A jeśli adwent katolika nie rusza?

A jeśli adwent katolika nie rusza?
fot. depositphotos.com

Adwent tuż tuż. Przed nami 24 dni, które mają nas do czegoś przygotować lub na coś uwrażliwić. Na co? Po co? Jak i dlaczego? Na te odpowiedzi teoretycznie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. W praktyce, pewnie niektórzy usłyszą te pytania w takiej czy innej formie na niedzielnej homilii i być może zechcą się z nimi zmierzyć. A może nie zechcą. Może je (kolejny rok z rzędu) zignorują. Czy da się kogoś zachęcić do przeżycia tego czasu w sposób świadomy? 

Od kilku lat śledząc katosferę, u progu adwentu wyróżniam trzy postawy: maksymalistów, minimalistów i obojętnych. Ci pierwsi to ci, którzy starają się przeżyć adwent bardzo świadomie, maksymalizując rozmaite praktyki. Mają na stołach wieńce, zaliczają roraty, hodują drzewka Jessego, podejmują postanowienia, są na co najmniej jednych rekolekcjach i angażują się w rozmaite dzieła charytatywne. Minimaliści to ci, którzy ostrożnie podchodzą do bogatej oferty katolickich adwentowych propozycji i swoje aktywności dobierają, kierując się mottem: "oby nie przedobrzyć". 

Obojętni to cała rzesza tych, którzy zauważą, że adwent się zaczyna (bo w supermarketach przecież pełno kalendarzy "adwentowych") i 24 grudnia odnotują, że się skończył. W teorii adwent dla nas wszystkich jest jednym: radosnym czasem oczekiwania. W praktyce to wypadkowa osobistej decyzji i możliwości życiowych. To one powodują, czy i jak się adwent przeżywa. W tym kontekście najważniejsza wydaje się decyzja, by chcieć świadomie przez ten okres przejść. Maksymaliści i minimaliści - mają ją podjętą. Każdy na swój sposób, mierząc siły na zamiary. Ale co zrobić, by ci obojętni zobaczyli w niej sens? 

Realna zmiana serca

Moc bycia światłem dla innych - o  której pisze Magda Urbańska - jest czasami nieoczywista, ale z pewnością to najskuteczniejsza droga do tego, by bliźniego pociągnąć do Pana Boga. Katolików, którzy bardzo świadomie przeżywają adwent, zdecydowanie nie brakuje i można ich bez trudu w swoim otoczeniu zauważyć, pod warunkiem, że dany człowiek ma jakikolwiek realny kontakt z Kościołem i poglądów na życie nie wyrabia wyłącznie na podstawie tego, co mu podsunie algorytm.

DEON.PL POLECA


Katolickie media, ale i zwykłe instagramy, fejsbuki i tiktoki puchną od duchowych propozycji, jak przejść grudniowy czas, by nie prowadził do "magii świąt", a do realnej zmiany serca. Jeśli tylko ktoś odkryje w sobie wolę, by być bliżej Pana Boga i by rozwijać swoją wiarę, to możliwości wsparcia tych pragnień są wręcz nieograniczone (od zaproszeń do  wspólnot przez rozmaite duchowości czy praktyki, jakie wypracowano w całej historii Kościoła po technologiczne wsparcie w postaci rozmaitych apek przybliżających Pismo Święte czy pomagających się modlić). Wyzwaniem pozostaje przykucie uwagi i przekonanie bliźniego, że warto pójść za chrześcijańską propozycją przeżywania codzienności. Najpierw tego "swojego", siedzącego być może w kościelnej ławce od lat, ale w praktyce obojętnego na to, do czego Kościół zaprasza.

Chrześcijaństwo wymaga wysiłku

Logika ewangelizacji jest przecież taka, że im więcej świadków, tym większe zasięgi dla Dobrej Nowiny. Ale wydaje się, że łatwiej zachwycić chrześcijańskim przekazem tych, którzy nie kontestują z góry wszystkich wartości związanych z wiarą, choć z różnych powodów nie są w stanie dostrzec ich realnej wartości w swoim życiu (co nie oznacza - dla jasności - że nie powinno się wychodzić do tych, którzy wierzących nienawidzą lub totalnie ignorują). Gdy się na to spojrzy z punktu widzenia współcześnie promowanych wzorów, to chrześcijaństwo jest mocno kontrkulturowe, a przez to jego przyjęcie wymaga osobistego wysiłku.

Gdy świat krzyczy: "Kupuj już, natychmiast, baw się i świętuj nieustannie", ono szepcze: "Czekaj, bądź cierpliwy, zwyczajne życie jest dobre, rozsmakuj się w nim". Gdy świat zachęca do nieustannych uciech i heheszków, chrześcijaństwo wskazuje na radość, która nie jest efektem obejrzenia mema, ale głębszego procesu odkrywania nadziei i sensu życia. Gdy świat namawia natarczywie: "Myśl o sobie, musisz zrobić to i osiągnąć tamto", wiara podpowiada: "Skup się na Jezusie, nic nie musisz, tylko gdy tracisz - zyskujesz". To nie jest coś, czym łatwo kogoś porwać. Co nie znaczy, że się nie da.

Życie z sensem

Bo jednak Jezus porywał tłumy. Bo jednak Jego uczniowie właśnie nieustająco kontrkulturowym przesłaniem zachwycają ludzi wszystkich wieków. Bo jednak Pan Bóg taki właśnie miał plan zbawienia świata i człowieka. Wszystko ma swój sens i cel. Nie jesteśmy go w stanie ani odkryć, ani zrozumieć w pełni tu i teraz, ale możemy się starać, by być jak najbliżej źródła. Przy czym droga pod górę i pod prąd zawsze wymaga wysiłku. U progu adwentu najlepszą rzeczą jaką możemy zrobić, to skupić się na Panu Bogu i nasłuchiwać Jego głosu i wezwań. Jestem przekonana, że tylko wtedy zmiany w nas będą najbardziej wiarygodne, widoczne i pociągające dla innych. W pierwszej kolejności dla tych, którzy są przekonani, że ubiegłoroczny adwent nic nie zmienił w ich życiu i na ten patrzą z mieszaniną rezygnacji i obojętności. Może jeszcze nie w pierwszą, może nawet nie w drugą, ale może w trzecią niedzielę tego czasu, widząc, że my w adwentowej drodze widzimy Sens, sami zechcą podjąć świadomy krok, by zacząć wołać z głębi serca: "Marana tha!".

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz Ponikło

Poruszająca książka o ostatnich latach życia ks. prof. Józefa Tischnera

Przez lata przekazywał nam mądrość ludzi gór, bo jak wiadomo greccy filozofowie to też górale. Niósł ciężkie brzemię nauczyciela solidarności. Pokazywał, jak myśleć według wartości...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

A jeśli adwent katolika nie rusza?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.