Ks. Piotr Pawlukiewicz: prawdziwa miłość nie polega na tym, że ktoś się w kimś zatraca

Ks. Piotr Pawlukiewicz: prawdziwa miłość nie polega na tym, że ktoś się w kimś zatraca
fot. RTCK TV / YouTube
Ks. Piotr Pawlukiewicz

"To bardzo ważne! Często w tej poezji zakochania mówi się, że «teraz jesteś częścią mnie». Proszę tego nie robić! Nie jesteś częścią mnie. Ja jestem sobą i ty jesteś sobą. Ja jestem cały, jestem wystarczalny. Jeśli powiemy do kogoś: «Jesteś sensem mojego życia», będzie to bałwochwalstwo" - pisał duchowny.

"Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?». Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!». I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!». Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”. J 2, 1–11

Ten fragment może nam się wydawać bardzo dziwny - Jezus zachowuje się, jakby obawiał się dokonać tego znaku, obawiał się upublicznić swoją nadprzyrodzoną moc. Uczynić ją jawną wobec świata. Dlaczego się tak zachowywał? Być może dlatego, iż wiedział, że jak raz rozpocznie, to już będzie musiał pójść drogą nauczania, głosić królestwo Boże, czynić cuda. Być może dlatego, iż wiedział, czym się to zakończy. Krzyżem na Golgocie.

Być może to są powody, dla których Jezus pyta:

„Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?”. I tu zderza się z pełną ufności postawą swojej Matki, która mówi:

"Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Ona wie, że Jezus ma tak dobre i wrażliwe serce, iż nie pozostawi tych biednych nowożeńców i ich rodziców w trudnej sytuacji. To ważne! Jezus decyduje się rozpocząć swoją działalność jako Syn Boży i Mesjasz od cudu, w którym chodziło o to, że na weselu zabrakło wina, a wino jest przecież po to, by w ludzkich sercach było wesele. To, co On zrobił, jest niesamowitym dowartościowaniem zakochania się kobiety i mężczyzny. Nie znamy imion tych nowożeńców, ale ich wesele było niezwykłe.

Jest jeszcze jeden powód takiego dowartościowania. Proszę zwrócić uwagę, że w Ewangelii nie ma ani jednej sceny, w której widzielibyśmy takie jak tu pospolite ruszenie wszystkich najświętszych postaci. Bo na tym weselu jest i Pan Jezus, i Matka Boża, i dwunastu apostołów.

Często, jeśli w jakimś fragmencie Pisma Świętego jest Pan Jezus z apostołami, to nie ma w nim ani słowa o Matce Bożej. Jeśli Chrystus jest ze swoją Matką, to we fragmencie tym nie występują apostołowie. Tymczasem na to konkretne wesele przyszło całe niebo. W taki sposób Bóg podkreśla, że to, iż kobieta i mężczyzna się miłują, kochają i zawierają małżeństwo, jest ogromnie ważne. Proszę też zwrócić uwagę, że Pan Bóg przyszedł do zakochanych młokosów. Nam mogłoby się wydawać, że jeśli już gdzieś Pan Jezus miałby przychodzić, to powinien raczej wstąpić na jakiś jubileusz pięćdziesięciolecia. Dwoje ludzi przeżyło razem pięćdziesiąt lat, odchowali dzieci, wnuki, no to i w nagrodę Pan Jezus się im należy, prawda?

On tymczasem przyszedł do takich, którzy dopiero startują. Przyszedł i zorientował się, że sytuacja jest trudna. To były inne czasy, inny świat. Nie można było wtedy w Kanie Galilejskiej skoczyć do nocnych delikatesów albo na Orlen, żeby dokupić alkoholu. Pan Jezus wiedział, co prawda, że za dwa tysiące lat będą całodobowe stacje benzynowe, ale w tamtej rzeczywistości to On musiał wkroczyć do akcji i stworzyć studnię, której alkoholicy szukają po dziś dzień.

Wychodzę od pochwały zakochania, bo jest ono rzeczywiście piękne. Gdyby nie zakochanie się naszych pradziadków, że już nie będę sięgał dalej, naszych dziadków, zakochanie naszych rodziców, toby nas dziś nie było. Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś, naprawdę dawno temu, twój dziadek powiedział do babci: „Może zatańczymy?”. Może zaczęło się to od tego, że twój tata powiedział do mamy: „Przepraszam, czy nie upadła pani torebka? Bo coś tutaj leży”.

Być może tak to się właśnie zaczęło i trwa do dzisiaj. Od wieków tak samo.

Nierzadko myślimy, że tylko my przeżywamy takie miłości. Tymczasem to, jak oni kiedyś się kochali, w głowie nam się nie mieści. Niech nie zwiodą nas te długie spódnice, babcie i przyzwoitki, które sprawiają, że myślimy o minionych dziesięcioleciach jak o bardziej „stonowanych” czasach. Wtedy też były szalone miłości!

Ksiądz prałat Tadeusz Sowa, który pracował kiedyś w kościele pod wezwaniem Świętej Anny w Warszawie, opowiedział mi taką anegdotę. Pewien wnuczek rozmawiał z dziadkiem:

"Dziadku! Jak poznałeś babcię? Jak wyście się w ogóle poznawali pięćdziesiąt lat temu? Dzisiaj to my mamy internet, mamy czaty, mamy Gadu-Gadu, mamy komórki… My się ciągle kontaktujemy i możemy się poznać, ale wtedy? Jak wyście się poznali?".

Dziadek się chwilę zastanowił, zamyślił, po czym powiedział:

"Tak. Twoja babcia też chodziła do internetu... Znaczy, do internatu chodziła. I jak ona tak szła, to ja stałem na czatach i ja ją brałem na gadu-gadu. A żeby nie ta komórka, to i tatusia by nie było, i ciebie by nie było".

Z pokolenia na pokolenie rodzą się ludzie, święci się rodzą, bo gdzieś jakieś serca mocniej zabiły. Oczywiście trzeba jednak trochę z tymi porywami serca uważać, a ja, jak przystało na księdza katolickiego, muszę was przestrzec. Pomogę sobie taką wędkarską metaforą. Trudno jest, będąc na łódce, zarzucić sieć tak, by nie polecieć wraz z nią do jeziora. Mówię to całkiem poważnie – raz, namówiony przez kolegę wędkarza, próbowałem łowić ryby z łódki na wędkę. Największa sztuka to tak ją zarzucić, by jej koniec nie wylądował pół metra od łódki, ale by jednocześnie za nią nie polecieć.

Podobnie wygląda proces zakochania, kiedy chłopak zarzuca sieć na dziewczynę. Konstruuje ją – "może się pouczymy", "zapraszam cię na oglądanie znaczków", "czy nie wgrać ci nowej tapety na telefon?". Zarzuca tę sieć i zarzuca, aż nieraz się zdarzy, że tak się zamachnie, tę sieć tak zarzuci, że wypadnie z łódki i poleci prosto do wody, zatraci siebie. Jak mówił w Weselu Stanisław Wyspiański: "Jak się żenić, to się żenić! To tak jakby w uniesieniu w równe nogi wskoczyć w studnię!". Otóż to nie powinno tak wyglądać. Trzeba zarzucić sieć, ale pozostać na swojej łódce. Pozostać sobą.

Jeśli mamy kogoś obdarować miłością, to musimy sami siebie mieć, nie możemy się zatracić.

Mamy, niestety, w naszych czasach dwie wyjątkowo przykre choroby cywilizacyjne. Jedną z nich jest potworna samotność ludzi, wynikająca na przykład z poczucia, że nie było się ważnym dla swoich rodziców. Jeśli tak się zdarzyło, całe życie borykamy się potem z przekonaniem, że dla nikogo nie jesteśmy ważni. Druga choroba to grzech, a konkretnie: ciągłe przeżywanie go. Chodzi mi tu o sytuację, w której ktoś nie chce oddać Bogu swoich grzechów i ciągle je niesie. Niby się z nich wyspowiadał, ale nie wierzy, że zostały mu wybaczone i odpuszczone.

Czym grożą te dwie choroby? Jedną ich konsekwencją jest strach przed zbliżeniem się do kogokolwiek. Kiedyś w Laskach widziałem, jak niewidome dzieci uczyły się chodzić. Zakładały na siebie kółka, które wyglądały trochę jak hula-hop i które chroniły je przed wejściem w drzewo, znak drogowy czy w innych ludzi. Są osoby – być może należysz do nich ty, który czytasz tę książkę - mające wokół siebie jakieś niewidzialne kółko trzymające od wszystkiego na dystans i chroniące przed jakimkolwiek zbliżeniem. Myślę o dystansie cynizmu, poczucia humoru, intelektualnej żonglerki.

Inną konsekwencją wymienionych chorób jest popadanie ze skrajności w skrajność. Raz deklarowanie, że nikogo nie chce się znać, nikogo się nie potrzebuje, że jest się beznadziejnym, kimś, kogo nikt nie pokocha i kto nie nadaje się do związku, żeby za tydzień trąbić głośno o tym, że się zakochało. Rozmawiałem z takimi młodymi ludźmi, chłopcami i dziewczętami, studentami, studentkami, którzy przychodzili do mnie i mówili:

"Proszę księdza, ja mam powołanie do samotności, w żaden związek nigdy nie wejdę". Tydzień później ta sama osoba przychodzi, twarz tylko jakaś inna, zmieniona, ciśnienie sześćset na trzysta: "Proszę księdza, moja dziewczyna...". I znów po tygodniu:

- Co sam przychodzisz?

- A z kim miałem przyjść?

- No, z twoją dziewczyną.

- Dziewczyną? Nie pamiętam. O kim ksiądz mówi? Proszę księdza, to był malutki błąd życiowy. Nastąpiła korekta lotów, już wróciłem do siebie.

I tak ze skrajności w skrajność. Jednego dnia związek taki, że już planowali, jak będą ustawione meble w ich mieszkaniu, by zaraz potem wszystko się skończyło.

Pamiętajcie, kiedy Bóg wyjął Ewę z boku Adama, to zalepił ten fragment jego ciała, który uprzednio otworzył, żeby Ewa nie mogła wejść tam z powrotem. Prawdziwa miłość polega na tym, że ja jestem tu, a ty - moja dziewczyna - jesteś naprzeciwko mnie. Nie polega na tym, że ktoś w kimś się zatraca. To bardzo ważne! Często w tej poezji zakochania mówi się, że "teraz jesteś częścią mnie". Proszę tego nie robić! Nie jesteś częścią mnie. Ja jestem sobą i ty jesteś sobą. Ja jestem cały, jestem wystarczalny. Jeśli powiemy do kogoś: "Jesteś sensem mojego życia", będzie to bałwochwalstwo. Sensem naszego życia jest tylko Bóg. Kiedy mówimy do kogoś: "Żyć bez ciebie nie mogę", są to oznaki jakiegoś duchowego uzależnienia. Często to chłopak chce zrobić na dziewczynie kolosalne wrażenie, więc mówi, że żyć bez niej nie potrafi, że jest sensem jego życia, że jest jego powietrzem, wodą i chlebem... To prowadzi do zguby, tak nie można. Wiecie, jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu.

Wyobrażam sobie, że życie bez Chrystusa to jak życie bez światła. Po ciemku wyjątkowo trudno jest coś odpowiednio chwycić, wziąć, złapać. Są takie wąskie, wysokie filiżanki - wyjątkowo wywrotne. Wyobraźmy sobie, że zgasło światło, a my siedzimy przy stoliku, na którym stoi taka filiżaneczka z jakimś napojem. Ktoś nam mówi: "Weź ją złap". Jak byśmy się do tego zabrali?

Zaczęlibyśmy zapewne od delikatnych ruchów, bo za mocne, gwałtowne i intensywne mogłyby ją wywrócić. Gdy jest światło, nasz chwyt może być stanowczy, gdy jest ciemno, boimy się, czy aby nie uszkodzimy czegoś w tej ciemności. Z Chrystusem i Jego brakiem w naszym życiu jest bardzo podobnie. Jeśli Go nie ma, to albo młody chłopak z dziewczyną nie potrafią się zdrowo przed sobą otworzyć, ładnie poznać i mądrze do siebie podejść, albo robią to za słabo i zderzą się w tej ciemności głowami.

Tekst pochodzi z książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Życie. Instrukcja obsługi".

 

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Piotr Pawlukiewicz

Jedyna instrukcja obsługi, którą naprawdę musisz przeczytać

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz jak nikt inny potrafił poruszyć słowem, dotykając najodleglejszych zakamarków naszych serc. Teraz, w nigdy nie publikowanych, bardzo osobistych tekstach, z lekkim przymrużeniem oka bierze na...

Skomentuj artykuł

Ks. Piotr Pawlukiewicz: prawdziwa miłość nie polega na tym, że ktoś się w kimś zatraca
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.