W takiej postawie nie ma miejsca na pełne życia spotkanie z Bogiem. Jest za to czysty formalizm polegający na "odmawianiu paciorka", "zadość czynieniu niedzielnej Mszy św." i przestrzeganiu przykazań - pisze ks. Bartosz Rajewski.''
W kręgach brytyjskiej arystokracji i "londyńskiej elity" wciąż panuje moda na posyłanie dzieci do "boarding schools" - szkół z internatem. Fundowana już 3-4 letnim chłopcom edukacja daleko od domu, daleko od rodziny, choć zapewnia im imponujący start w dorosłe życie, to jednak czyni ich emocjonalnymi zombie. Nick Duffell - psycholog i psychoterapeuta, specjalista od terapii absolwentów "boarding schools", w książce "Komu bije Big Ben" opowiada, jak kiedyś zgłosił się do niego człowiek, którego rodzice posłali do szkoły z internatem, gdy miał cztery lata. Już jako dorosły mężczyzna zaprosił rodziców na garden party. I okazało się, że przez te wszystkie lata był tak bardzo od nich odseparowany, że gdy zjawili się w jego ogrodzie, po prostu nie poznał własnego ojca...
Myślę, że w życiu duchowym czasem również fundujemy sobie taką "boarding school". W relacji do Boga, zamiast stawać się coraz bardziej świadomymi Jego dziećmi, przyjmujemy postawę uległych i zdyscyplinowanych uczniów ze spuszczoną głową, unikających kłopotów perfekcjonistów, skrupulatnie przestrzegających wszystkich zasad religijnych profesjonalistów. W takiej postawie nie ma miejsca na pełne życia spotkanie z Bogiem. Jest za to czysty formalizm polegający na "odmawianiu paciorka", "zadość czynieniu niedzielnej Mszy św." i przestrzeganiu przykazań. Nie twierdzę, że to jest złe. Oto też trzeba dbać, ale o znacznie więcej należy się troszczyć. Skutkiem takiego życia w duchowej "boarding school" może być nierozpoznanie Boga - Ojca, gdy na końcu życia przyjdzie na nasze "garden party".
Jezus na prośbę uczniów objawił najważniejsze słowo modlitwy chrześcijanina: "Ojcze". Modlitwa w swej istocie nie jest recytowaniem wyuczonych formułek. Jest szczerą do bólu, pełną emocji i zaangażowania rozmową z Ojcem. Dobrze ilustruje to pierwsze czytanie i rozmowa, a w zasadzie dosyć zuchwałe targowanie się Abrahama z Bogiem.
Zwracając się do Boga "Ojcze", uświadamiamy sobie, że istniejemy tylko dlatego, że istnieje On. Bez Niego nie ma nas. Wszystko istnieje dlatego, że jest Ojciec. A skoro Bóg jest Ojcem, to wszystko, co istnieje, jest dobre. Warto o tym pamiętać, gdy przyjdzie nam ochota ponarzekać na "zepsuty świat".
Jezus porównuje naszą relację do Boga do sytuacji, w której dziecko poprosi o chleb. Czy jakikolwiek normalny ojciec poda wówczas swemu dziecku kamień? Jeżeli Bóg jest Ojcem, to znaczy, że wszystko, co otrzymujemy, ma jakiś sens. Nawet wtedy, kiedy prosimy o jedno, a otrzymujemy drugie, dzieje się tak nie dlatego, że Ojciec robi nam na złość, lecz dlatego, że widzi dalej, jest mądrzejszy, patrzy szerzej i chce nas doprowadzić do dojrzałości, do naszego ostatecznego dobra.
Progres w życiu duchowym polega m.in. na tym, by coraz bardziej uświadamiać sobie i doświadczać, że Bóg jest Ojcem. Nie stanie się tak na skutek powtarzania utartych pobożnych formułek. Potrzeba szczerej rozmowy z Bogiem, rozmowy także w oparciu o rozważanie i medytację Bożego słowa. Nasze życie jest tyle warte, ile warta jest nasza modlitwa.
Jednocześnie nasza modlitwa jest nic nie warta, jeśli nie ma w niej troski o człowieka. Dlatego autentyczna modlitwa nigdy nie może separować nas od Boga, ale też od drugiego człowieka. Człowiek prowadzący autentyczne życie duchowe nie jest pozbawionym emocji, dobrze wyedukowany, zimnym i ambitnym, spiętym i niepozwalającym sobie na najmniejszy błąd absolwentem "boarding school". Człowiek duchowy ma świadomość, że jest dzieckiem Boga. A Bóg - Ojciec jest cierpliwy, pozostawia dziecku wolność, pozwala popełniać błędy i uczyć się na nich.
Ksiądz Bartosz Rajewski jest proboszczem parafii na South Kensington w Londynie
Skomentuj artykuł