Bp Artur Ważny: Możemy towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje. Punktem wyjścia nie jest stawianie warunków

Bp Artur Ważny: Możemy towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje. Punktem wyjścia nie jest stawianie warunków
Bp Artur Ważny. Fot. Centrum Nowej Kultury / YouTube

"Niestawianie warunków na początku jest punktem wyjścia. Niejednokrotnie widzę u siebie - ale też u ludzi, z którymi współpracuję - niecierpliwość. Nieraz chcielibyśmy od razu widzieć ewangeliczne owoce. Ale czasami warto poczekać. Gdy Jezus wędrował z uczniami do Emaus, tak naprawdę towarzyszył tym, którzy - wychodząc z Jerozolimy - oddalali się od krzyża i Zmartwychwstałego, a więc również od nadziei. Szli rozczarowani. Ale Jezus i tak cały czas przy nich był. Możemy więc i my towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje, odbiega od ewangelicznych zasad i w pewnym momencie zaproponować im inną drogę" - mówi bp Artur Ważny.

Oto czwarta rozmowa publikowana w ramach mojego autorskiego cyklu poświęconego nadziei. W Roku Jubileuszowym postanowiłem oddać głos "Pielgrzymom nadziei" - ludziom, którzy nie tylko żyją nadzieją, ale również pokazują, skąd ją czerpią i jak pielęgnują. Kolejny wywiad ukaże się we wtorek, 19 sierpnia. Zachęcam do lektury wstępu oraz pozostałych części:

Część 1: "Bóg przygotowuje dom dla opuszczonych". Kapucyni, mężczyźni z doświadczeniem bezdomności i wspólnota oparta na Ewangelii
Część 2: Duszpasterz skrzywdzonych: Chrystus również doświadczył przemocy seksualnej
Część 3: Himalaista Piotr Krzyżowski: Wierzę w Boga i dużo z Nim rozmawiam. Mamy bardzo swobodny kontakt

DEON.PL POLECA

 

 

Piotr Kosiarski: Papież Franciszek postanowił ogłosić Rok Jubileuszowy rokiem nadziei. Dlaczego nadzieja jest ważna w życiu chrześcijan i czemu Kościół właśnie teraz o niej przypomina?

Bp Artur Ważny: Nadzieja to cnota, która ukierunkowuje nasze życie na najważniejszy cel - Pana Boga. I chociaż powinien być on punktem odniesienia dla wszystkich naszych działań, świat nieustannie podsuwa nam inne rozwiązania i cele. Poniekąd sami te cele generujemy i chyba już trochę się w tym gubimy.

Dlaczego tak się dzieje?

- Myślę, że problem ten wynika w dużej mierze z nadmiaru oczekiwań i potrzeb. Do tego dochodzą również czynniki zewnętrzne - wojny, konflikty, napięcia międzynarodowe i religijne. To wszystko sprawia, że człowiek jest pogrążony w chaosie. Nadzieja tymczasem porządkuje ten chaos, te wszystkie mniejsze cele, wskazując jednocześnie na wspomniany cel zasadniczy, czyli Pana Boga. Pokazując drogę do Niego, mówi: "Trzymaj się Boga. Jeśli nie będziesz tracić Go z oczu, uporządkujesz wszystkie swoje sprawy i wyjdziesz z chaosu".

DEON.PL POLECA


Benedykt XVI w poświęconej nadziei encyklice "Spe salvi" (łac. Nadzieją zbawieni - przyp. red.) z 2007 roku napisał, że posiadać nadzieję oznacza poznać prawdziwego Boga. Niestety, jak podkreślił, ludzie już "nie chcą życia wiecznego, lecz obecnego, a wiara w życie wieczne wydaje się im w tym przeszkodą".

- Papież Benedykt napisał również, że kiedyś ludzie tęsknili za rajem, który był nieosiągalny z powodów ekonomicznych i technologicznych. Ale wraz z rozwojem cywilizacji i technologii, a więc ludzkich możliwości, zaczęliśmy posiadać coraz więcej dóbr, które kiedyś były nie do pomyślenia. Dziś na przykład idziemy do marketu i na kilku półkach mamy owoce ze wszystkich stron świata. Czy to nie namiastka raju? Przecież kiedyś tego nie było. Człowiek niestety dał się zwieźć, że może zbudować sobie raj na ziemi. W konsekwencji nie tylko nie tęskni za Bogiem, ale wręcz uważa, że Bóg będzie mu przeszkadzał w korzystaniu z dóbr, które posiada. Tak naprawdę powtarza się historia z raju - człowiek boi się, że Bóg będzie ograniczał jego możliwości rozwojowe i woli radzić sobie sam, decydować o tym, co jest dobre a co złe, co jest prawdą a co kłamstwem.

W innym miejscu Benedykt XVI wskazuje, że jedynym sposobem ocalenia tęsknoty za czymś pięknym i większym od nas jest zobaczenie siedzącej w parku matki, która przytula dziecko. Taki obraz naprawdę może sprawić, że miłość zrodzi w nas nadzieję.

Niestety problem, o którym mówimy dotyczy również chrześcijan. Pozostając przy encyklice "Spe salvi", dostrzegamy w niej niepokojącą diagnozę. "Dla nas, którzy od zawsze żyjemy z chrześcijańską koncepcją Boga i przywykliśmy do niej, posiadanie nadziei, która pochodzi z rzeczywistego spotkania z Bogiem, jest już czymś z czego niemal nie zdajemy sobie sprawy" - pisał Benedykt XVI. Co konkretnie możemy zrobić w 2025 roku, by na nowo rozpalić w sobie pragnienie posiadania płynącej ze spotkania z Bogiem nadziei?

- Papież Franciszek w ogłaszającej Rok Jubileuszowy bulli "Spes non confundit" (łac. Nadzieja zawieść nie może - przyp. red.), przypomina, że fundamentem nadziei jest wypływająca z przebitego serca Jezusa miłość. Nadzieja ta nie może nas zawieść. Myślę, że to właśnie doświadczenie mieszkającej w nas miłości jest dla nas szansą, byśmy obudzili w sobie nadzieję. Miłość, rozlewana w naszych sercach przez Ducha Świętego, będzie dawała impuls, by nadzieja nie zawiodła.

Jak to może wyglądać w praktyce?

- Myślę, że może się to wydarzać w spotkaniu z człowiekiem. Dostrzegam, że kiedy ludzie spotykają się w małych grupach, wspólnotach, przeżywają nową jakość. Niestety wielu młodych ludzi jest dzisiaj zapatrzonych w ekrany. Komunikuje się za pomocą technologii, nie znając doświadczenia przebywania blisko siebie. Zauważyłem kiedyś, że niektórzy młodzi, spotykając się ze sobą, unikają powitań. Przyznam, że było to dla mnie odkrycie - ktoś przychodzi i nie ma odruchu, żeby się przywitać… Dlatego powtarzam, jeśli mamy przywrócić nadzieję, naszym fundamentem powinna być miłość - poszukiwanie bliskości z drugim człowiekiem, zachwycenie się tym, że drugi człowiek jest ciekawy, że można się z nim spotkać i przeżyć intelektualną czy relacyjną przygodę. To na pewno może być sposób odbudowywania nadziei.

Wydaje się, że nadzieja to coś uniwersalnego. Mieć nadzieję mogą przecież również niewierzący. Co takiego jest w chrześcijańskiej nadziei, że osoby, dla których zbawienie nie jest najważniejszą troską, mogliby chcieć za nią podążać?

- Nadzieja chrześcijańska jest ostateczna. Wskazuje na ostateczny cel, który nigdy nie zgaśnie. Ludzkie nadzieje - również te mniejsze - są dobre i warto je mieć. Również o tym pisał Benedykt XVI. Ludzie, sytuacje, marzenia, które chcemy spełnić… Te wszystkie małe nadzieje również są światełkami, za którymi możemy iść. Tyle, że one wszystkie kiedyś zgasną. Ich skończoność jest nieunikniona. Chrześcijanin ma nadzieję ukierunkowaną na Boga - możemy być pewni, że ta nadzieja, w porównaniu do innych - nie zgaśnie nigdy.

Pozostając w temacie tych małych, gasnących nadziei, nasuwa się kolejne pytanie. Czy są sytuacje, kiedy mogą one stać się przeszkodą w zbawieniu?

- Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że w obliczu trudności, cierpień, w krytycznych momentach życia, ludzie mogą wkroczyć zarówno w świat nadprzyrodzonej nadziei, jak i popaść w rozpacz. Te krytyczne momenty pojawiają się jednak często wtedy, kiedy ludzie się rozczarowują, gdy nie mogą spełnić tych ziemskich nadziei, które skądinąd są dobre. I tu pojawia się kłopot. Bo od czego zależy przyjęcie nadziei? Sądzę, że znów od spotkania z drugim człowiekiem, może przeczytania jakiejś lektury, w końcu wyjątkowej łaski, którą człowiek otrzymuje i jego serce się przemienia. Wiele jest przeszkód, które sprawiają, że nie wybieramy drogi nadziei. Przyczyną tego może być również antyświadectwo chrześcijan; człowiek rozczarowany postawą innych, łatwo się wycofuje.

Benedykt XVI pisał, że jedną z przestrzeni, w której może rozwijać się nadzieja, jest cierpienie.

- Cierpienie pokazuje naszą ludzką skończoność, nasze ograniczenia. Gdy cierpimy, próbujemy sobie jakoś poradzić, przykładowo czekamy na ludzi, którzy nam pomogą. Niestety cierpienia nie da się wyeliminować, zwłaszcza duchowego. I tutaj otwiera się przestrzeń na działanie Boga, który wchodzi w nasze cierpienie i współcierpi razem z nami. I to jest piękne. Oczywiście On sam nie cierpi bezpośrednio, ale przez swoje wcielenie staje się bliski nam i towarzyszy naszemu cierpieniu, wpisuje się w nasze doświadczenie cierpienia i razem z nami przez nie wędruje. My natomiast, przez łaskę i życie sakramentalne, możemy doświadczać Jego obecności. Bóg w ten sposób staje się pocieszeniem, konsolacją - jest z człowiekiem w jego samotności. To ważne, bo samotność w cierpieniu jest potworna.

Możemy rozwinąć ten wątek?

- Jezus powiedział uczniom: "dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie" (J 13,33). Oznacza to, że On sam jako Człowiek, w związku ze zbliżającym się krzyżem, również przeżywa osamotnienie. Bowiem w tajemnicę cierpienia zawsze ostatecznie wchodzimy sami. Jezus pokazuje też, że zwraca się w nim do Ojca: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,46). A kiedy już doświadcza Jego obecności, mówi: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego" (Łk 23,46). Dzięki temu zwraca się także do nas: "Kiedy pójdziecie w potworną samotność, tam, dokąd ja idę teraz - w cierpienie, które oddziela od doświadczenia Boga - wiedzcie, że przeżyłem to po to, żebyście nie musieli być w tym sami". Oczywiście przyjęcie tego jest trudne, to łaska. Ale - jeśli będziemy o tym pamiętać - pomożemy także innym. Jako zdrowi, którzy są w stanie pomóc, możemy przyjść do cierpiącego i spróbować podprowadzić, ukierunkować go na Chrystusa. Tak jak wspomniałem, w cierpieniu najgorsza jest samotność, którą jednak możemy wypełnić najpierw swoją obecnością. Nie dość, że nie mamy z tego żadnych korzyści, to jeszcze tracimy czas, w dodatku dla kogoś, kto dzisiaj dla wielu po ludzku nie jest użyteczny. Ale właśnie wtedy, gdy cierpiący widzi, że komuś na nim zależy, przychodzi pocieszenie, przez które możemy przynieść Chrystusa.

Ostatnio rozmawiałem z lekarzami, którzy wyrazili niepokój, że w Polsce zaczyna się tendencja akceptacji eutanazji. To  bardzo ważna kwestia, gdy mówimy o cierpieniu. Wielu ludzi obawia się, że w krytycznych momentach, nie widząc nadziei, będzie chciało pozbyć się cierpienia. Ale to nie jest żadne rozwiązanie, to wejście w jeszcze większą rozpacz. Dlatego tak ważne jest, aby głosić nadzieję i pokazywać ludziom, że nadzieja z Chrystusem - zwłaszcza w cierpieniu - przeprowadza do światła i spotkania z Bogiem.

Niedawno zapytałem osobę z pokolenia Z (ludzie urodzeni między 1995 a 2012 rokiem - przyp. red.) o nadzieję. Po dłuższej chwili odpowiedziała, że nadzieja to dla niej powszechna zgoda i akceptacja. Czy to możliwe?

- Niestawianie warunków na początku jest punktem wyjścia. Niejednokrotnie widzę u siebie - ale też u ludzi, z którymi współpracuję - niecierpliwość. Nieraz chcielibyśmy od razu widzieć ewangeliczne owoce. Ale czasami warto poczekać. Gdy Jezus wędrował z uczniami do Emaus, tak naprawdę towarzyszył tym, którzy - wychodząc z Jerozolimy - oddalali się od krzyża i Zmartwychwstałego, a więc również od nadziei. Szli rozczarowani. Ale Jezus i tak cały czas przy nich był. Możemy więc i my towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje, odbiega od ewangelicznych zasad i w pewnym momencie zaproponować im inną drogę. Akceptacja jest więc punktem wyjścia. "Dobrze, przyjmuję cię takiego, jaki jesteś, ale nie chcę cię takim zostawić, ponieważ cię kocham i zależy mi na twoim rozwoju, zależy mi, żebyś zobaczył Ewangelię, która wyznacza inne drogi niż te, którymi kroczysz".

Wczoraj zachwyciłem się fragmentem Listu do Hebrajczyków. Jest w nim mowa o Chrystusie, który "zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje" (Hbr 10,20). Naprawdę uderzyło mnie, że ta droga Jezusa zawsze jest nowa i zawsze prowadzi do życia, nie na manowce, nie do przepaści… Nadzieja jest drogą i potrzebuje drogi. Nowej ścieżki. Inne drogi, które wybieramy dzisiaj, są tak często naprawdę starymi szlakami, tylko inaczej pokazanymi. I niestety prowadzą do śmierci.

Dlatego akceptacja - tak, ale jako punkt wyjścia. Nie można być biernym, ponieważ byłby to przejaw rezygnacji i braku nadziei. A ja muszę wierzyć, że Ewangelia ma moc i jest w stanie przemienić każdego człowieka, nawet tego, który myśli zupełnie inaczej.

Jak Ksiądz Biskup pielęgnuje w sobie nadzieję?

- Gdy myślę o nadziei, przychodzi mi do głowy obraz lunety, przez którą próbuję zobaczyć na niebie gwiazdę - ostateczny cel, jakim jest Bóg. Wokół jest jednak wiele innych gwiazd. Podobnie jest w naszym życiu - często trudno nam dostrzec Boga, ponieważ jesteśmy zajęci mnóstwem spraw. Dlatego, żeby zobaczyć ten najważniejszy cel, potrzebujemy lunety. Aby jednak przez nią spojrzeć, musimy ograniczyć pole widzenia i zamknąć jedno oko. Przenosząc ten przykład na nasze życie, chodzi o ascezę - staram się mniej słuchać, czytać, oglądać, jeść, dotykać, smakować… Wszystkiego mniej. Dyscyplina, czyli ograniczenia, sprawiają, że główny cel nie znika nam z oczu. Oczywiście to jest bardzo trudne, bo dzisiaj człowiek żyje zmysłowo. Wierzę jednak, że taka asceza zmysłów naprawdę może pomóc nam w pielęgnowaniu nadziei na co dzień. A także - wiedząc, że nadzieja jest również Bożym darem - pielęgnujmy ją poprzez modlitwę.

***

Oto czwarta rozmowa publikowana w ramach mojego autorskiego cyklu poświęconego nadziei. W Roku Jubileuszowym postanowiłem oddać głos "Pielgrzymom nadziei" - ludziom, którzy nie tylko żyją nadzieją, ale również pokazują, skąd ją czerpią i jak pielęgnują. Kolejny wywiad ukaże się we wtorek, 19 sierpnia. Zachęcam do lektury wstępu oraz pozostałych części:

Część 1: "Bóg przygotowuje dom dla opuszczonych". Kapucyni, mężczyźni z doświadczeniem bezdomności i wspólnota oparta na Ewangelii
Część 2: Duszpasterz skrzywdzonych: Chrystus również doświadczył przemocy seksualnej
Część 3: Himalaista Piotr Krzyżowski: Wierzę w Boga i dużo z Nim rozmawiam. Mamy bardzo swobodny kontakt

Dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Laureat Pierwszej Nagrody im. Stefana Żeromskiego w 30. edycji Konkursu Nagrody SDP przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej. Autor książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Od 10 lat redaktor DEON.pl. Interesuje się historią, psychologią i duchowością. Lubi wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży oraz internetowy modlitewnik do św. Józefa. Można go śledzić na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
bp Artur Ważny, Piotr Kosiarski

Czy w Kościele jest miejsce dla każdego?

Dziś coraz częściej słyszy się o osobach, które czują się wykluczone z Kościoła. Pytanie o miejsce w nim zadają małżeństwa niesakramentalne, rodzice cierpiący po stracie dziecka, kobiety, które...

Skomentuj artykuł

Bp Artur Ważny: Możemy towarzyszyć ludziom, których życie się komplikuje. Punktem wyjścia nie jest stawianie warunków
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.