Modliłem się o zdrowie i nic

Modliłem się o zdrowie i nic
(fot. shutterstock.com)
Meinrad Dufner, Anselm Grün OSB

Choroba może się stać szansą odkrycia w nas nowych możliwości, choć równocześnie może się jednak zdarzyć, że będzie ona doprowadzać nas do rozpaczy.

Duchowość oddolna uczy nas także innego sto­sunku do naszych chorób. W każdym z nas tkwi podświadome pragnienie życia w zdrowiu. Często nasze choroby odczuwamy jako klęskę, ponieważ świadczą one o tym, iż nie możemy na tyle pano­wać nad sobą, by pokonywać wszelkie spotykające nas przeciwności - dopuszczamy do siebie ataki ja­kiegoś wirusa, nasze ciało reaguje na stresy i trud­ności. Często złościmy się w takich wypadkach, pragnąc ponownie zdobyć władzę nad naszym cia­łem za pomocą lekarstw, zdrowego odżywiania czy uprawiania sportu. Na pewno dobrze jest prowa­dzić zdrowy tryb życia.

Niech nam się jednak nie wydaje, iż istnieje jakiś sposób, który będzie nam gwarantować zdrowie, ponieważ tym samym zno­wu zaczniemy hołdować fałszywym ideałom do­skonałości. Bardzo często choroba jest daną nam szansą odkrycia w sobie skarbu. Zachowując zdro­wie, dalej żylibyśmy na powierzchni życia, zaprze­paszczając naszą prawdziwą istotę. Nie jesteśmy ze swej natury istotami tak wrażliwymi na Boga, byś­my mogli żyć o własnych siłach tak, jak On by tego dla nas pragnął. Często choroba jest głosem Boga, który chce doprowadzić nas do prawdy i wskazać nam ukryty w nas skarb.

Chcielibyśmy tu omó­wić tylko kilka przykładów możliwości nawiązania rozmowy z naszymi chorobami i sposobów, za po­mocą których Bóg pragnie doprowadzić nas do ukrytego skarbu. Choroba może się stać szansą odkrycia w nas nowych możliwości, choć równo­cześnie może się jednak zdarzyć, że będzie ona do­prowadzać nas do rozpaczy, że będziemy czuli się bezsilni wobec bólu, który nas dręczy.

DEON.PL POLECA


Często nie umiemy dostrzec najmniejszego sensu w naszych dolegliwościach. Nie umiemy pojąć, co chcą nam dać do zrozumienia. Być może jednak właśnie ten bezsens, ten smutek spowodowany utratą zdrowia, ten mrok bólu otworzy nas na Boga, tak iż zaprze­staniemy wszelkich prób polegania na sobie sa­mym, i poddamy się całkowicie Jego woli.

Zdarza się często, iż księża w trakcie odprawia­nia Mszy św. zaczynają się obawiać zasłabnięcia. Często strach ten pojawia się właśnie w momencie Przeistoczenia. W takich wypadkach jedni trzyma­ją się mocno ołtarza, innych oblewa pot. Niektórzy myślą, że coś jest z nimi nie w porządku. Odwiedza­ją coraz to innych lekarzy, pragnąc otrzymać jakieś skuteczne lekarstwo.

Lepiej byłoby, gdyby zadali swoim zawrotom głowy pytanie: "Czy jestem gdzieś nieuczciwy?" Nie chodzi tu o moralność. Nikt ce­lowo nie wywołuje w wywołuje w sobie zawrotów głowy. Jednak często zwracają nam one uwagę na to, że istnieje rozdźwięk pomiędzy ideałami, do których dążymy, a rzeczywistością.

Często przyczyną tych zawrotów głowy jest du­chowość odgórna. Postawiliśmy przed sobą tak wzniosłe ideały, że aż przyprawiają nas o słabość. Niektórzy z księży właśnie w chwili Przeistoczenia mają przed oczyma archaiczny obraz księdza, który to, co ziemskie, przemienia w niebiańskie, który sty­ka się z tym, co Boskie, który wstępuje w najwyższą świętość. Równocześnie ksiądz ten ma poczucie, że jest tylko człowiekiem, pełnym wad i słabości, fantazji erotycznych i agresji. Ponieważ nie potrafi pogodzić tych dwóch różnych wyobrażeń, odzy­wa się jego ciało.

To, co wyparte, domaga się głosu, chcąc zmusić go do zwrócenia na nie uwagi. Opa­nowywanie się i zaciskanie zębów niewiele pomoże. Człowiek taki musi zmierzyć się ze swoją rzeczywi­stością. Jeżeli zacznę rozmowę z moimi zawrotami głowy i niekonsekwencjami, może zwrócą mi one uwagę na istniejące we mnie rozdwojenie. Mogłyby mnie one nauczyć, w jaki sposób mam zespolić te dwa obrazy siebie, mogłyby spowodować, iż zaak­ceptuję moją człowieczą rzeczywistość, pełną wad i słabości, i oddam się Bogu w służbę taki, jaki je­stem.

Mogłoby to mnie uchronić od wynoszenia się nad innych i od mitologizacji siebie. Mogłoby uwol­nić mnie od pogańskiego obrazu mnicha, mogłoby wprowadzić mnie w tajemnicę księdza chrześcijań­skiego, którą opisuje List do Hebrajczyków, mając na uwadze Jezusa Chrystusa: "Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć na­szym słabościom, lecz doświadczonego we wszyst­kim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] w stosownej chwili. Każdy bowiem arcykapłan, z lu­dzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy" (Hbr 4, 15; 5, 1). Oczywiście dialog z na­szymi zawrotami głowy nie stanowi wcale gwarancji, iż one rzeczywiście ustaną. Być może jednak pomo­że mi poznać lepiej to, co się ze mną dzieje.

Bóle głowy przeszkadzają nam w pracy. Dlate­go też chcemy się ich jak najszybciej pozbyć. Jed­nak w takich wypadkach nie rozpoznamy tego, na co chcą nam one zwrócić uwagę. Zwykle ból ten jest znakiem, iż żądamy od siebie zbyt wiele, że je­steśmy zbytnio zestresowani. Czasem jest to znak, że nie czujemy się dobrze w czyimś towarzystwie. Jeśli stłumimy ból tabletkami, pozbawimy się szan­sy usłyszenia tego, co tkwi w naszej jaźni i chce do nas przemówić. Nasze ciało zmusza nas do spoko­ju, na który sami sobie nie zezwalamy. Ciało zabiera głos wtedy, gdy przekraczamy nasze granice. Po­winniśmy być mu wdzięczni za to, że tak wyraźnie reaguje. Jest ono naszym wiernym towarzyszem, który zawsze "szczeka" wtedy, gdy zewnętrzną ak­tywnością zastawiamy wejście do naszego skarbu.

Nie powinniśmy patrzeć z góry na nasze ciało, zmu­szając je naprędce za pomocą lekarstw do tego, by było nam posłuszne, lecz winniśmy wczuć się w nie, by usłyszeć to, co ma nam ono do powiedzenia. Sam Bóg wskazuje mi za pośrednictwem choroby moją rzeczywistość - ignorując ją, nie będę mógł dotrzeć do Niego. Raczej winienem dzięki tej chorobie wy­ciągać ręce do Boga, który jest najprawdziwszym i najskuteczniejszym lekarstwem dla ciała i duszy. Mój skarb tkwi w moim chorym organie. Zamiast opanowywać chorobę za pomocą lekarstw, powinie­nem rozpocząć rozmowę z nią.

Może ona chce mi zwrócić uwagę na to, że nie traktuję siebie najlepiej, że żyję wbrew mojemu powołaniu, wbrew obrazowi, na wzór którego stworzył mnie Bóg. Jeśli pogodzi­my się z chorobą, doprowadzi ona nas, być może, do nieznanych nam dotąd obszarów i możliwości. Jest ona jak mieszkający w nas wściekły pies, który nie przestanie szczekać, dopóki go nie usłyszymy i nie ruszymy wraz z nim na poszukiwanie skarbu. Nie chodzi przy tym o to, by pozbywać się każdej choroby. Czasem potrzebny nam jest stały stróż, który będzie nas pilnować, byśmy żyli zgodnie z na­szą prawdą.

Może to być jakiś rodzaj alergii, która nie mija mimo całej naszej wiedzy psychologicznej. Namawia nas ona, byśmy się dobrze obchodzili ze sobą, byśmy łagodnie i ostrożnie traktowali nasze marzenia. Alergia mogłaby mnie zmusić do tego, bym w sposób bardziej zdyscyplinowany aktywnie żył własnym życiem, zamiast mu się biernie pod­dawać. Dla innych kaszel może być ostrzeżeniem, że powinni żyć swoim własnym życiem, ufać swo­im uczuciom i uzewnętrzniać je, zamiast kierować się oczekiwaniami innych. Winniśmy wczuć się w symptomy choroby, gdyż one często wskazują nam drogę terapii, sygnalizują to, na co winniśmy skierować uwagę.

Fragment pochodzi z książki "Droga pokory. Poznaj siebie. Spotkaj Boga"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Meinrad Dufner, Anselm Grün OSB

Jeżeli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie
Ewagriusz z Pontu

Dwaj mistrzowie duchowości benedyktyńskiej zapraszają do wyruszenia w drogę pokory, do zobaczenia i zaakceptowania własnych ograniczeń oraz słabości. Paradoksalnie to one, a nie...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Modliłem się o zdrowie i nic
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.