Zdarzają się grzechy, które po prostu są przyjemne i które popełniamy tylko dlatego, by poprawić sobie humor. Czy za nie też trzeba żałować? Pewnie tak. Ale jak to robić, skoro wspomnienia, jakie po nich pozostały, sprawiają, że na twarzy pojawia się wyłącznie uśmiech?
Przychodzi facet do spowiedzi...
Ta historia znana jest w różnych wersjach, ale jej wydźwięk jest zawsze takim sam. Do pewnego wiejskiego proboszcza przyszedł do spowiedzi mężczyzna. W czasie rozmowy okazało się, że to jego pierwsza spowiedź od wielu lat. Do tej pory prowadził bowiem prawdziwie hulaszczy tryb życia. Alkohol, hazard, narkotyki, przypadkowo poznane kobiety, najwspanialsze samochody, najdroższe restauracje i wielodniowe imprezy przeplatały się między sobą, dając obraz życia, który kojarzymy głównie z filmów. Mówimy: "Żył jak król" i dobrze wiemy, że mimo wszystkich plusów stabilnego życia, jakie w większości przypadków wiedziemy, to zazdrościmy takim osobom.
Dlaczego jednak mężczyzna zdecydował się przyjść do kościoła teraz, po tylu latach?
- Miałem wszystko i mogłem robić wszystko. Ale jednego dnia całość runęła jak domek z kart i zostałem z niczym. Nie mam nic, nikogo, żadnego oparcia - wypowiedział drżącym głosem w kierunku kratek konfesjonału.
- Żałujesz tego, co robiłeś do tej pory? - zapytał spowiednik, oczekując pewnej odpowiedzi.
- Żartuje ksiądz?! Żałować tego wszystkiego? Nie, nie żałuję. Jedynie tęsknię za tym, czego już nie mam.
Ksiądz był już przygotowany do powiedzenia, że w takim razie rozgrzeszenia udzielić nie może, bo żal za grzechy jest koniecznym warunkiem do odpuszczenia grzechów. Coś jednak kazało mu zadać jeszcze jedno pytanie.
- A żałujesz, że nie żałujesz?
Czym są przyjemne grzechy?
Definicja nie powinna być trudną sprawą. Mówimy o tych wszystkich grzechach, które sprawiają nam większą lub mniejszą przyjemność. Ktoś może powiedzieć, że przyjemność płynie z każdego grzechu. To prawda, ale są takie, które właśnie ją akcentują w szczególny sposób i to ona jest "siłą napędową" naszego postępowania, które do grzechu prowadzi. Dziwnym trafem (dla niektórych pewnie zupełnie oczywistym), klasyczne ujęcie, jakim jest zestawienie "Siedem grzechów głównych", idealnie opisuje sytuacje, o których mówimy. Jakie konkretne "przyjemne grzechy" wynikają z tego zestawienia?
>> Mam taki grzech, który sprawia mi przyjemność <<
Kiedy myślę o pysze, która byłaby przyjemna, to mam przed oczami kogoś, kto z poczucia dominacji nad innymi czerpie radość. Kto nie tylko uważa siebie za lepszego od nich, ale cieszy go, kiedy okazywana przez niego siła wywołuje strach drugiej strony i obniża poczucie jej wartości. To oczywiście uproszczony przykład, ale myślę, że dobrze obrazuje relacje, jakie zachodzą między szefami a pracownikami wielkich korporacji. Z jednej strony, zachowanie szefa, który stosuje mobbing wobec pracowników, jest złe i godzi w ich wartość, z drugiej jednak, musi być przyjemne. Zwłaszcza że umacnia pozycję lidera, poprawia wydajność pracowników, których zaangażowanie w korporacyjnym systemie mierzone jest słupkami i wykresami, sprzyja awansowi szefa i głaszcze ego człowieka, który ze sprawowania władzy czerpie przyjemność.
Chciwość? Kupujemy coś nieustannie. W jednym przypadku te rzeczy są nam potrzebne do przeżycia, w innym - do koszyka dodajemy tylko to, co ma wywołać uśmiech na naszej twarzy. To nie jest złe, ale kiedy pomyślę o kimś, kto mógłby kupować co parę miesięcy najnowszy model elektrycznej szczoteczki do zębów (tylko dlatego, że jest najnowszy), to widzę problem. Tak samo jak w przypadku kogoś, kto o swoich rzeczach nieustannie myśli, rozpływa się w marzeniach o swoim telefonie i nie zauważa, że już dawno to on stał się narzędziem dla telefonu, a nie odwrotnie. Można tak zafiksować się na przyjemności kupowania i myślenia o przedmiotach, że liczy się tylko to, co nowe, piękne i moje. Każde dzielenie się z innymi to zbrodnia przeciwko serwowanej sobie przyjemności.
Kiedy zacząłem myśleć o temacie, to sprawa nieczystości nasunęła się jako pierwsza. Nie oszukujmy się, ludzie uprawiają seks i czerpią z niego wielką przyjemność. Relacje seksualne są jednymi z najsilniejszych (o ile nie najsilniejszymi) bodźców emocjonalnych, jakich może doświadczyć człowiek. I nie chodzi tu tylko o współżycie między osobami, ale również kwestie masturbacji, pornografii czy budowania coraz to bardziej złożonych erotycznych fantazji. Trudno kwestionować fakt, że grzechy związane z seksem są prawdopodobnie tymi, które wiodą prym w rankingu popularności "grzechów przyjemnych" i nie zapowiada się, by do końca świata miało się to zmienić.
Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu to taki grzech, który powinien zająć miejsce pychy i zastąpić ją na szczycie zestawienia. Skala problemu jest coraz większa i objawia się dwutorowo. Po pierwsze, zjadamy olbrzymie ilości przetworzonego i niezdrowego jedzenia, które źle wpływa na funkcjonowanie naszego organizmu. Chodzi tu o coś więcej niż tylko problem otyłości, bo dieta złożona głównie z prostych cukrów i tłuszczu za kilkadziesiąt lat skutecznie wykończy nasze serce, płuca i przede wszystkim wątrobę. Po drugie, marnujemy coraz więcej jedzenia, przy jednoczesnym wzroście ilości osób na świecie, które nie mają wystarczającej ilości kalorii do codziennego przeżycia. Przeraziły mnie kiedyś badania, z których wynikało, że w niechlubnym rankingu państw marnujących najwięcej żywności, Polska zajmuje jedno z czołowych miejsc. Trudno nie czerpać przyjemności z jedzenia, ale kiedy konsumujemy coraz więcej, gorzej i szybciej (byleby tylko przyjemność pełnego żołądka nigdy się nie skończyła), to nie robimy dobrze.
Wydaje się, że gniew i przyjemność to sprzeczne uczucia i trudno gniewać się, czerpiąc z tego jakąkolwiek radość. Ale są osoby, w których porządek dnia na stałe wpisało się krytykowanie wszystkiego i wszystkich. Obrywa się politykom, księżom, kobietom, mężczyznom, emerytom, młodym matkom, taksówkarzom... Przyjemność związana jest z posiadaniem zdania na każdy temat, do tego zdania, które ciągle wszczyna spór, coś lub kogoś krytykuje, kwestionuje, podburza i szydzi. Jak się okazuje, czerpać można z tego niemałą przyjemność.
Lenimy się wszyscy, od pracowników fizycznych, przez naukowców po koronowane głowy. Dlaczego? Bo bardzo to lubimy. I nie byłoby w tym nic złego (przecież odpoczynek jest potrzebny każdemu), gdyby nie fakt, że z lenistwa możemy zrobić główną część naszego poranka, dnia i w konsekwencji życia. To grzech. Tajemnica jego przyjemności polega na tym, że uwalnia nas od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Sprawy toczą się swoim tempem, nic od nas nie zależy, w głowie nie piętrzą się kolejne obowiązki, które pojawiłyby się od razu, gdybyśmy tylko zaczęli cokolwiek robić. Nie trzeba tłumaczyć, że to droga donikąd, do unikania rozwoju, który prowadzi do nerwic i powolnej destrukcji.
Czy można czerpać przyjemność z zazdrości? Raczej nie wtedy, kiedy jesteśmy zazdrośni o kogoś. Bardziej, kiedy sprawiamy, że druga osoba jest zazdrosna o nas. Przyjmuje ona wtedy formę subtelnej i skutecznej kontroli drugiej osoby. Ma ona coś wspólnego z pychą, ale jest o tyle skuteczniejsza, że dotyczy zwykle ludzi, którzy są ze sobą związani silnymi więzami emocjonalnymi. Czerpanie przyjemności z kontroli delikatnych uczuć drugiej osoby jest złe.
Przyjemny grzech - jak żałować?
Wróćmy do rozmowy z początku tekstu. Pytanie księdza, który powiedział o żałowaniu tego, że się nie żałuje, było bardzo sprytnym i mądrym podejściem. Z żałowaniem powyższych grzechów jest trudno, bo każdy z nich sprawia przyjemność. Można więc żałować tego, że nie potrafi się żałować i podejść do sprawy roztropnie z wizją tego, że co prawda było przyjemnie i nie potrafię wzbudzić w sobie żalu, ale właśnie tego, żałuję najbardziej. Nie wiem, jak skończyła się ta historia, ale jej mądrość jest pouczająca dla każdego z nas.
Często popełnianym przez penitentów błędem jest mylenie konfesjonału i spowiedzi z profesjonalną pomocą psychologiczną. Mówiąc inaczej, chcieliby oni wyjść ze spowiedzi z zupełnie innymi uczuciami i pełnym rozumieniem tego, co działo się z ich emocjami w przeszłości. I owszem, w jakimś stopniu spotkanie z księdzem i możliwość wyjawienia swoich problemów może być elementem psychologicznego wyzdrowienia, ale z racji na ograniczenia czasowe i kompetencje kapłana (który jest teologiem, a nie psychologiem), nie o to tu chodzi. W czasie spowiedzi dokonuje się odpuszczenie grzechów, które jest faktem, nie musi być połączone z miłymi uczuciami, z nagłą zmianą, która prowadzi do wniosków, że przyjemności z przeszłości nie są przyjemnościami, z zapomnieniem tego, kim było się kiedyś. Co było przyjemne, pozostanie takie w pamięci.
Brak silnego emocjonalnego oczyszczenia nie świadczy o źle odbytym sakramencie, ale jest raczej dowodem na psychologiczną stabilność jednostki, która zna siebie. Co więcej, stanu odrazy (mylnie utożsamianego z żalem za grzechy) wobec grzesznych przyjemności nie należy w sobie wywoływać przed spowiedzią, ani w jej trakcie, ani po. Samo podejście do sakramentu pokuty i pojednania jest wyrazem skruszonego serca, które chce zmiany. I - jak wspomniałem wyżej - nie musi wiązać się z emocjonalnym katharsis. Jeśli będziemy utożsamiali dobroć spowiedzi z tym, co czujemy, to skazujemy się na niekończącą się emocjonalną huśtawkę. Nie żałuje się za przyjemność, ale za sposób, w jaki się do niej doszło.
Przyglądając się samej przyjemności, również możemy zauważyć, że nie jest ona wartością absolutną, że owszem, była w czasie grzechu, ale - co może często wolelibyśmy przemilczeć - wiązała się zawsze z jakąś ceną, którą trzeba było zapłacić. Raz były to gorsze relacje z innymi ludźmi, raz pogorszenie więzi w małżeństwie. Innym razem smutek i poczucie osamotnienia, bo podświadomie wiemy, że takie zachowanie nie jest w porządku wobec Boga i samego siebie. Dążąc do przyjemności, zgubiliśmy być może po drodze coś, co jest znacznie ważniejsze: radość życia, której nie da się budować jedynie na własnych przyjemnościach.
"Żałujesz, że nie żałujesz?"
Skomentuj artykuł