Uczę się od Jana tego (może to zabrzmi bardzo ostro), że jestem księdzem dla człowieka, nie Boga. Bóg nie potrzebuje księdza, ale ludzie tak - pisze Grzegorz Kramer SJ.
Dziewiętnastego lipca, Jan skończyłby czterdzieści lat. Sam skończyłem czterdziestkę niespełna rok temu, czułem wtedy, że to już jest jakaś spora liczba lat, a z drugiej strony miałem i mam świadomość tego, że sporo przede mną, że jeszcze wiele w życiu muszę się nauczyć, że ciągle przecież na świecie są ludzie starsi ode mnie. Nie wiem, jak to będzie za kolejne dziesięć, dwadzieścia lat, ale podejrzewam, że to uczucie będzie mi towarzyszyć do końca moich dni.
Jan żył na Kaszubach, związał swoje życie z Puckiem, ja żyję po drugiej stronie naszego kraju; on stworzył Puckie Hospicjum, ja właśnie zostałem proboszczem w Opolu. Zastanawiam się, biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, nad tym, czego Jan może nauczyć mnie i innych księży. Czy ktoś tak młody, żyjący w małym Pucku, a do tego od ponad roku nieżyjący, może dać nam jakąś lekcję?
O Janie - najpierw - dużo czytałem w artykułach, i książkach. Zawsze to były laurki, opinie bardzo chwalące jego dzieła i mówiące o nim samym, jak o kimś nie z tej ziemi. Trochę temu wszystkiemu nie wierzyłem, byłem przekonany, że te wszystkie teksty powstały trochę ze względu na chorobę Jana, trochę z wdzięczności, którą noszą w sobie ludzie, którym pomógł, a trochę z zwykłego zbiegu okoliczności i sprawnego poruszania się Jana w mediach. Tak było do momentu, w którym zetknąłem się fizycznie z jego największym życiowym dziełem - Puckim Hospicjum.
Okazało się, że wszystko, co czytałem o pracy Jana, o jego działaniu, jest prawdą. Nie tylko stworzył (w sensie fizycznym) miejsce dla ludzi cierpiących, ale zadbał o to, by to miejsce nie było uwiązane do jego osoby. Stworzył zespół osób, które naprawdę stawiają dobro każdego pacjenta ponad wszystko.
Jan uczył swoich współpracowników, a dziś oni uczą innych, tego, że człowiek cierpiący jest uprzywilejowany, a więc trzeba stworzyć mu możliwie najlepsze warunki nie tyle do śmierci, co do godnego przeżywania kolejnego etapu jego choroby. W Pucku, w hospicjum, widać bardzo wyraźnie, że to, co o Janie przeczytałem jest prawdziwe. Że Jan - owszem - był człowiekiem, który dużo mówił, o którym dużo się mówiło, ale to nie są słowa puste i na pokaz.
Próbując odpowiedzieć na pytanie, które zadałem powyżej, myślę, że Jan może każdego człowieka, ale szczególnie księży nauczyć, albo lepiej, pokazać, że naprawdę człowiek jest najważniejszy. Nie, człowiek nie zajął miejsca Boga, ale właśnie dlatego, że Bóg jest Kimś, kto się nam objawił, my chcemy naszą wiarę i miłość przekładać na konkretne relacje z ludźmi cierpiącymi.
Dla Jana znaczyło to tyle, że nie może być takiej sytuacji, w której odpuszczamy walkę o człowieka i jego komfort. By to nie stało się pustą ideologią o humanizmie, Jan pokazał, że liczy się indywidualny człowiek. Stąd jego wielki szacunek do każdego człowieka. Dla Jana, pacjenci nie byli tylko pacjentami. Byli kimś, koło kogo Jan krzątał się z wielką kulturą, szacunkiem i miłością.
Uczę się od Jana tego (może to zabrzmi bardzo ostro), że jestem księdzem dla człowieka, nie Boga. Bóg nie potrzebuje księdza, ale ludzie tak. Ludzie (w tym ja) potrzebują wyraźnie usłyszeć, że Bóg jest po stronie każdego człowieka, że ich nie zostawia w najbardziej skrajnie trudnej sytuacji życiowej.
A przez to, że Jan (w ostatnich latach) był księdzem cierpiącym, uczę się, że sam jestem słaby i potrzebuję innych ludzi, że moje kapłaństwo nie czyni mnie człowiekiem o super mocach, ale jeszcze bardziej uwydatnia moje słabości.
Janie, dziękuję Ci, że pokazujesz mi, że można być księdzem i ciągle być człowiekiem. Wiem, że to brzmi jak szalony truizm, ale wiem z doświadczenia, że wielu z nas - księży bardzo traci z oczu człowieczeństwo innych ludzi i swoje, żyjąc jak pół-bogowie.
Grzegorz Kramer SJ - jezuita, bloger, pomysłodawca mszy w intencji mężczyzn w kościele św. Barbary w Krakowie. Proboszcz w Opolu.
Skomentuj artykuł