Ponoć nasz Bóg, żeby zasługiwać na miano Boga, powinien wzorem wszystkich innych bogów wzbudzać, mówiąc uczonym językiem, w swoich wyznawcach fascinosum i tremendum. Więcej, sam powinien być Misterium jednego i drugiego, a więc budzić w człowieku zarówno fascynację, zachwyt, jak i śmiertelną trwogę.
Zwłaszcza ta druga cecha według niektórych wyznawców Chrystusa przede wszystkim powinna Go charakteryzować. Wierzą oni, a raczej nie mogą uwierzyć, że bez zastraszania jednak można ludźmi rządzić. Rządzenie utożsamiają bowiem z pozbawianiem człowieka wolności. Nie bez powodu przecież na Soborze Watykańskim II tak zażarcie, najzażarciej, dyskutowano nad dekretami mówiącymi o wolności sumienia i wyznania, o dialogu ekumenicznym i międzyreligijnym, w tym szczególnie o naszych związkach z judaizmem.
Tymczasem Paweł Apostoł mówi, że "przystąpiliśmy", a więc zawierzyliśmy nie żadnym przerażającym zjawiskom, ale Jezusowi Chrystusowi i Kościołowi. Jezus - człowiek, Kościół - ludzie, a zatem nie żadne nigdzie niespotykane, nadzwyczajne, cudowne, nadprzyrodzone zjawiska, a przeciwnie: zwyczajność, czasami aż przerażająca, jest tym miejscem, w którym Bóg czuje się najlepiej, i to również wtedy, gdy chcemy, wiedząc o tym i nie wiedząc, Boga na różne sposoby eksmitować. Jeśli już coś nas przeraża, wzbudza owo tremendum, to nie Bóg, ale my sami dla siebie i dla innych.
Rzeczywiście, nie przystąpiliśmy "do dotykalnego i płonącego ognia, do mgły, do ciemności i burzy ani też do grzmiących trąb i do takiego dźwięku słów, iż wszyscy, którzy go słyszeli, prosili, aby do nich nie mówił", ale do stołu. Nasz Bóg swoją obecność pośród swoich dzieci potwierdza chlebem, winem, wodą, oliwą. Zasiada do stołu i pilnuje nie tylko tego, żeby każdy zajął swoje miejsce. Pilnuje również pustych miejsc przy stole, tych, którzy od stołu odeszli. Te puste krzesła przy stole Pańskim wciąż muszą czekać na swoich właścicieli, jako że zostały dane raz na zawsze temu, a nie innemu człowiekowi. Bóg nie zabiera tego, co dał, nie cofa zaproszenia, nie traktuje człowieka jak rzecz, którą można wymienić, zastąpić inną. Wszyscy, co do jednego, jesteśmy konieczni, gdyż nie dla jakichś celów, ale dla nas samych nas stworzył. Z tego wynika, że nie całkiem naszego Boga, jego sposób odnoszenia się do ludzi, da się opisać przy pomocy regułki: "Bóg za złe karze, a za dobre wynagradza".
Przy stole chodzi o coś więcej niż tylko o savoir-vivre. Posilamy się, żeby żyć, a to już jest sprawa wieczności.
Skomentuj artykuł