Mój drogi Piołunie,
wiesz, że brzydzę się skromnością, dlatego właśnie skromności nie powinieneś się doszukiwać w tym, co za chwilę przeczytasz. Otóż obsypałeś mnie gratulacjami za niedawną awanturę w parlamencie, gdzie dyskutowano o związkach partnerskich. Niepotrzebnie. Zasługa to niewielka, bo i zadanie nie należało do trudnych. Z debaty uczynić jatkę, bryzgać błotem na lewo i prawo? Akurat zamieszać kaduceuszem w politycznym kotle potrafiłby byle diabeł. Zwłaszcza nad Wisłą. Gdybym za każdą taką hucpę dostawał medal, na piersi dźwigałbym dziś zestaw godny trzech bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
Mnie cieszy przede wszystkim jedno: ilu pacjentów potrafiliśmy już w tym kraju przekonać, że nienawiść jest potrzebna. Uzasadniona. Konieczna. Po prostu piękna.
Gdybym nawet mówił językami ludzi i aniołów, a nienawiści bym nie miał, stałbym się jak miedź cicho brzęcząca albo cymbał słabo brzmiący - dałbym się innym zakrzyczeć i nikt by mego głosu prawdy i ocalenia nie usłyszał. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a nienawiści bym nie miał, byłbym niczym - bez twardych łokci na tym świecie nigdzie nie zajdziesz ani nic nie osiągniesz.
Czyż nie powinno nas cieszyć, że niemal wszyscy w tym kraju zioną nienawiścią? Jedni w imię postępu i tolerancji potrafią zbluzgać czarnoskórego posła - niech wraca Murzyn do Afryki, skoro nie głosował zgodnie z ich wyobrażeniem o nowym wspaniałym świecie. Drudzy - w obronie wartości najświętszych - potrafią szydzić i napluć bliźnim w twarz. Czy chrześcijaństwa można bronić metodami niechrześcijańskimi? Ależ oczywiście, że tak. Ba - innego wyjścia nie ma.
Hipokryzja jest hołdem składanym cnocie, drogi Piołunie. Póki pacjenci udają, maskują nienawiść - nasz sukces jest połowiczny. Serce już zgniło, sumienie zamilkło, ale na zewnątrz wciąż trzeba dbać o pozory. Tymczasem ostatecznym celem diabła jest sytuacja, gdy nikt się już z niczym nie kryguje. Gdy nienawiść staje się normą, powszechnie akceptowaną metodą istnienia i działania. Gdy puszczają wszelkie hamulce i zaczyna się zbiorowy taniec wokół złotego cielca.
Nie tak dawno przeżyłem krótką, ale piękną chwilę diabelskiej satysfakcji. Pamiętasz, jak szaleniec próbował oblać farbą jeden z wizerunków Matki naszego Nieprzyjaciela? Głupcze -jak zwykle cieszyłeś się wtedy nie z tego, z czego cieszyć się powinieneś. Nie rozumiesz, że z nieudanego czynu szalonego człowieka piekło ma niestety niewielki pożytek? Mnie natomiast wypełniała radość, gdy przysłuchiwałem się niektórym przebłagalnym uroczystościom i przemówieniom. Nie mniejszą satysfakcję sprawiły mi też liczne artykuły i komentarze, które taśmowo wychodziły spod katolickich piór. Od autentycznego bólu i zatrwożenia, co akurat można było sobie darować, pacjenci z reguły przechodzili bowiem do tropienia winnych. A były to poszukiwania zakrojone na szeroką skalę. Pod pręgierzem każdy ustawił sobie akurat tych, z którymi aktualnie miał na pieńku - w polityce, w życiu publicznym, w Kościele.
Ale to jeszcze nic. Kiedy tamten człowiek podniósł rękę na obraz, spodziewałem się, że obok ekspiacji posypią się też obrzydliwie chrześcijańskie apele, aby się zań modlić. Gorące prośby, by Nieprzyjaciel nie poczytał bliźniemu strasznego grzechu. Miłość nieprzyjaciół, troska o zbawienie innych, papież spotykający się z Agcą i inne podobne bzdury. A tu nic, niemal głucha cisza. Oto na naszych oczach umiera - drogi Piołunie - nie tylko chrześcijański duch, ale też poczciwa kościelna poprawność.
Oczywiście potem jeszcze udało się wmieszać we wszystko cynicznych polityków z przeciwnego obozu, którzy święty obraz nazwali bohomazem, a zwykłe, przewidziane świeckim prawem procedury śledcze uznali za powrót inkwizycji. No i nienawiść zatriumfowała.
Bo nienawiść - drogi Piołunie - wszystko niszczy, wszystkiemu szkodzi, we wszystkim szuka wroga, wszystko przetrzyma. Nienawiść nigdy nie ustaje. O ile tylko się ją pielęgnuje.
Twój kochający stryj Krętacz
Fragment pochodzi z książki: Felietony diabelskie
Skomentuj artykuł