Bóg mógł stworzyć tylko, ukrywając samego siebie. W przeciwnym razie nie byłoby nic oprócz Niego (Simone Weil)
Andre Frossard był niczego nieprzeczuwającym ateistą, gdy przed laty, bez wyraźnego powodu, wchodził do jednego z paryskich kościołów. Gdy po kilku minutach z niego wychodził był już stuprocentowym katolikiem z doskonałą znajomością katolickiej doktryny. Kiedy po wielu latach opisał swoje przeżycia, sceptycy natychmiast zasugerowali, że gdyby wtedy wszedł do meczetu, to po wyjściu z niego zostałby muzułmaninem. Frossard napisał wówczas kolejną książkę, a sceptykom odparł, że zdarza mu się czasami, iż po wyjściu z dworca kolejowego nie zostaje lokomotywą.
W historii Frossarda uderza mnie jego opis rzeczywistości "tamtego świata". Zaświaty - jeżeli w ogóle w nie wierzymy - wyobrażamy sobie na ogół jako coś nieokreślonego, mglistego, na pół rzeczywistego. Tymczasem w doświadczeniu Frossarda, to właśnie "tamten świat" odznaczał się superkonkretną, namacalną realnością, wobec której blednie zwykły świat zmysłów. Potwierdzenie tej mistycznej intuicji odnalazłem niepodziewanie u Lewisa, który dotarł do tych samych wniosków w drodze logicznego rozumowania. Lewis tak napisał w Cudach: "Jeżeli w ogóle mamy sobie tworzyć jakiś obraz rzeczywistości duchowej, to powinniśmy wyobrażać ją sobie jako cięższą od materii".
Trudno się dziwić, że bezpośrednie, pozazmysłowe postrzeganie świata ducha może być tak sugestywne; dziwi raczej fakt, że po tej stronie wieczności komukolwiek dane jest tego rodzaju doświadczenie. Frossard opowiada jak przytłaczające, wszechogarniające było jego przeżycie; jak przez długi czas nie potrafił pogodzić się z faktem, że ciągle musi stąpać po ziemi. Z czasem odkrył powód, dla którego obdarzony został tym niezwykłym przywilejem: miał złożyć świadectwo, aby inni uwierzyli. Dwa tysiące lat przed Frossardem niejaki Szaweł z Tarsu odkrył to samo na drodze do Damaszku.
Spektakularne doświadczenia w stylu św. Pawła czy Andre Frossarda są niezwykle rzadkie. Czemu Bóg z tak wielką ostrożnością uchyla rąbka swoich tajemnic, odsłaniając je nieczęsto i tylko wybranym? Mieliśmy okazję wielokrotnie przekonać się, jak nierozsądnym zajęciem jest zgadywanie Bożych zamiarów, więc powstrzymam się od wyczerpującej odpowiedzi; podam tylko parę propozycji. Po pierwsze, domaganie się, aby Bóg równo rozdawał przywileje zgodnie z duchem demokratyzmu jest równoznaczne z nakładaniem ograniczeń na Jego wolność. Po drugie, powszechne (i trwałe) doświadczenia tego rodzaju oznaczałyby koniec tego świata, a początek nowego, a na to jeszcze nie czas. Wreszcie, wolno się domyślać, że owa Boża wstrzemięźliwość, która tak nas dziwi ma swoje uzasadnienie, że Bóg objawia o sobie dokładnie tyle ile potrzeba, że w kontekście tego świata i tego stworzenia bardziej powszechne odsłanianie tajemnic byłoby niecelowe.
Przekonanie, że gdyby Bóg częściej objawiał swoją obecność, to więcej ludzi by w Niego uwierzyło, oparte jest na nieporozumieniu. Jeżeli Bóg jest Bogiem to najlepiej wie, co Mu czynić wypada; możemy mieć pewność, że także częstość Jego nadprzyrodzonych manifestacji jest dobrze skalkulowana. Zobaczyć nie zawsze znaczy uwierzyć, natura ludzka jest bardziej złożona. Widowiskowy i publiczny cud fatimski nie przełamał niewiary, podobnie jak stale dziś powtarzające się objawienia maryjne na całym świecie. W przypowieści o bogaczu i Łazarzu Jezus poucza: "Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą," zaś niewiernemu Tomaszowi powiada: "Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." Dzisiaj powiedziałby pewnie: "Jeżeli nie wierzą mojemu Kościołowi, to nie przekonają ich żadne objawienia".
W zwykłych okolicznościach warunkiem przyjęcia wiary nie jest nadprzyrodzona manifestacja Bożej mocy, ale prostota ludzkiego serca. Czy wskrzeszenie Łazarza skłoniło faryzeuszów do wiary? Bynajmniej, właśnie wtedy powzięli decyzję o zgładzeniu Jezusa. Trudności z wiarą nie leżą po stronie Boga. Każdy, kto Boga szuka, znajduje: Bóg pokazuje się wszystkim, którzy Go szukają, chociaż nie zawsze w nadprzyrodzony sposób. W świecie jest dostatecznie dużo światła na to, aby każdy, kto Boga poszukuje, mógł Go odnaleźć, i dostatecznie dużo ciemności, aby Boga nie odnaleźli ci, którzy Go nie szukają. Kto szuka Boga, już Go w zasadzie odnalazł: dopełnienie jest tylko kwestią czasu.
Nadzwyczajne, nadprzyrodzone przeżycia nie gwarantują wiary, i nie powinniśmy się dziwić, że się nam nie przydarzają. Do Boga powracamy na ogół po prostu wtedy, gdy uświadamiamy sobie, że jesteśmy grzesznikami. Kiedy już odrobimy całe intelektualne zadanie, kiedy wszystko zostanie przebadane i przemyślane, pozostaje ciągle do wykonania akt woli: "Zmiłuj się nade mną Boże, bo jestem grzesznikiem". Ten krytyczny moment nadejść może w sposób zupełnie nieprzewidziany: po przeczytaniu książki, po rozmowie z przyjacielem, po nic nieznaczącej uwadze obcych nam ludzi, po trudnych doświadczeniach albo wzniosłych przeżyciach, po stracie bliskiej osoby lub po zakochaniu, w dzień deszczowy lub pogodny, wreszcie po czymś, co uderzy nas swoją niezwykłością -okoliczności nie brakuje. Bóg dostarcza sposobności, naszą rzeczą jest wybierać.
Każdy z nas ma jednakową szansę na Boże przebaczenie: wystarczy poprosić. Bóg jest naprawdę kochającym Ojcem, przyjmuje nas do siebie nawet wtedy, gdy po wyczerpaniu wszelkich możliwości nie mamy już do kogo się zwrócić. Jest to przejaw Jego niezwykłej pokory, a ta jest gwarantem naszej wolności. To właśnie ze względu na poszanowanie dla godności ludzkiej osoby, której istotą jest wolność, Bóg nie obezwładnia nas blaskiem swojej mocy, która by do wiary przymuszała, a objawia się dyskretnie, oszczędnie, ofiarowując człowiekowi swoją Miłość, zaś wolny człowiek odpowiada wiarą. Wiara jest najbardziej wolnym aktem człowieka, ponieważ nic go do niej nie przymusza.
Człowiek, dopóki żyje, ma szansę w każdej chwili odpowiedzieć Bogu "tak" i wejść na drogę współpracy z łaską, która uczyni w nim cuda. Po to jesteśmy wolni, aby móc w sposób nieprzymuszony powiedzieć Bogu owo fundamentalne "tak". Ale możliwy jest też inny wybór, w którym człowiek, mówiąc Bogu "nie", nadużywa wolności, jaką został obdarzony. Wszakże i taki wybór Bóg uszanuje, bo "wiara wbrew własnej woli" jest nie tyle ziemskim paradoksem, który rozwiąże się w perspektywie spraw Bożych, co prawdziwą niemożliwością, jakiej nie usuwa nawet Boża wszechmoc. Nie znaczy to, iż Bóg nie daje każdemu potrzebnej łaski wiary, a jedynie to, że ów dar musi zostać dobrowolnie przyjęty. Jakże bezcennym skarbem, ale i potężnym narzędziem jest człowiecza wolność. Wszechmogący Bóg, który stworzył mnie bez mojej wiedzy, nie zbawi mnie bez mojego przyzwolenia.
Związek pomiędzy prawdą a wolnością, który już wielokrotnie podkreślaliśmy, jest centralnym motywem nie tylko chrześcijańskiej doktryny, ale również chrześcijańskiego sposobu życia. Przekonać się o tym może każdy, kto chociaż na chwilę poważnie potraktuje Boże powołanie do świętości, do prowadzenia życia prawdziwie moralnego, z doskonałym wypełnianiem Bożych przykazań. Chodzi nie tylko o czynienie dobra według naszego prywatnego mniemania, ale o przyjęcie i wprowadzenie w czyn miłości, tak jak ją rozumie Bóg, to zaś oznacza wyzbycie się iluzji w rodzaju "Jestem tak litościwy, że nawet muchy bym nie skrzywdził" oraz porzucenia zasad moralnych typu "Mogę czynić wszystko, co nie przynosi szkody drugiemu". Zgodnie z Bożą definicją czynienia dobra, powinniśmy najpierw miłować Jego całym sercem i umysłem; a później każdego człowieka, ze względu na miłość do Boga. Jakże wymagająca jest ta miłość! Trzeba podporządkować się Bożym przykazaniom, wyzbyć egoizmu, służyć dobru drugiego człowieka.
Każdy, kto zdecydowałby się na wprowadzenie takich zasad w swoje życie choćby na dwa tygodnie, przekonałby się już po kilku dniach, godzinach czy minutach, że sprostanie im jest ponad ludzkie siły. Nawet nie muszę zachęcać czytelnika, aby podjął się tej próby, bo z góry znam jej wynik. Jezus mówi wyraźnie: "Beze mnie nic uczynić nie możecie". Żaden człowiek, nawet święty nie potrafi o własnych siłach żyć pełnią miłości. Czy zatem misja skazana jest na niepowodzenie? Mamy dwa wyjścia: przyznać się do porażki i porzucić eksperyment albo zwrócić się do Boga o pomoc.
Czynienie autentycznego dobra możliwe jest tylko w przestrzeni łaski. Pomoc Boża jest niezbędna. Prawda jest nie tylko sprawą dla intelektu, ale przede wszystkim pokarmem dla ducha. Dana jest po to, aby nią żyć, zaś chrześcijańskie życie prawdą wymaga współpracy z Bożą łaską. Uświadomienie sobie tej konieczności jest warunkiem wejścia w stan zażyłości z Bogiem w Trójcy Jedynym, do której każdy chrześcijanin jest powołany. Ale to już zupełnie inna historia.
Fragment książki: Przez rozum do wiary
Mogę być chrześcijaninem z nazwy i z przyzwyczajenia, albo... z przekonania. Jacek Bacz postanowił sam przekonać się, co jest prawdą oraz komu można zaufać.
W efekcie powstała książka o charakterze osobistej obrony wiary przed zarzutami o nieracjonalność, absurdalność, czy fikcyjność. Autor podejmuje również kwestie moralne, w tym etyki seksualnej. Prezentuje własne ich rozumienie i uzasadnienie w oparciu o naukę Kościoła. Dodatkowo, w ciekawy sposób tłumaczy postrzeganie Jezusa przez inne religie: judaizm, islam, czy buddyzm.
Skomentuj artykuł