(fot. kevincole/flickr.com)
Każdy kocha inaczej, to prawda, ale tylko ten, kto kocha całym sercem, nie zna słowa “koniec".
Kiedy po wszystkich kaprysach natury: trzęsieniu ziemi i zaćmieniu słońca, jakie w relacji ewangelistów towarzyszyły krzyżowaniu Jezusa, nastał cichy i słoneczny niedzielny poranek, okazało się, że nieszczęściom wcale nie było końca. Słońce wprawdzie wstało promienne, ale na uczniów spadła wieść równie zła, jak wcześniejsze przeżycia: zginęło ciało ich Mistrza. Pusty grób, zanim stał się znakiem nadziei i zwycięstwa, zaczął budzić przerażenie i trwogę. I to gdy wydawało się, że już nic gorszego wydarzyć się nie może. Pastwienie się nad zmarłym ciałem zawsze uważane było za przejaw szczególnego okrucieństwa, tym bardziej więc teraz grozę wzbudziła wiadomość, jaką apostołom przyniosły przestraszone kobiety.
Zmartwychwstanie Chrystusa, rzecz nie do pojęcia dla wszystkich, w Ewangeliach opisane jest z perspektywy różnych osób, które przezwyciężając własny ból - tak wielki, że niejednokrotnie wstrząsnął ich wiarą - same musiały otrząsnąć się z duchowej śmierci: uwierzyć na nowo i od nowa. Ewangeliczne historie o żywym Jezusie to nie przekonywanie o cudzie, ale opisy spotkań z uczennicami i uczniami: jedni oniemieli z radości, inni w rozpaczy nie byli w stanie nic zrozumieć, jeden z nich postanowił nawet po kolei sprawdzać, czy wszystkie rany Jezusa są prawdziwe. Nie było dwóch takich samych reakcji. Dlaczego?
Każdy kocha nieco inaczej
Początkiem miłości do Boga było zawsze to pierwsze spotkanie, które zwykliśmy nazywać powołaniem. Jezus mówił, dokonywał cudów, czasami po prostu był - w rzeczywistości jednak dyskretnie pukał do serc. Człowiek w pierwszym odruchu zaskoczony, patrzył na Chrystusa i... doznawał olśnienia, jak zakochany od pierwszego wejrzenia, który wie, że oto właśnie przyszedł ten moment, w którym można wypowiedzieć szalone, ale prawdziwe słowa: “Nareszcie cię znalazłem". A potem było już tylko umacnianie i dojrzewanie tej miłości. Na jej drodze raz po raz pojawiały się nieprzewidziane przeszkody. Niosąc jednak na barkach własną historię, a w wyciągniętych dłoniach swoje serce, ludzie zakochani szli za Jezusem, dosłownie i w przenośni świata poza Nim nie widząc. A On, Bóg, każdego kochał tak, jakby poza tym uczniem i tą uczennicą na świecie nie istniał żaden inny człowiek. To rzecz niesłychana, ale możliwa. Co się wtedy dzieje z człowiekiem?
Serce bije rytmem Boga
Jedną z takich “zakochanych" była Maria Magdalena. Ona też stała się pierwszym świadkiem cudu nad cudami. Stara pieśń-ballada (z przełomu XVIII i XIX wieku?) tak opisuje jej historię:
Maryja Magdalena w świecie się kochała,
Właściwie ta jedna zwrotka opisuje życie Magdaleny sprzed owego niezwykłego spotkania, które przemieniło jej życie. W paru słowach anonimowy autor zawarł całą prawdę o tym, że grzech człowiekowi szczęścia nie daje, a jedynie strapienie. Dlatego więc Magdalena:
Z trafunku szła w bożnicę, słuchać słowa Jego,
Taki był początek miłości, której nie była w stanie wymazać nawet męka i śmierć Jezusa. Miłość ta była tym większa, że Magdalena pokochała nie tylko samego Mistrza, ale także Jego drogę: proponowany styl życia - odmienny od życia, jakie prowadziła, ale też o wiele bardziej fascynujący. Od tej pory zawsze była blisko Jezusa. Była przy Nim nawet wtedy, gdy prawie wszyscy Go opuścili: na Golgocie, pod krzyżem. Każdy kocha inaczej, to prawda, ale tylko ten, kto kocha całym sercem, nie zna słowa “koniec". Golgota była więc dla niej jedynie jeszcze jedną więcej okazją do kochania. Kochała Go także później:
Nazajutrz bardzo rano, drogie maści wziąwszy,
Gdzie jest ciało Pana? Jeśli autorom opowieści o Panu Jezusie udało się kiedykolwiek w doskonały sposób odzwierciedlić targające człowiekiem emocje, to właśnie w tym momencie: łatwo sobie wyobrazić rozpacz, potęgowaną jeszcze przez bezsilność. Cóż teraz robić? Tylko płakać... Ewangelia opowiada, że gdy tak płakała, zobaczyła przy sobie jakiegoś mężczyznę. Myśląc, że to ogrodnik, poprosiła go o pomoc:
Mówiąc: “Słysz, ogrodniku, tyś wziął Pana mego?
Wtedy serce zaczęło bić, jakby nowo narodzone. Zmartwychwstałej miłości nie da się ukryć, zatem:
Poszła do Zwolenników, wszystkim ogłaszając,
Uczniowie przyjęli jej świadectwo z niedowierzaniem i trochę z przestrachem, ale pobiegli do grobu. Tam młodszy z nich uwierzył, i od tej pory jeden po drugim zaczęli wierzyć, że Jezus żyje.
Na tym praktycznie skończyła się rola, jaką Ewangelista przypisuje Magdalenie: zobaczyła Pana i złożyła świadectwo wobec innych. Na tym polega rola wszystkich, o których piszą ewangeliści w zakończeniach swych opowiadań o Jezusie. Otóż każdy przeżywając nieco inaczej spotkanie ze Zmartwychwstałym, miał złożyć świadectwo, aby umocnić nim swych braci.
Nieznany autor cytowanej pieśni pokaźną część swego utworu poświęca na udzielenie wskazówek tym, którym przykład Marii Magdaleny miał posłużyć za umocnienie, aby nie ustawali w drodze, a przede wszystkim nie bali się krzyża, bo przez niego przyszło zbawienie. Zachęca:
Pójdźże drogą krzyżową i o nią się pytaj.
Zrozumieć to może jednak jedynie ten, kto naprawdę kocha. Inaczej krzyż będzie bolał i budził trwogę, a pusty grób będzie straszył. Tymczasem to, że jest on pusty, ma głęboki sens.
Grób jest pusty - Jezus żyje w mojej duszy
Po zmartwychwstaniu relacje uczniów z Jezusem zmieniają się, stają się takie same, jak nasze. Już nie mogą z Nim przebywać tak, jak do tej pory, bo nawet gdy się pojawia, są onieśmieleni. Często trudno jest Go rozpoznać. Pusty grób zaczynają traktować jak relikwię. Jeśli chcą się z Nim spotkać, to zgodnie z zapowiedzią Pana, nie szukają Go ani w Jerozolimie, ani na jakiejś górze w Samarii, ale w duszy, a już najpewniej tam, gdzie zbiera się wspólnota dusz: w rodzącym się Kościele. Wprawdzie miłość wówczas niejednokrotnie zamienia się w tęsknotę, ta jednak wciąż mobilizuje do szukania Go. Szczere zaś i wytrwałe szukanie pokazuje, że spotkać Go można w najbardziej niespodziewanych miejscach: w bezdomnych biedakach, nagich żebrakach, głodnych wyrzutkach, w chorych i więźniach. To dlatego ten, kto raz spotkał żyjącego Jezusa, nie może już usiedzieć na miejscu, ale biegnie - jak Maria Magdalena - z sercem i dobrym słowem, głosząc wszystkim: Widziałam Pana. Wielkanoc ma pomóc nam Go zobaczyć.
Ks. Jakub Kołacz - jezuita, socjusz Prowincjała Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł