"Głęboko poruszeni wspominamy doktor Joannę Mollę z domu Beretta, która świadomie ofiarowała siebie samą w zamian za życie córki Joanny Emmanueli"129. Klepsydra o takiej treści zawisła na drzwiach kościoła w Ponte Nuovo di Magenta 30 kwietnia 1962 roku. Tego dnia Joannę - lekarza, żonę, matkę i zaangażowaną działaczkę Akcji Katolickiej - żegnały tłumy.
Została zapamiętana tak, jak ją wtedy opisano: to święta, która oddała życie za swoją córkę. Dla mnie to jednak tylko część historii Joanny, a właściwie jej finał. Owszem, Joanna oddała życie. Jest jednak niesamowitą kobietą, która przede wszystkim to życie k o c h a ł a, w każdym jego aspekcie. Decyzja, by zawalczyć o życie całą sobą, była tylko (i aż) wynikiem wyborów, jakie podejmowała od najwcześniejszych lat.
Jej mąż, Piotr, tak wspomina odpowiedź Joanny na jego wyznanie, że bardzo dużo pracuje: "Ona natychmiast mi odpowiedziała: «To dobrze, praca jest wspaniałą rzeczą. Ale należy też odpoczywać. Zobacz, jakie organizują interesujące koncerty - wykupmy sobie abonament. Teatr także jest wspaniały». I tak wykupiliśmy abonamenty na koncerty i do teatru. W ten sposób Joanna nauczyła mnie żyć lepiej"130.
Nie tylko jego nauczyła, jak żyć lepiej. Dla mnie też jest ogromną inspiracją - postacią niezwykłą, a jednocześnie kimś, kogo dobrze rozumiem. Joanna, czyli Gianna Beretta, urodziła się w Magencie na północy Włoch 4 października 1922 roku. Jej rodzicami byli Albert Beretta oraz Maria De Micheli. Państwo Beretta mieli trzynaścioro dzieci, z których tylko ośmioro osiągnęło wiek dojrzały. Rodzina była zamożna - stać ją było na zatrudnienie służby czy wyjazdy na wakacje, nie żyła jednak w sposób wystawny. Wręcz przeciwnie, jako członkowie trzeciego zakonu św. Franciszka Albert i Maria zachowywali umiar w czerpaniu z dóbr materialnych i dzielili się nimi z ubogimi.
Brat Joanny, Józef, tak wspomina atmosferę domu rodzinnego: "Zanim poznaliśmy wiarę z książek i z lekcji katechezy, oddychaliśmy nią w domu, obserwując zachowanie rodziców i słuchając ich słów. To właśnie oni pokazali nam Boga i nauczyli nas odczuwać Jego bliskość i nieskończoną dobroć. To właśnie oni nauczyli nas odpowiadać Mu modlitwą, która spontanicznie rodzi się w szczerym sercu każdego dziecka"131.
Joanna już w wieku pięciu lat przystąpiła do pierwszej komunii świętej. Dwa lata później przyjęła sakrament bierzmowania. Od pierwszej komunii codziennie rano brała udział w mszy świętej. Ten zwyczaj towarzyszył jej przez większość życia, do czasu, gdy zaczęły to utrudniać obowiązki rodzinne.
Na początku swej edukacji, zwłaszcza w czasie pierwszych czterech lat gimnazjum, Joanna miała średnie wyniki w nauce. Nie pomagało jej również słabe zdrowie, które było przyczyną rocznej przerwy w szkole. Po przerwie Joanna podjęła naukę w liceum. Bardzo ważnym momentem w życiu duchowym przyszłej świętej były rekolekcje prowadzone w marcu 1938 roku przez jezuitę o. Michele Avedana. Wśród myśli, które spisała w tym czasie, znalazła się również ta: "Podejmuję święte postanowienie, aby wszystkorobić dla Jezusa"132. Trwała w tym postanowieniu mimo trudnych wydarzeń, które niedługo potem dotknęły jej rodzinę.
W 1942 roku zmarli kolejno najpierw matka (w kwietniu), a potem ojciec (w październiku). Były to bolesne chwile, nie wpłynęły jednak na zaangażowanie Joanny w dzieła, którym się poświęcała, między innymi w przygotowanie do wyjazdu na misje do Brazylii - Joanna podjęła studia medyczne i zaczęła uczyć się portugalskiego - oraz apostolstwo w Akcji Katolickiej, gdzie pełniła funkcję przedstawicielki kandydatek GF (Młodzieży Żeńskiej) i była współodpowiedzialna za formację dziewcząt. Organizowała spotkania, wspólną modlitwę, wygłaszała konferencje. Już wtedy dała się poznać jako osoba pełna energii, stanowcza w działaniu i wierna swoim ideałom. Była przy tym taktowna, troszczyła się o innych i budziła zaufanie.
W konferencjach, które głosiła dla członkiń GF, dzieliła się doświadczeniem bliskości Jezusa, zwłaszcza w Eucharystii;mówiła też, jak ważna jest modlitwa, która powinna poprzedzać każde działanie i być jego źródłem. Najbardziej przejmującym stwierdzeniem jest dla mnie jednak jedno ze zdań z konferencji na temat powołania, wygłoszonej około 1950 roku: "Jest tak wiele trudności, ale z pomocą Boga powinniśmy kroczyć zawsze bez strachu, a jeśli w walce o nasze powołanie przyszłoby nam umierać, dzień naszej śmierci będzie najpiękniejszym dniem naszego życia"133.
Dla Joanny te słowa okazały się prorocze...
Od momentu ukończenia studiów medycznych, czyli od 1949 roku, przyszła święta z zaangażowaniem oddawała się pracy lekarza. Podchodziła do tego zadania bardzo poważnie, przykładała wagę do doskonalenia umiejętności i zdobywania wiedzy. W 1952 roku zrobiła specjalizację z pediatrii. W jej zapiskach pojawiają się refleksje dotyczące relacji z chorymi i cierpienia przeżywanego w łączności z Jezusem.
Dla mnie, przedstawicielki służby zdrowia, mimo upływu czasu te słowa są inspirujące: "Opiekujmy się troskliwie pacjentami, pamiętając, że są oni naszymi braćmi, nie zapominajmy o delikatności"134. Któż nie chciałby trafić pod opiekę takiego lekarza?
W swojej pracy Joanna spotkała również Teresinę, ciężko chorą siostrę swojego przyszłego męża. Było to jednak tylko jedno z kilku przypadkowych spotkań Joanny i Piotra - do grudnia 1954 roku, kiedy to poznali się bliżej na uroczystości prymicyjnej ich wspólnego znajomego. Bardzo szybko poja-wiło się między nimi głębokie uczucie, czego dowodem są wzruszające listy z początku ich znajomości i z okresu narzeczeństwa. To dzięki nim poznałam Joasię pełną pasji i energii, wypełnioną miłością do Boga, ale nie oderwaną od życia,
tylko czerpiącą z niego pełnymi garściami.
W liście z 23 marca 1955 Joanna pisze o swoim pobycie w górach:
Po śniadaniu bierzemy nasze narty i dalejże... na stoki. Zazwyczaj o jedenastej mam zajęcia z instruktorem narciarstwa... ale, odłóżmy skromność na bok, nauczyłam się pokonywać nawet trudne stoki. Ale bądź spokojny, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, bo tam, gdzie stok jest zbyt stromy, instruktor każe mi jechać łatwiejszą trasą. Ale jest cudownie. Kiedy się jest tak wysoko w górze z pogodnym niebem nad głową i bielusieńkim śniegiem, jakże człowiek się cieszy i wielbi Boga135.
Roześmiana dziewczyna z twarzą spieczoną od słońca, o czym wspomina w innym liście, zachwyca się nocnym niebem i gwiazdami. Z tym samym zachwytem opowiada o ciszy i skupieniu, jakich doświadcza w czasie mszy świętej w małym górskim kościółku, gdzie "celebrans nie ma nawet ministranta, a więc Pan jest cały dla mnie, i dla Ciebie, Piotrze, ponieważ teraz już tam, gdzie ja jestem, jesteś także Ty"136.
Zachwyca mnie ta miłość, w tak naturalny sposób towarzysząca narzeczonym. Jeszcze przed podjęciem decyzji o małżeństwie Joanna odprawiła nowennę w tej intencji. Dokonując potem wyboru, dokonała go całą sobą i znalazła w nim drogę do większej miłości. Pragnęła, aby rodzina, którą stworzą, stała się jak Wieczernik, w którym Jezus będzie na pierwszym miejscu. Wielokrotnie pytała też Piotra, w jaki sposób może być dla niego dobrą żoną i dbać o jego szczęście. Jej drogą do Boga było codzienne bycie z drugim człowiekiem i bycie dla innych.
Joanna i Piotr wypowiedzieli wobec siebie sakramentalne "tak" 24 września 1955 roku. Nieco ponad rok później na świecie pojawił się ich syn Pierluigi. Joanna musiała godzić coraz więcej obowiązków. Nadal pracowała jako lekarz. Piotr był dyrektorem fabryki Saffa i tak jak wspominał, pracował bardzo dużo. Sporo też podróżował, co oznaczało, że Joanna spędzała dużo czasu sama, nie tylko wypełniając matczyne obowiązki, ale też martwiąc się o bezpieczeństwo męża. (Dzięki lekturze jej listów odkryłam, że podobnie jak ja nie cierpiała samolotów! To kolejna rzecz, która nas łączy).
W jednym z listów z początku ciąży z drugim dzieckiem, Marioliną, Joanna zgrabnie ubiera w słowa emocje, które każda matka rozpozna bez problemu: "Zechciej mi wybaczyć, jeśli czasami zastaniesz mnie w nie za dobrym humorze i melancholijną: robię z tym,
co mogę, ale nie zawsze mi się udaje. Mam nadzieję, że to tylko złe samopoczucie tych pierwszych miesięcy"137.W innym z listów pisze o codzienności: wymiotującym przez całą noc synku i cierpiącej na kolki małej Mariolinie. Relacjonuje swoje zmagania mężowi, który w tym czasie jest poza domem. Pisze: "Teraz jestem spokojniejsza i z Bożą pomocą, a także mobilizując całą moją dobrą wolę, spróbuję mieć bardzo dużo cierpliwości..."138.
"Spróbuję mieć bardzo dużo cierpliwości" - znam ten stan. Podziwiam Joannę, która mimo rosnącej liczby obowiązków faktycznie umiała o tę cierpliwość zawalczyć. Często wspominała też słowa z Poematu o dzielnej niewieście (Prz 31,10-31), którymi się inspirowała.
W lipcu 1959 roku na świat przyszła kolejna córka, Laura. Joanna ciężko znosiła ciąże, ale było w niej ogromne pragnienie posiadania dużej rodziny. Niestety kolejne dwie ciąże zakończyły się poronieniami, a radość oczekiwania na narodziny kolejnego dziecka zmąciły komplikacje. Na bocznej ścianie macicy pojawił się łagodny nowotwór - włókniak - który usunięto chirurgicznie we wrześniu 1961 roku. Zgodnie z ówczesnym stanem medycyny kolejnym krokiem w leczeniu Joanny powinno być usunięcie ciąży. Ona jednak zdecydowanie się temu sprzeciwiła, powtarzając wielokrotnie, że jest świadoma zagrożenia i że gdyby zaszła taka potrzeba, lekarze mają ratować życie dziecka.
Joanna faktycznie wiedziała, że podejmuje duże ryzyko. Nie obciążała jednak tą wiedzą swojej rodziny - choć Piotr wyczuwał, że jego żona dźwiga brzemię, o którym nie chce mówić. Modliła się z nadzieją, że wszystko się ułoży. Do dzieci pisała: "Najukochańsze moje skarby, tatuś przywiezie Wam całe mnóstwo wielkich całusów, ja też bardzo chciałabym do Was przyjechać, ale muszę leżeć w łóżku, bo trochę mnie brzuszek boli"139. Jej siostra Zita wspomina jednak, że zdarzyła się również sytuacja, w której Joanna zadzwoniła do niej z płaczem. Toczyła ciężką walkę - nie w związku z wyborem, czy ratować siebie czy dziecko, ale o zaufanie w ekstremalnej sytuacji. Chodziło przecież nie tylko o jej życie, ale o perspektywę osierocenia trójki maluchów, które ogromnie kochała i które bardzo
jej potrzebowały.
Dwudziestego kwietnia 1962 roku wypadał Wielki Piątek. To tego dnia Joanna została przyjęta do szpitala w Monzie. Dzień później, po nieudanej próbie wywołania porodu naturalnego, wykonano cesarskie cięcie, w którego wyniku na świecie pojawił się czteroipółkilogramowy zdrowy bobas - Gianna Emmanuela. Jednak już kilka godzin po operacji z powodu zapalenia otrzewnej pojawiły się gorączka i bardzo dotkliwe bóle. Joanna nie chciała przyjmować silnych środków przeciwbólowych, żeby świadomie przeżywać chwile pożegnania z bliskimi.
"Wiesz, Ginia, jak bardzo się cierpi, gdy trzeba umierać, zostawiając takie malutkie dzieci!"140 - powiedziała do swojej siostry Wirginii, zakonnicy, która przyjechała z Indii, by czuwać przy jej łóżku.
W dniu swojej śmierci, 28 kwietnia nad ranem, Joanna została przywieziona do swojego domu w Ponte Nuovo di Magenta. Odeszła około ósmej rano, gdy dom budził się do życia, wypełniony głosami wstających z łóżek dzieci. Podczas agonii powtarzała wielokrotnie: "Jezu, kocham Cię". Być może właśnie te słowa towarzyszyły jej w ostatnich chwilach; a nawet jeśli nie - wybrzmiały one bardzo wyraźnie w całym jej życiu.
Dla mnie Joanna jest nie tylko wzorem matki. Jest Joasią od miłości codziennej. Jest kobietą doświadczającą pełni macierzyństwa, z jego radościami i trudami. Kobietą delikatną, pełną czułości i troski, a jednocześnie zdecydowaną, odważną i silną. Jest przy tym tak ciepła i zwyczajna - w dobrym znaczeniu tego słowa - że chętnie napiłabym się z nią kawy i porozmawiała o życiu. I nie bez powodu piszę to wszystko w czasie teraźniejszym - mam ogromną nadzieję, że w niebie będzie dużo czasu na takie rozmowy.
129 M.T. Antognazza, M. Picozzi, A. Rimoldi, Joanna Beretta Molla. Święta, która oddała życie za życie swojej córki, tłum. J. Curyło, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2008, s. 123.
130 Tamże, s. 80.
131 Tamże, s. 27.
132 Tamże, s. 36.
133 Tamże, s. 49.
134 Tamże, s. 58.
135 J. Beretta Molla, P. Molla, Listy, tłum. K. Kubis, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2013, s. 81.
136 Tamże.
137 Tamże, s. 139.
138 Tamże, s. 167.
139 Tamże, s. 47.
140 M. T. Antognazza, M. Picozzi, A. Rimoldi, Joanna Beretta Molla..., s. 116.
Tekst pochodzi z książki "O matko święta! Chrześcijańska Mama od A do Z".
Skomentuj artykuł