Choroba może się stać szansą odkrycia w nas nowych możliwości, choć równocześnie może się jednak zdarzyć, że będzie ona doprowadzać nas do rozpaczy.
Duchowość oddolna uczy nas także innego stosunku do naszych chorób. W każdym z nas tkwi podświadome pragnienie życia w zdrowiu. Często nasze choroby odczuwamy jako klęskę, ponieważ świadczą one o tym, iż nie możemy na tyle panować nad sobą, by pokonywać wszelkie spotykające nas przeciwności - dopuszczamy do siebie ataki jakiegoś wirusa, nasze ciało reaguje na stresy i trudności. Często złościmy się w takich wypadkach, pragnąc ponownie zdobyć władzę nad naszym ciałem za pomocą lekarstw, zdrowego odżywiania czy uprawiania sportu. Na pewno dobrze jest prowadzić zdrowy tryb życia.
Niech nam się jednak nie wydaje, iż istnieje jakiś sposób, który będzie nam gwarantować zdrowie, ponieważ tym samym znowu zaczniemy hołdować fałszywym ideałom doskonałości. Bardzo często choroba jest daną nam szansą odkrycia w sobie skarbu. Zachowując zdrowie, dalej żylibyśmy na powierzchni życia, zaprzepaszczając naszą prawdziwą istotę. Nie jesteśmy ze swej natury istotami tak wrażliwymi na Boga, byśmy mogli żyć o własnych siłach tak, jak On by tego dla nas pragnął. Często choroba jest głosem Boga, który chce doprowadzić nas do prawdy i wskazać nam ukryty w nas skarb.
Chcielibyśmy tu omówić tylko kilka przykładów możliwości nawiązania rozmowy z naszymi chorobami i sposobów, za pomocą których Bóg pragnie doprowadzić nas do ukrytego skarbu. Choroba może się stać szansą odkrycia w nas nowych możliwości, choć równocześnie może się jednak zdarzyć, że będzie ona doprowadzać nas do rozpaczy, że będziemy czuli się bezsilni wobec bólu, który nas dręczy.
Często nie umiemy dostrzec najmniejszego sensu w naszych dolegliwościach. Nie umiemy pojąć, co chcą nam dać do zrozumienia. Być może jednak właśnie ten bezsens, ten smutek spowodowany utratą zdrowia, ten mrok bólu otworzy nas na Boga, tak iż zaprzestaniemy wszelkich prób polegania na sobie samym, i poddamy się całkowicie Jego woli.
Zdarza się często, iż księża w trakcie odprawiania Mszy św. zaczynają się obawiać zasłabnięcia. Często strach ten pojawia się właśnie w momencie Przeistoczenia. W takich wypadkach jedni trzymają się mocno ołtarza, innych oblewa pot. Niektórzy myślą, że coś jest z nimi nie w porządku. Odwiedzają coraz to innych lekarzy, pragnąc otrzymać jakieś skuteczne lekarstwo.
Lepiej byłoby, gdyby zadali swoim zawrotom głowy pytanie: "Czy jestem gdzieś nieuczciwy?" Nie chodzi tu o moralność. Nikt celowo nie wywołuje w wywołuje w sobie zawrotów głowy. Jednak często zwracają nam one uwagę na to, że istnieje rozdźwięk pomiędzy ideałami, do których dążymy, a rzeczywistością.
Często przyczyną tych zawrotów głowy jest duchowość odgórna. Postawiliśmy przed sobą tak wzniosłe ideały, że aż przyprawiają nas o słabość. Niektórzy z księży właśnie w chwili Przeistoczenia mają przed oczyma archaiczny obraz księdza, który to, co ziemskie, przemienia w niebiańskie, który styka się z tym, co Boskie, który wstępuje w najwyższą świętość. Równocześnie ksiądz ten ma poczucie, że jest tylko człowiekiem, pełnym wad i słabości, fantazji erotycznych i agresji. Ponieważ nie potrafi pogodzić tych dwóch różnych wyobrażeń, odzywa się jego ciało.
To, co wyparte, domaga się głosu, chcąc zmusić go do zwrócenia na nie uwagi. Opanowywanie się i zaciskanie zębów niewiele pomoże. Człowiek taki musi zmierzyć się ze swoją rzeczywistością. Jeżeli zacznę rozmowę z moimi zawrotami głowy i niekonsekwencjami, może zwrócą mi one uwagę na istniejące we mnie rozdwojenie. Mogłyby mnie one nauczyć, w jaki sposób mam zespolić te dwa obrazy siebie, mogłyby spowodować, iż zaakceptuję moją człowieczą rzeczywistość, pełną wad i słabości, i oddam się Bogu w służbę taki, jaki jestem.
Mogłoby to mnie uchronić od wynoszenia się nad innych i od mitologizacji siebie. Mogłoby uwolnić mnie od pogańskiego obrazu mnicha, mogłoby wprowadzić mnie w tajemnicę księdza chrześcijańskiego, którą opisuje List do Hebrajczyków, mając na uwadze Jezusa Chrystusa: "Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] w stosownej chwili. Każdy bowiem arcykapłan, z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy" (Hbr 4, 15; 5, 1). Oczywiście dialog z naszymi zawrotami głowy nie stanowi wcale gwarancji, iż one rzeczywiście ustaną. Być może jednak pomoże mi poznać lepiej to, co się ze mną dzieje.
Bóle głowy przeszkadzają nam w pracy. Dlatego też chcemy się ich jak najszybciej pozbyć. Jednak w takich wypadkach nie rozpoznamy tego, na co chcą nam one zwrócić uwagę. Zwykle ból ten jest znakiem, iż żądamy od siebie zbyt wiele, że jesteśmy zbytnio zestresowani. Czasem jest to znak, że nie czujemy się dobrze w czyimś towarzystwie. Jeśli stłumimy ból tabletkami, pozbawimy się szansy usłyszenia tego, co tkwi w naszej jaźni i chce do nas przemówić. Nasze ciało zmusza nas do spokoju, na który sami sobie nie zezwalamy. Ciało zabiera głos wtedy, gdy przekraczamy nasze granice. Powinniśmy być mu wdzięczni za to, że tak wyraźnie reaguje. Jest ono naszym wiernym towarzyszem, który zawsze "szczeka" wtedy, gdy zewnętrzną aktywnością zastawiamy wejście do naszego skarbu.
Nie powinniśmy patrzeć z góry na nasze ciało, zmuszając je naprędce za pomocą lekarstw do tego, by było nam posłuszne, lecz winniśmy wczuć się w nie, by usłyszeć to, co ma nam ono do powiedzenia. Sam Bóg wskazuje mi za pośrednictwem choroby moją rzeczywistość - ignorując ją, nie będę mógł dotrzeć do Niego. Raczej winienem dzięki tej chorobie wyciągać ręce do Boga, który jest najprawdziwszym i najskuteczniejszym lekarstwem dla ciała i duszy. Mój skarb tkwi w moim chorym organie. Zamiast opanowywać chorobę za pomocą lekarstw, powinienem rozpocząć rozmowę z nią.
Może ona chce mi zwrócić uwagę na to, że nie traktuję siebie najlepiej, że żyję wbrew mojemu powołaniu, wbrew obrazowi, na wzór którego stworzył mnie Bóg. Jeśli pogodzimy się z chorobą, doprowadzi ona nas, być może, do nieznanych nam dotąd obszarów i możliwości. Jest ona jak mieszkający w nas wściekły pies, który nie przestanie szczekać, dopóki go nie usłyszymy i nie ruszymy wraz z nim na poszukiwanie skarbu. Nie chodzi przy tym o to, by pozbywać się każdej choroby. Czasem potrzebny nam jest stały stróż, który będzie nas pilnować, byśmy żyli zgodnie z naszą prawdą.
Może to być jakiś rodzaj alergii, która nie mija mimo całej naszej wiedzy psychologicznej. Namawia nas ona, byśmy się dobrze obchodzili ze sobą, byśmy łagodnie i ostrożnie traktowali nasze marzenia. Alergia mogłaby mnie zmusić do tego, bym w sposób bardziej zdyscyplinowany aktywnie żył własnym życiem, zamiast mu się biernie poddawać. Dla innych kaszel może być ostrzeżeniem, że powinni żyć swoim własnym życiem, ufać swoim uczuciom i uzewnętrzniać je, zamiast kierować się oczekiwaniami innych. Winniśmy wczuć się w symptomy choroby, gdyż one często wskazują nam drogę terapii, sygnalizują to, na co winniśmy skierować uwagę.
Fragment pochodzi z książki "Droga pokory. Poznaj siebie. Spotkaj Boga"
Skomentuj artykuł