okoliczności, uśmiechu drugiej osoby… To wszystko są przejawy troski Pana Boga o mnie. Przykład? W zeszłym tygodniu miałam rozpocząć rehabilitację. Kiedy przyszłam na pierwsze spotkanie, okazało się, że urządzenie, które najbardziej mogło mi pomóc, zepsuło się dzień wcześniej. Ale pani, która rozpisywała zabiegi, powiedziała, że jest w stanie przesunąć cały cykl rehabilitacji na czas, kiedy urządzenie będzie sprawne. Gdybym zaczęła rehabilitację dzień wcześniej, nic by się nie dało zrobić. Niby drobiazg. Ktoś powie, że miałam szczęście. Ale ja w tym widzę Bożą opiekę i mówię: "Dzięki, Panie Boże, że się zatroszczyłeś".
Właśnie w takich sytuacjach staram się szukać nadziei. Chcę być wyczulona na Boże działanie w codzienności i pamiętać, że On się o mnie troszczy. A jeśli tak jest, to ja już nie muszę się bać.
***
Oto siódmy materiał publikowany w ramach mojego autorskiego cyklu poświęconego nadziei. W Roku Jubileuszowym postanowiłem oddać głos "Pielgrzymom nadziei" - ludziom, którzy nie tylko żyją nadzieją, ale również pokazują, skąd ją czerpią i jak pielęgnują. Kolejny artykuł ukaże się we wtorek, 30 września. Zachęcam do lektury wstępu oraz pozostałych części:
Część 1: "Bóg przygotowuje dom dla opuszczonych". Kapucyni, mężczyźni z doświadczeniem bezdomności i wspólnota oparta na Ewangelii
Część 2: Duszpasterz skrzywdzonych: Chrystus również doświadczył przemocy seksualnej
Część 3: Himalaista Piotr Krzyżowski: Wierzę w Boga i dużo z Nim rozmawiam. Mamy bardzo swobodny kontakt
Część 4: Bp Artur Ważny: Możemy towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje. Punktem wyjścia nie jest stawianie warunków
Cześć 5: Zgwałcona i odarta z nadziei, chciała skoczyć z mostu. Gdy robiła krok w ciemność, Bóg zesłał ratunek
Część 6: Maja Moller: Chciałabym, żeby świeccy mogli iść do braci biskupów i powiedzieć im, czego świat dzisiaj potrzebuje
Skomentuj artykuł