Czasami Bóg daje człowiekowi zbyt wiele – i wtedy mamy problem!
Wszyscy znamy poczucie niedosytu, a nawet frustracji, kiedy znajdujemy się w prawdziwej potrzebie i żarliwie modlimy się o pomoc i Bożą interwencję, ale mimo szczerych naszych wysiłków, możemy tylko wołać w rozpaczy: Panie, za mało! Za późno! Za słabo! Czasami jednak, zupełnie nie wiadomo dlaczego, Bóg jakby nie miał umiaru: okazuje się zbyt hojny i wtedy przestraszeni wołamy wtedy: Panie, dość!
Marta: przyjaciółka Pana (J 11, 1-44)
Nie znamy okoliczności, w jakich nawiązała się szczera przyjaźń między Jezusem a rodziną Marii, Marty i Łazarza, o których ciepło piszą wszystkie Ewangelie. Musieli być młodymi ludźmi, o czym świadczy brak jakiejkolwiek wzmianki o ich współmałżonkach, ale jednocześnie nigdzie nie pojawiają się ich rodzice i krewni. Z pewnością byli młodsi od Jezusa (albo przynajmniej bliscy wiekiem) i bardzo z nim związani, o czym świadczy ton ich rozmów, dobra atmosfera ich spotkań i fakt, że Jezus chyba często przebywał w ich domu. Był im na tyle bliski, że w jego obecności potrafili się nawet pokłócić, a przecież tego nigdy nie robi się przy obcych. W końcu gdy Łazarz poważnie zachorował – niestety, nieszczęścia nie omijają nawet przyjaciół Boga – siostry posłały po Jezusa, w Jego interwencji widząc ostatnią szansę ratunku. W prośbie o interwencję powołały się na serdeczną więź, jaka łączyła rodzeństwo z Panem (“Choruje ten, którego kochasz”, por. J, 11, 3). Rodzeństwo było zatem przekonane, że ich Przyjaciel, Jezus, jest posłanym od Boga Mesjaszem, który może wszystko.
Analizując krok po kroku “historię choroby” Łazarza, która jest też historią nieszczęścia całej rodziny, łatwo możemy sobie wyobrazić, jak wielkim rozczarowaniem była dla sióstr nieobecność Jezusa w tej właśnie chwili, gdy już tylko on mógł pomóc. Małym, ale dość wątpliwym pocieszeniem było dla nich jego spóźnione pojawienie się, gdy Łazarz już od kilku dni spoczywał w grobie. Jeśli – według ich ludzkiego wyobrażenia – w czymkolwiek mógł wówczas pomóc Jezus, to wyłącznie w spokojniejszym przeżywaniu czasu żałoby, przez który siostry właśnie przechodziły i do którego już poniekąd zaczęły przywykać. Kiedy więc Jezus, upewniwszy się wcześniej, że siostry wierzą w niego, zaczął działać wbrew ich wyobrażeniom, one ostro i zdecydowanie zaprotestowały!
I nie chodziło tu wcale ani o brak wiary, ani o to, że nie chciałyby widzieć brata znów żywego. Do tak stanowczej reakcji – bardzo zresztą spontanicznej i zrozumiałej – zmusił je zwykły ludzki realizm: co umarło, nie żyje, i nie da się tego faktu odwrócić! O ile jeszcze parę dni temu chciały, aby Jezus przyszedł do nich przede wszystkim ze względu na Łazarza, i aby dokonał cudu, o tyle teraz, choć miały trochę żal do Jezusa, bo na cud było już za późno – to wiedziały, że pojawił się w Betanii już nie ze względu na ich brata, ale na nie – to one teraz potrzebowały jego wsparcia. Stąd zachowanie Jezusa wydało się im niedorzeczne. Nie o to im chodziło. Nie o to prosiły – dlatego u kresu wytrzymałości, zbolałe po stracie, która tak głęboko je dotknęła, głośno zawołały: Dość, Panie! Wystarczy!
Bogaty młodzieniec (Mk 10, 17-22)
Różnie określany jest człowiek, który stanął przed Jezusem, pytając go o “dobro” i jego samego nazywając “dobrym”. W Ewangelii Marka widzimy go nawet “podbiegającego”, jakby obawiał się, że już nigdy więcej Jezusa nie spotka i nie uzyska odpowiedzi na tak ważne dla niego pytanie, które odnosiło się do jego przyszłości, i to nie tylko tej doczesnej, ale i wiecznej. A stawka rzeczywiście była wysoka. Był człowiekiem majętnym, na ziemi było mu dobrze i nie wyobrażał sobie, aby w wieczności miało mu być gorzej. Wykorzystując więc okazję, że Rabbi był blisko, przyszedł do niego, aby postępując w tej samej logice, co apostołowie Jakub i Jan (wsparci przez swą energiczną matkę), uzyskać zapewnienie, że czeka go szczęśliwa wieczność. Nie prosił jednak o nic nadzwyczajnego, w rzeczywistości o nic nie prosił – mówił jedynie o tym, jak jest, o wszystkich swoich sukcesach i dość pokornie, między wierszami swej wypowiedzi zapytał, czy to wystarczy? (Swoją drogą, nie wyobrażał sobie, aby mógł dokonać czegoś więcej). Chyba niesłusznie w Ewangeliach człowieka tego nazywamy “młodzieńcem”, bo zbity nieco z tropu przez Jezusa, chcąc się usprawiedliwić, a jednocześnie ukazać siebie samego w jeszcze lepszym świetle, powiedział, że przykazań przestrzegał “od swojej młodości”, czy już długo, właściwie od zawsze.
I właśnie wtedy nastąpił ten niezwykły moment łaski: Jezus widząc, że w całej tej pozie jest jednak odrobina szczerości, spojrzał na niego inaczej niż do tej pory: z miłością. Powodowany tym spotęgowanym nagle uczuciem, Pan dał mu klucz do bramy szczęścia wiecznego – musi uwolnić się od wszystkiego, do czego przyzwyczaił się teraz. Bo to nie sztuka żyć wygodnie i dzielić się resztkami z innymi, uważając, że robi się dla nich wiele – sztuka to mieć mało, ale mimo wszystko nie zamknąć serca.
Jezus w przypływie miłości, wskazał pytającemu pewną drogę do zbawienia. Jednak to, co z perspektywy Boga było łaską, z punktu widzenia człowieka okazało się przekleństwem. Przecież bogaty człowiek nie prosił o to, żeby Bóg zburzył mu życie. Mając wszystkie wygody już tu, na ziemi, chciał uzyskać pewność, że w przyszłości będzie miał tak samo. Tymczasem ta tzw. łaska nie dość że nie dała mu żadnej gwarancji na wieczność, to jeszcze usiłowała mu zabrać szczęście tych kilkunastu lat życia, jakie – z pewnością! – mu jeszcze zostały. Dlatego, w reakcji na to, człowiek, który początkowo był do Jezusa nastawiony nawet dość entuzjastycznie, posmutniał i odszedł, w tym smutnym geście, milcząco, przekazując mu jednoznaczną wiadomość: za wiele łaski, Panie. Nie o to prosiłem.
Rozczarowany Judasz (Mt 26, 6-16)
Nie wiemy, gdzie Jezus “znalazł” Judasza i jak doszło to tego, że go powołał i włączył w grono apostołów. Pewne jest natomiast, że Dwunasty Apostoł przeszedł normalną drogę formacji w szkole Jezusa. Tak jak inni słuchał jego nauczania i był świadkiem wielu cudów, a co za tym idzie, z pewnością niejednokrotnie udzielała mu się podniosła atmosfera radości z powodu odzyskanego zdrowia. Na jego oczach Jezus wypędzał złe duchy, co podobnie jak na wszystkich pozostałych, również na Judaszu robiło wielkie wrażenie. Był on także jednym z tych, którzy przynajmniej dwa razy rozdawali cudownie rozmnożony chleb. On też, razem z innymi, zmagał się z burzą na jeziorze, aby zaraz potem widzieć Pana kroczącego po wodzie. Widział, jak w tym naśladuje go też Piotr. Tak jak inni, także Judasz był jednym z tych, których Pan posłał na misję głoszenia konieczności nawrócenia, a więc z całą mocą – wynikającą z jego wiary – mówił ludziom: “Nawracajcie się! Bliskie jest królestwo niebieskie!”. Zresztą wiara w to bliskie królestwo, a także wiara w tego, za którego przyczyną tak się przybliżyło, nakazała mu trwać przy Jezusie.
A jednak było w jego doświadczeniu coś, co sprawiało, że wiara ta coraz bardziej słabła. W duszy apostoła toczyła się wewnętrzna walka, w której wrogiem był dla siebie on sam. Z biegiem czasu był coraz bardziej zdystansowany, coraz bardziej krytyczny i rozczarowany. Pytanie jednak, wobec kogo? Być może swoje zrobiła tu krytyka i wrogość faryzeuszów i uczonych w Piśmie, w którą sam Judasz zaczął wierzyć. Choć nic nie wskazuje na to, aby przed powołaniem był specjalnie bogaty, być może zmęczyły go niewygody stylu życia razem z Jezusem? Być może jednak coraz mniej bezpiecznie czuł się w modelu życia religijnego, proponowanego przez Jezusa – który krytykował legalizm i ślepe przywiązanie do skostniałej tradycji, która koncentrowała się na kulcie, coraz mniej zwracając uwagę nie tylko na tego, który ten kult sprawował, ale również na tego, którego miał wielbić?
Kroplą, która przelała czarę goryczy był mało znaczący incydent, jakiego sprawczynią była wdzięczna Jezusowi, przygarnięta przez niego grzeszna kobieta, która w geście uwielbienia wylała mu na głowę flakonik bardzo drogiego olejku. Judaszowi zrobiło się żal pieniędzy, które – gdyby ten olejek sprzedać jakiejś próżnej i bogatej kobiecie – mogłyby miło brzęczeć w jego skarbonce. Właśnie w tym momencie poczuł, że już dłużej tego nie zniesie i powiedział: dość, Panie! Może i życie z Tobą to jest łaska, ale to nie jest dla mnie. Nie na takie rzeczy się z Tobą umawiałem…
Zrozumieć intencje Boga
Trzy biblijne przykłady, trzy dramatyczne historie ludzi, pokazują bolesne nieporozumienie w relacji człowieka z Bogiem: czasami trwa to tylko przez chwilę, jak w Betanii, czasami przez resztę życia, jak w przypadku bogatego człowieka, a w najgorszym z możliwych scenariuszy, jak miało to miejsce w historii Judasza, wykracza nawet poza granicę śmierci. U podstaw leży jednak ta sama przyczyna: instrumentalne traktowanie Boga jako tego, który ma zaspokoić pragnienia człowieka. Przy czym ten ostatni nie tylko że mówi, co konkretnie chce otrzymać, ale wręcz odmawia przyjęcia tego, co – choć jest owocem hojności Boga – wykracza poza jego możliwości zrozumienia.
Skomentuj artykuł