Czy tak na co dzień myślimy o naszej relacji z Bogiem? Czy takim językiem mówimy na naszych ambonach? A jeśli nie, to dlaczego nie mówimy? Boimy się, że ludzie przerażą się miłością Boga?
Istnieją różne języki, którymi w Kościele mówimy o Bogu. Język liturgii i modlitwy. Język teologii. Język moralności i prawa. Ale chyba najrzadziej używany, choć najgłębszy i intymny, to język mistyczny, język relacji, żarliwej i namiętnej miłości, o dziwo, relacji małżonki i małżonka. Tak rzadko o nim mówimy, i to jest słabość współczesnego Kościoła, bo się go boimy, bo uważamy, że nie przystoi, bo nie wierzymy, że Bóg może być aż taki.
Mistycy nie mają tych oporów, ponieważ widzą więcej i głębiej. Św. Jan od Krzyża, dzisiejszy patron, wielki doktor Kościoła, ale i wytrawny poeta pisze w "Pieśni duchowej", że "słów miłości lepiej nie krępować, aby każdy mógł ich używać na swój sposób i według swoich możliwości duchowych; lepiej ich nie ograniczać do jednego znaczenia, bo ono nie każdemu podniebieniu smakować będzie". Język prawa jest jednoznaczny. Miłość już taka nie jest. I może to nas przeraża.
Mistrzowie modlitwy nie zaczynają od grzechu i prawa, lecz od miłości i daru. Najpierw dostrzegają bliskość, pragnienie, tęsknotę, a potem dopiero działanie, chęć odwzajemnienia. Mają wgląd w boskie tajemnice, dlatego patrzą inaczej.
Na samym początku "Pieśni duchowej" św. Jan stawia nam przed oczy duszę, która szuka Boga i pyta: "W jakim miejscu się ukryłeś"? Znamienne, że jest to pierwsze pytanie długiego poematu miłosnego. Przypominają się słowa Boga, które wypowiedział do Adama po upadku: "Gdzie jesteś?"
Jan zaczyna od wyżyn. Pisze, że Oblubieniec, czyli Słowo Ojca, jest najpierw w Jego łonie. To "Ojciec karmi się tylko jedynym Synem swoim, ponieważ On jest Jego chwałą (…) Jedynie Syn jest rozkoszą Ojca, który nigdzie indziej spoczynku nie znajduje i w niczym innym swej pełni nie mieści, jak tylko w swoim ukochanym Synu, w którym cały spoczywa". I dodaje, że podobnie dusza prosi o to "pastwisko Słowa Oblubieńca, na którym Ojciec wypasa się w nieustającej chwale, oraz o pierś ukwieconą, na której w nieprzebranej miłosnej rozkoszy spoczywa, ukryty głęboko przed wszelkim okiem śmiertelnika".
Jedzenie i eros. Ojciec karmi się i rozkoszuje swoim Synem jak kochanek. Dwa obrazy, które symbolizują bliskość, jedność, miłość. Dwa obrazy, które wyrażają istotę Eucharystii. Spożywamy Pana, by się Nim rozkoszować, aby być blisko, spoczywać na Jego piersi. Jan nie obawia się używać tych śmiałych, ale też głęboko ludzkich porównań, próbując opisać samego Boga, choć twierdzi, że to tylko nieudolne metafory. Bo to, co dane nam jest poznać, to "nie jest Bóg w swej istocie, a wręcz nie ma z Nim nic wspólnego, ponieważ jest On w rzeczywistości wciąż przed duszą ukryty".
Po czym Jan dość płynnie z wyżyn przechodzi na niziny, do duszy ludzkiej. I pyta, gdzie jeszcze jest Bóg ukryty, gdzie się schował? I odpowiada: "Słowo, Syn Boży, wraz Ojcem i z Duchem Świętym jest istotowo i osobiście ukryty w najbardziej intymnym jestestwie duszy (…) Och, duszo spośród wszystkich istot najpiękniejsza (…) wiedz, że ty sama jesteś tą komnatą, którą On zamieszkuje, zaciszem i schronieniem, gdzie On się ukrywa. Jak bardzo zatem powinnaś radować się myślą, że twoje największe dobro i nadzieja są tak blisko ciebie, że znajdują się w tobie samej, a dokładniej ujmując, że bez Niego nie możesz istnieć".
Czy tak na co dzień myślimy o naszej relacji z Bogiem? Czy takim językiem mówimy na naszych ambonach? A jeśli nie, to dlaczego nie mówimy? Boimy się, że ludzie przerażą się miłością Boga? Dlaczego ukrywamy Boga jeszcze bardziej niż On się ukrywa przed nami? Bo nie czytamy mistyków, bo sądzimy, że to nie o nas i dla nas. Bo coś zatraciliśmy w Kościele…
Św. Jan staje się jeszcze bardziej niepoprawny, ponieważ kontynuuje w ten sposób: "Wielka to radość dla duszy pojąć, że Boga nigdy jej nie zabraknie, nawet jeśli byłaby w grzechu śmiertelnym , a tym bardziej zaś, gdy jest w stanie łaski".
Ta obecność Boga nie zostaje z nas "wykurzona" przez grzech, nawet śmiertelny, ponieważ zło nie jest wszechmocne, nie jest konkurentem Boga. Natomiast grzech przekonuje nas, że to niemożliwe, aby Bóg mieszkał w tym skończonym, marnym i grzesznym człowieku. Grzech zagłusza w nas pragnienie Boga i nie dopuszcza, abyśmy za Nim tęsknili.
Niemalże identycznie pisze św. Teresa z Avili w "Twierdzy wewnętrznej", że człowiek popadając w grzech, "odłącza się od tego źródła czystego, a zapuszcza korzenie w innym, w bagnisku wody brudnej i cuchnącej". Ale równocześnie przypomina, że to źródło, czyli obecność samego Boga, nie znika z duszy pod wpływem grzechu. Dodaje bowiem: "Pamiętajmy, że źródło to i słońce jaśniejące, obecne zawsze pośrodku duszy, chociażby grzechem śmiertelnej zmazanej, nigdy nie traci swojej boskiej jasności i żadna złość grzechu nie zdoła zaćmić przedwiecznej jego piękności. Ale dusza, pogrążona w ciemności grzechu, nie przepuszcza do siebie tego boskiego blasku, podobnie jak kryształ, gęstą i ciemną pokryty zasłoną (Twierdza wewnętrzna, I, 2.3).
Grzech śmiertelny nie pozbawia nas piękna duszy, lecz sprawia, że w ogóle go nie widzimy, że nie potrafimy się do niego przebić. I dlatego się nie zmieniamy, coraz bardziej oddalając się od Boga, brnąc w kolejne grzechy albo próbujemy dotrzeć do Niego o własnych siłach.
Św. Jan na końcu tego komentarza woła więc i zaklina każdego z nas: "Duszo, czegóż więc więcej pragniesz? Czego jeszcze szukasz poza sobą, skoro w sobie samej masz swe bogactwa, swe rozkosze, swe nasycenie, swe królestwo, to znaczy swego Oblubieńca, którego pragniesz i szukasz? Wesel się i raduj w wewnętrznym skupieniu razem z Nim, masz Go bowiem blisko (…) I nie szukaj Go poza sobą, bo zejdziesz na manowce i zmęczysz się, a nigdzie indziej Go nie odnajdziesz i nie nacieszysz się Nim. Lecz jedno wiedzieć musisz, że choć jest wewnątrz Ciebie, pozostaje ukryty".
Takie pisanie to zagrożenie dla kościelnego moralizmu. Bo według niego, Bóg zamieszka w duszy człowieka, jeśli tenże będzie dobrze postępował, zachowywał prawo, przepisy, szukał Boga poza sobą. To ślepa uliczka, wykoślawienie chrześcijaństwa. Mistycy zgodnym chórem powtarzają: początkiem nawrócenia jest odkrycie, że Ojciec jest i chce być tak blisko człowieka jak jest blisko ze swym Synem. I dlatego posyła Syna do ludzkości, dlatego ratuje, dlatego wyciąga człowieka z bagna, pomaga mu odkryć na nowo piękno duszy, oczyszcza ją i dopiero wtedy może ona naśladować Chrystusa - postępować według Ewangelii. Jak jednak mamy się nawracać, skoro tak rzadko głosimy tę Dobrą Nowinę, którą mistycy żyli na co dzień i zostawili dla nas?
Cytaty zaczerpnąłem z najnowszego i bardzo dobrego przekładu "Pieśni duchowej" św. Jana od Krzyża, autorstwa Marcina Kurka i Carlosa Marrodana Casasa, wydanego przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych.