Ciężko zachorowałam i załamałam się, bo chciałam żyć. Jezus nie przeszedł obojętnie [ŚWIADECTWO]
W 1995 roku ciężko zachorowałam. Po gruntownych badaniach okazało się, że mam nowotwór złośliwy jelita grubego i natychmiast muszę być operowana. Załamałam się, bo chciałam żyć.
Miałam czworo dzieci, z których dwoje chodziło jeszcze do szkoły. Nie mieszkałam z mężem, bo bardzo pił i wszczynał awantury, więc dzieci wychowywałam sama. W kaplicy jednego z rzeszowskich szpitali gorąco błagałam Jezusa Miłosiernego i Matkę Bożą, abym wyszła z tej choroby. Prosiłam, by Pan przedłużył mi życie chociaż tyle, żeby moja najmłodsza córka, która wtedy miała 15 lat, osiągnęła pełnoletniość i umiała sobie poradzić w życiu.
Gdy jechałam na operację, podbiegła do mnie jakaś pacjentka i dała mi do ręki obrazek Cudownego Jezusa z Mogiły. Ucałowałam go. Operacja się udała.
Wiem to na pewno: zostałam cudownie uleczona, bo nawet nie mam stomii, a lekarz powiedział, że bez niej się nie obejdzie. Po operacji nie podawano mi żadnej chemii, tylko co pół roku jeździłam na kontrolę. Wiara moja jeszcze bardziej się wzmocniła. Od tego czasu jeżdżę do Mogiły i do Łagiewnik, by dziękować za łaskę cudownego uzdrowienia. Czuję się dobrze i za każdy dzień dziękuję Bogu. Mam wiele problemów i zmartwień, wiatr ciągle wieje mi w oczy, ale biegnę do kościoła, by modlić się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. On jest dla mnie wszystkim.
W modlitwie przed nim nabieram siły i doznaję pociechy. Dobrze jest zawierzyć Miłosierdziu Bożemu. U Boga nie ma bowiem nic niemożliwego. Trzeba tylko ufać. Czasami długo się modlić, ale nie wolno się zniechęcać, bo Jezus słyszy nasze wołania i nie przechodzi obok nas obojętnie. Przychodzi z pomocą w najbardziej odpowiednim czasie. Umiłowałam Jezusa nade wszystko i nie umiem bez Niego żyć.
Fragment pochodzi z książki „Cuda świętej Siostry Faustyny”, wydanej nakładem wyd. WAM.
Skomentuj artykuł