Jedni mówią, że "jest matką głupich". Inni uważają, że "nie może zawieść" i "umiera jako ostatnia". Czym tak naprawdę jest nadzieja i dlaczego Kościół właśnie teraz nam o niej przypomina? Niemal na półmetku ogłoszonego przez papieża Franciszka Roku Jubileuszowego - którego hasło brzmi "Pielgrzymi nadziei" - warto zastanowić się, czy cnota, o której ostatnio tyle się mówi, jest naprawdę obecna w naszym życiu.
Artykuł jest wstępem do mojego autorskiego cyklu o nadziei. W Roku Jubileuszowym postanowiłem oddać głos "Pielgrzymom nadziei" - ludziom, którzy żyją nadzieją i uczą nas, skąd ją czerpać i jak o nią dbać. Pierwszy wywiad zostanie opublikowany we wtorek, 17 czerwca.
O nadziei pisze się wiersze i tworzy muzykę; jej motyw pojawia się niemal w każdym dziele człowieka. Rzadko cieszy nas tragiczny finał książki, filmu czy serialu, a jedynie "happy end", na który z nadzieją czekamy, sprawia, że wszystko jest na swoim miejscu. Jestem przekonany, że w każdym z nas - głęboko, być może w najbardziej intymnej części naszego serca - jest pierwotne pragnienie nadziei, owego "szczęśliwego zakończenia", a może nawet bardziej "szczęśliwego początku".
Czym tak naprawdę jest nadzieja?
Słownik PWN definiuje nadzieję w następujący sposób: "oczekiwanie spełnienia czegoś pożądanego" i "ufność że to się urzeczywistni". Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jest to dość ubogi opis tego, co kryje się za tym emocjonalnie naładowanym słowem. Ciekawe, że dla "nadziei" trudno znaleźć bliskoznacznik. Słownik synonimów mówi co prawda o "ufności", "przeświadczeniu", "oczekiwaniu" i "światełku w tunelu", ale żadne z tych określeń nie jest w stanie w pełni, można powiedzieć w sposób zerojedynkowy (jak to jest możliwe w przypadku wielu innych przykładów), oddać tego, do czego odnosi się wyraz podstawowy. Na szczęście słownik synonimów ma w rękawie jeszcze jednego asa: "wiarę", która chyba najpełniej oddaje owo "oczekiwanie" na dobro i "ufność" w jego wypełnienie. Ale po kolei.
Uniwersalna nadzieja?
Nadzieja wydaje się być czymś uniwersalnym i na wiele sposobów obecnym w życiu ludzi, również niewierzących. Zaryzykuję stwierdzenie, że w życiu zdrowego, szczęśliwego człowieka, nadzieja zawsze jest obecna. Żyje on nadzieją, że po pracy wróci do domu i przeczyta fragment dobrej książki, że obudzi się następnego dnia i zacznie go od kubka gorącej kawy. Brak nadziei w naszym życiu oznaczałby wręcz stan chorobowy.
Temat szeroko rozumianej nadziei poruszył w encyklice "Spe salvi" papież Benedykt XVI. Dokument ten, opublikowany w 2007 roku, nie tylko porządkuje kwestię nadziei, ale i sugeruje - encyklika naprawdę wyczerpuje problem - że nadzieja była w nauczaniu papieża Benedykta czymś nie tylko ważnym, ale i autentycznym. Czym zatem jest nadzieja, dlaczego jej temat pojawił się na początku pontyfikatu Benedykta XVI i właśnie powrócił za sprawą ogłoszonego przez Franciszka Roku Jubileuszowego? Co dwaj papieże chcieli nam powiedzieć?
Małe i większe nadzieje
Zacznijmy od wspomnianych, "małych i większych nadziei", które - jak pisze Benedykt XVI - "dzień po dniu podtrzymują nas w drodze". Są to ważne motywacje naszego życia, bez których przypominałoby ono wegetację. Tu jednak pojawia się bardzo ważny wątek, który dosłownie wywraca do góry nogami nasze priorytety. Benedykt XVI wspomina, że bez "wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające" (Spe salvi, 31). Co to oznacza?
Chrześcijaństwo nadaje nadziei znaczenie szczególne; idzie kilka kroków dalej, niż inne systemy religijne i filozoficzne, przyjmując, że prawdziwa "wielka nadzieja" - to, co w totalnej pełni i spójności zaspokaja każde ludzkie pragnienie - nierozerwalnie związane jest nie tylko z "wiarą" (choć to bardzo ważny element nadziei), ale i konkretnymi wydarzeniami, które miały miejsce dwa tysiące lat temu, zostały udokumentowane historycznie i co do których prawdziwości zgodni są nawet najwięksi sceptycy.
"Game changer"
Prześledźmy zatem naszą historię i sprawdźmy, co tak naprawdę zmieniło wcielenie Jezusa Chrystusa. Kluczowe w tym kontekście są słowa świętego Pawła, które Benedykt XVI przytacza już na samym początku swojej encykliki (Spe salvi, 2). Według Pawła ci, którzy nie poznali Chrystusa, to ludzie "nie mający nadziei ani Boga na tym świecie" (Ef 2,12). Zdanie to Benedykt XVI rozwija: "Zanim Efezjanie spotkali Chrystusa, nie mieli nadziei". Innymi słowy, nadzieja w ujęciu Nowego Testamentu nierozerwanie związana jest z przyjściem na świat Jezusa. Co ono zmieniło? Absolutnie wszystko! Stało się "game changerem", który przyniósł światu nową jakość, o której do tej pory nikomu nawet się nie śniło - odkupienie ludzkości przez Boga, który stał się człowiekiem, konkretnym mężczyzną, głosił Boże królestwo, uzdrawiał i wskrzeszał z martwych, założył Kościół, a następnie poddał się dobrowolnej męce i - przez przybicie do krzyża, śmierć i zmartwychwstanie - sprawił, że odtąd każdy człowiek będzie żył wiecznie.
Porzucenie wielkiej nadziei
Niestety w historii ludzkości, w dodatku stosunkowo niedawno bo w czasach nowożytnych, zaszły brutalne, ogałacające nas z chrześcijańskiej perspektywy nadziei zmiany. Benedykt XVI jako ich przyczynę wskazuje niebywały postęp technologiczny, jaki dokonał się w dziejach ludzkości po rewolucji przemysłowej i wciąż dokonuje się na naszych oczach. Papież piszę wręcz o narodzinach nowej epoki, w której człowiek przestał wyczekiwać niedostępnego raju, obietnicy wiecznego życia, próbując zamiast tego stworzyć raj samemu - tutaj, na ziemi. Oczywiście rozwój nauki i technologii nie jest niczym złym, ale zmiany, które zapoczątkował, sprawiły, że jako ludzkość przestaliśmy poszukiwać odkupienia w Chrystusie, a zaczęliśmy upatrywać go we własnych osiągnięciach. Zjawiskami, które najbardziej oddaliły ludzkość od wielkiej nadziei, były: Rewolucja Francuska, kantowskie przejście od wiary duchowej do wiary rozumowej i filozofia Marksa. W ten sposób rozpoczął się nieodwracalny proces odchodzenia człowieka od perspektywy chrześcijańskiej. Efekt? Dziś ludzie już "nie chcą życia wiecznego, lecz obecnego, a wiara w życie wieczne wydaje się im w tym przeszkodą" (Spe salvi, 10) - pisze Benedykt XVI. Te wyjątkowo mocne słowa mogą wielu wydać się przesadzone i zbyt radykalne. Ale jeśli uczciwie spojrzymy na propozycje, jakie dla człowieka ma współczesny świat, jego "obietnice szczęścia", naprawdę trudno nie zgodzić się z papieżem. Jak wobec tego powrócić do źródła? Niestety nie jest to takie proste.
Małe nadzieje i wielkie rozczarowania
Benedykt XVI ostrzega, że dla nas "którzy od zawsze żyjemy z chrześcijańską koncepcją Boga i przywykliśmy do niej, posiadanie nadziei, która pochodzi z rzeczywistego spotkania z Bogiem, jest już czymś z czego niemal nie zdajemy sobie sprawy" (Spe salvi, 3). A zatem również dla nas, chrześcijan, ludzi wierzących w odkupienie Chrystusa, nadzieja coraz bardziej kojarzy się jedynie ze szczęściem doczesnym - bezstresowym i satysfakcjonującym życiem, dobrym zdrowiem, poczuciem bezpieczeństwa, świętym spokojem, własnym mieszkaniem, dalekimi podróżami… (niepotrzebne skreślić). Oczywiście te "małe nadzieje" nie są niczym złym i - jak już wspomnieliśmy - są nam one po ludzku zwyczajnie potrzebne. Problem jednak polega na tym, że jeśli będziemy się koncentrować wyłącznie na nich, prędzej czy później pojawi się rozczarowanie. Tylko bowiem jedna nadzieja jest niegasnąca i ostateczna. Nie przynosi ona zawodu, nie jest naiwna, ale wieczna, pewna i wierna.
Wielka nadzieja nie jest "insta"
Być może dlatego Franciszek - dosłownie kilka miesięcy przed swoją śmiercią, jakby przeczuwając, że jego ziemskie życie może zbliżać się do końca - postanowił ogłosić rok 2025 rokiem nadziei. Papież w inaugurującej Rok Jubileuszowy bulli "Spes not confundit", zachęcił do modlitwy o pokój, zachowania gościnności i umarzania długów, podkreślił też - podobnie jak Benedykt XVI - że nasza ostateczna nadzieja wypływa z faktu zbawienia.
Franciszek również, wychodząc naprzeciw pośpiechowi, w którym żyje nasza cywilizacja, podkreślił, że nadzieja to cierpliwość, którą należy - inspirując się m.in. przyrodą - odkryć na nowo. "Trzeba czekać na zmianę pór roku z ich owocami; obserwować życie zwierząt i cykle ich rozwoju; mieć proste oczy św. Franciszka, który w swojej »Pieśni słonecznej«, napisanej dokładnie 800 lat temu, postrzegał stworzenie jako jedną wielką rodzinę i nazywał słońce »bratem«, a księżyc »siostrą«". Ta zachęta Franciszka bardzo mi się podoba, ponieważ w świecie, w którym wszystko chcemy mieć "insta" - natychmiast, na wyciągnięcie ręki - oczekiwanie na owoce, które być może pojawią się w bliżej nieokreślonej przyszłości, to cnota ludzi naprawdę nielicznych. Osobiście czerpię z tej franciszkowej inspiracji ważną lekcję dla siebie.
"Szczęśliwy początek"
Uniwersalna definicja nadziei zakłada oczekiwanie na coś upragnionego. Sugeruje, że po wypełnieniu się tego oczekiwania, przyjdzie moment zaspokojenia, chwila nagrody. Dotyczy to również dobrych pragnień. Ale co będzie dalej? Kolejne pragnienia, nadzieje i… rozczarowania. A gdyby udało się przerwać ten proces? Gdyby okazało się, że wspomniany "happy and" nie jest tak naprawdę "szczęśliwym zakończeniem" a "szczęśliwym początkiem"? Właśnie taką perspektywę daje chrześcijaństwo. Problem jednak w tym, że bardzo trudno nam to przyjąć. Nauczeni postrzegać świat zmysłami, chcemy ogarnąć chrześcijańską nadzieję rozumowo. Ale czy jest to możliwe?
Niedawno przypadkiem sięgnąłem po ósmy rozdział Listu do Rzymian, w którym Paweł pisze: "W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której [spełnienie już się] ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy" (Rz 8,24-25). Gdyby nie Rok Jubileuszowy, pewnie przeczytałbym ten fragment bez głębszej refleksji. Tym razem jednak było inaczej. Słowo Boże nie pozostawia wątpliwości, że owa wielka nadzieja już wypełnia się w naszym życiu. Może właśnie przez sam fakt, że oczekujemy - przypominamy sobie o tym przy okazji każdego Adwentu - na przyjście Jezusa Chrystusa (lub wcześniej własną śmierć) i zjednoczenie z Nim, chrześcijańska nadzieja po prostu już jest częścią naszego życia i dopóki się nie wypełni, będzie nas podtrzymywać. Takie są fakty. Cała sztuka polega na tym, by nie stracić z oczu tej perspektywy.
Bardzo pomocne mogą się w tym okazać świadectwa innych - "Pielgrzymów nadziei", którzy żyją nadzieją i uczą nas, jak ją pielęgnować. Dlatego już za tydzień - 17 czerwca, we wtorek - opublikujemy pierwszy wywiad, który być może umocni w nas wielką nadzieję.
To nie przypadek, że Kościół właśnie teraz przypomina nam o nadziei. Kiedy na świecie budzą się konflikty, pogłębiają się podziały, a codzienność pędzi coraz szybciej, wielka nadzieja może być naszą ostatnią deską ratunku. Naprawdę warto się z nią zaprzyjaźnić.
Skomentuj artykuł