Uczta dla smakoszy

Uczta dla smakoszy
(fot. stlyouth/flickr.com)

Umycie nóg, które u św. Jana zastępuje scenę ustanowienia Eucharystii, pokazuje, iż ów największy dar Chrystusa w niezwykle prosty, a zarazem tajemniczy sposób łączy to, co ludzkie, z tym, co boskie. Przyznajmy jednak szczerze: do tej rzeczywistości często nie dorastamy i nie do końca rozumiemy, o co w tym wszystkim chodzi. Ale z drugiej strony, wiedzeni intuicją wiary, odpowiadamy na zaproszenie Chrystusa, chociaż nie zawsze potrafimy owocnie przeżywać to niesamowite spotkanie z Bogiem i wspólnotą Kościoła, w którym dochodzi do jedynego w swoim rodzaju zjednoczenia.

Żalimy się nieraz na pojawiające się w trakcie Mszy św. rozproszenia, poczucie znudzenia wywołane brakiem podniosłych wrażeń, przytłoczenie powtarzalnością tych samych gestów, brakiem "nowości" czy obciążenie dodatkowym obowiązkiem religijnym. Wydaje się, że korzenie owych trudności sięgają głębiej. Dzieje się tak, ponieważ Eucharystia w swojej ubogiej prostocie wyraża to, co w życiu najważniejsze. Dlatego bez uchwycenia istotnego związku największego daru, jaki zostawił nam Chrystus, z naszym codziennym życiem Najświętsza Ofiara rzeczywiście pozostaje jałowym rytuałem.

Moje podejście do Eucharystii zmieniło się w chwili, kiedy doznałem specyficznego przebudzenia duchowego. Stało się to wówczas, kiedy zacząłem wyraźniej słuchać słów, które padają podczas Mszy św., oraz zastanawiać się nad gestami, które im towarzyszą. Wiele pomogło mi również spojrzenie na Eucharystię przez pryzmat starotestamentowych wydarzeń i zapowiedzi zwiastujących ten niezwykły cud. Pragnę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami, które dzisiaj bardziej chronią mnie przed poczuciem znużenia prostotą Mszy św.

Inspirację znalazłem w słynnym zdaniu z Psalmu 34: "Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry" (Ps 34, 9). Kontekstem tych słów jest modlitwa Psalmisty, który dziękuje Bogu za zwycięstwo w czasie bitwy. Sam namacalnie doświadczył, że Pan nie opuścił go w potrzebie. Wybawienie z opresji wymagało jednak zrobienia kroku ze strony autora psalmu. Musiał on zdobyć się na akt wiary, nazwany tutaj "skosztowaniem", bo tylko w ten sposób Pan udziela swojej ocalającej mocy. "Skosztuj i zobacz" w najbardziej fundamentalnym sensie oznacza więc 'odkryj przez doświadczenie'.

DEON.PL POLECA

Ale duchowe smakowanie obejmuje znacznie więcej. Średniowieczni święci i mistycy poświęcili wiele uwagi tzw. zmysłom duchowym (dziś już nieco zapoznanej dziedzinie życia duchowego), dzięki którym możemy doświadczyć Boga w inny sposób niż na drodze intelektualnych dociekań. Już Orygenes twierdził, że oprócz zmysłów cielesnych, za pomocą których kontaktujemy się ze światem, istnieją również ich odpowiedniki w duszy: powonienie, smak, dotyk, słuch, wzrok, wyobraźnia. Dzięki nim uzyskujemy dostęp do świata niewidzialnego. Z tego powodu św. Benedykt każe w swojej regule słuchać słów Boga "uchem serca". Święty Bonawentura nazywa wiedzę osiąganą przez duchowe zmysły "miłującym wglądem" lub "poznaniem uczuciowym". Znacznie później św. Ignacy Loyola kładzie w Ćwiczeniach duchowych silny akcent na odprawianie kontemplacji z zastosowaniem duchowych zmysłów. Podczas gdy medytacja tekstu biblijnego bardziej angażuje rozum i intelektualne roztrząsanie, kontemplacja pobudza nas do innej aktywności opartej na pracy wyobraźni.

W kontemplacji chodzi bowiem o uczestnictwo w wydarzeniu całej osoby, a nie tylko rozumu. Dzięki wyobraźni osoba modląca się ma "wewnętrznie" słuchać, patrzeć, dotykać, wąchać, smakować. Na przykład kontemplując scenę narodzenia Jezusa, rekolektant może wyobrażać sobie, że Maryja daje mu Dzięciątko na ręce albo że stara się przyjść Świętej Rodzinie z jakąkolwiek posługą. Ten rodzaj doświadczenia zapada głębiej niż intelektualne rozważanie. Podobnie w Wieczerniku czym innym jest rozważać, jak to Pan obmywa nogi uczniów, a czym innym pozwolić, aby Chrystus umył moje stopy. Taka kontemplacja owocuje uczuciowym poznaniem, różnym od wiedzy, którą daje nam medytacja.

Nawet najbardziej wyrafinowane traktaty o miłości czy wysłuchiwanie setek kazań nie zastąpią "wewnętrznego smakowania i odczuwania" - jak powie św. Ignacy. Ponieważ ta wiedza nie polega na gromadzeniu informacji i tworzeniu pojęć. Wiedza intelektualna nie potrzebuje miłości. Wiedzę uczuciową, nieodzowną w rozwoju człowieka, zdobywamy, kiedy czujemy się kochani. Przykładowo, jeśli ktoś mnie przytuli, wówczas wiem, że jestem bliski tej osobie. Nie rzucam się wszystkim w ramiona. Jeśli ktoś poda mi kubek wody lub nakarmi mnie, gdy jestem chory, wtedy wiem, że komuś na mnie zależy. Te osoby nie mówią mi o tym słowami, lecz ciałem i gestem. Kontakt cielesny w przestrzeni miłosnej więzi rodzi przyjemne uczucie, które zapada w głębokie zakamarki ludzkiej istoty. Nie można tego przeżycia zrównać z chwilową przyjemnością wywołaną zjedzeniem pysznego ciastka. Ten rodzaj wiedzy uczuciowej opiera się na relacji i uzupełnia wiedzę intelektualną, a może nawet zdecydowanie ją przewyższa.

Jeśli ktoś nie doświadczył miłości przez dotyk, przez bliskość drugiego człowieka, począwszy od przytulania, noszenia na rękach czy głaskania, na niewiele mu się zda intelektualna wiedza o miłości zaczerpnięta z książek. Jeśli zabraknie nam wiedzy uczuciowej, doświadczymy bolesnego wewnętrznego rozdwojenia: intelekt będzie nas przekonywał, że miłość istnieje, natomiast wola, która wiąże się z uczuciami, będzie odczuwać niesamowity brak. Wszyscy w różnym stopniu doznajemy owego rozdarcia: tęsknimy za miłością i zmagamy się z ciągłym niezaspokojeniem. Być może ktoś wiele razy mówił nam, że jesteśmy kochani, ale w naszym wnętrzu inny głos budzi w nas wątpliwości. Ten głos to niedobór wiedzy uczuciowej, którą współczesna psychologia określiłaby mianem akceptacji, zrozumienia, poczucia własnej wartości.

Dopiero w tym momencie możemy lepiej zrozumieć wielkość daru Eucharystii, której celebracja angażuje wszystkie zmysły cielesne: wzrok, słuch, dotyk, powonienie i smak. Chrystusowi nie wystarczyło to, aby przyjść do nas duchowo. Zostawił siebie pod cielesnymi postaciami chleba i wina, bo któż, jeśli nie Bóg, może lepiej wiedzieć, czego tak naprawdę potrzebujemy. Nie jesteśmy aniołami, lecz istotami cielesno-duchowymi. Tak jak rodzic okazuje swoją miłość względem dziecka, karmiąc je, przytulając i całując, podobnie Chrystus, dając nam siebie jako pokarm, przekonuje nas stale, że jesteśmy cenni, kochani, że mamy wielką godność i wartość. To poznanie nas wyzwala, uzdrawia i zaspokaja naszą zranioną tęsknotę za miłością. Mając świadomość, iż w ten tajemniczy sposób przychodzi do mnie sam Bóg, obejmuje mnie, staje się częścią mojego ciała i duszy, winienem podskakiwać z radości. Jakże często zamiast radości na twarzach uczestników Mszy św. odmalowuje się znużenie i niecierpliwe czekanie na koniec. Dlaczego? Ponieważ nie rozumiemy, co Jezus nam podarował.

Wczesny Kościół łączy fragment Psalmu 34 o kosztowaniu Pana z karmieniem się Słowem Bożym i Eucharystią, które zazębiają się ze sobą. Dlatego Msza św. składa się z dwóch części: liturgii słowa i liturgii eucharystycznej. Słuchanie słowa daje wiedzę intelektualną. Przyjęcie komunii św. dzięki swej namacalności przez dotyk, smak, powonienie otwiera drogę do innego rodzaju oświecenia. W ten sposób cały człowiek zostaje objęty Bożą miłością. Także św. Augustyn w swoim komentarzu do Psalmów utożsamia kosztowanie dobroci Pana z przyjęciem Ciała i Krwi Chrystusa: "Przez spożywanie i picie Ukrzyżowanego jesteśmy oświecani". O jaki rodzaj oświecenia tutaj chodzi? Wskazówkę znajdujemy w 9. rozdziale Księgi Przysłów. Oto Mądrość urządza ucztę i zaprasza na nią "prostaczków". Zasiadając do stołu i kosztując wyborne potrawy, biesiadnicy obdarzani są mądrością i głębszym rozumieniem. A jest to mądrość boska, niedająca się zawrzeć w ludzkich pojęciach.

Święty Bazyli Wielki upomina wierzących, iż "tak jak nie można przybliżyć niedoświadczonemu człowiekowi, czym jest miód, za pomocą samych słów, lecz trzeba go poczuć smakiem, podobnie nie sposób pouczyć o dobroci niebieskiego Słowa jedynie przez wyłożenie doktryny wiary". Słowa Boga należy osobiście czytać, rozważać, przeżuwać i smakować, aby poznać, kim jest Pan. Często narzekamy, że Bóg wydaje nam się niedostępny, daleki, że nie potrafimy odczuć Jego obecności. I czekamy na jakieś cudowne wydarzenie. Tymczasem recepta na nasze rozterki jest bardzo prosta, w zasięgu ręki: Tolle et lege - "Bierz i czytaj" - jak w chwili swojego nawrócenia usłyszał św. Augustyn. Nie odkładaj Biblii na półkę, zdmuchując z niej co pewien czas warstewkę kurzu. Trzymaj ją często w swoich rękach, otwartą, pożółkłą i zabrudzoną od wertowania.

 

Nawet jeśli z początku ta lektura wydaje Ci się sucha i nudna, nawet jeśli niewiele rozumiesz, nie poddawaj się zniechęceniu, czytaj i równocześnie myśl o tym, że w którymś momencie zasmakujesz łaskawości Pana. Niepodobna owocnie przeżyć Eucharystii, jeśli w naszym życiu zabraknie delektowania się Bożym Słowem, które obdarza nas głębszym zrozumieniem tego, co się podczas niej dzieje. Pojawiająca się czasem nuda podczas Mszy św. to nic innego jak zawoalowany głód Słowa, które oświeca, poucza i prowadzi nas na głębię.

Analogiczna reguła obowiązuje w innych dziedzinach życia. Kto chce nauczyć się pływać, jeździć samochodem, gotować czy pisać, musi po prostu się do tego zabrać. Jednocześnie powinien ufać, że uda mu się osiągnąć to, czego pragnie. Nie wystarczy, że ktoś nam powie, jak się kieruje samochodem lub przyrządza pieczeń wołową. Musimy usiąść za kierownicą, postawić garnek na palniku. Nauka nie zawsze jest przyjemna, gdyż popełniamy błędy; mamy lepsze lub gorsze dni i nie od razu ogarnia nas zadowolenie. Niemniej ufność i wytrwałe ćwiczenie daje gwarancję sukcesu i ostatecznego spełnienia. Jeśli nie będziemy ćwiczyć, nasze możliwości pozostaną uśpione.

Rudolf z Biberach twierdzi, że zmysły duchowe mogą być w nas przytłumione wskutek nadaktywności zmysłów cielesnych. Ale można je przebudzić dzięki działaniu łaski i ćwiczenia. Potrzebujemy boskiego bodźca. Według niego to właśnie Eucharystia, czyli spożywanie Ciała i Krwi Pana, aktywizuje w nas "wyłączone" duchowe zmysły. Rozpoczynając od pobudzenia cielesnego smaku, przeprowadza nas do duchowego wymiaru. Od materialności przechodzi się do ducha. Od człowieczeństwa Chrystusa do Jego bóstwa. Słowem, nasze zmysły duchowe budzą się ze snu pod wpływem słuchania Słowa i częstego przyjmowania Eucharystii. Bez ich wewnętrznej "aktywacji" nie doznamy przeobrażenia i umocnienia na drodze do Boga.

Zapytajmy się jednak, na czym konkretnie ma polegać kosztowanie dobroci Pana w Eucharystii? Czy cała ta historia z duchowymi zmysłami nie jest jakąś abstrakcją niedostępną dla przeciętnego człowieka? A jeśli jednak dotyczy ona wszystkich, to jak ją w sobie ożywić? Trudno opisać, w czym dokładnie przejawia się smakowanie zmysłami wewnętrznymi, ale można coraz bardziej otwierać się na tę wspaniałą rzeczywistość.

W tym celu musimy znowu odwołać się do analogii z życia codziennego. Psalmista, wzywając do smakowania Pana, kieruje naszą uwagę w stronę jedzenia. Jednakże hebrajskie słowo ta'am, które pojawia się w tym zdaniu, posiada kilka znaczeń. W sensie literalnym chodzi o zmysł smaku, a następnie o delektację potrawy. Wiadomo, że kosztowanie nie oznacza jedzenia do syta. Raczej rozbudza w nas pragnienie pokarmu. Jeśli ktoś jest najedzony, nie ma ochoty na próbowanie nowych potraw. Podczas próbowania dania staramy się zauważyć jego różne składniki, wychwycić bogactwo smaków i przypraw. W ten sposób oceniamy, czy jest ono smaczne i nadaje się do spożycia.

Jednakże dokonuje się tutaj coś więcej. Człowiek jako istota duchowo-cielesna je nie tylko po to, aby zaspokoić głód, lecz by świadomie doświadczyć przyjemności i radości jedzenia. To zaś żadną miarą nie dojdzie do skutku, jeśli się je w biegu. Istnieje więc znacząca różnica między smakowaniem a pospiesznym kojeniem łaknienia. W tym drugim przypadku zazwyczaj myślami jesteśmy gdzie indziej, a jedzenie traktujemy jako poboczny, biologiczny przymus, coś, co przydarza nam się niejako przy okazji. Na smakowanie trzeba przeznaczyć czas, poświęcić mu uwagę, z zachowaniem odpowiedniej miary i pewnego niedosytu. I z tą zdolnością, której musimy się uczyć całe życie, wiąże się cnota umiarkowania. Dzięki niej możemy raczyć się smakiem życia w jego fizycznym wymiarze. Kto się nadmiernie objada lub cierpi głód, nie odczuje w sobie radości jedzenia. Ani brak, ani nadmiar nie sprzyja kosztowaniu.

Jakie płyną z tego wnioski jeśli chodzi o przeżywanie Eucharystii? W sensie przenośnym hebrajskie słowo ta'am - 'kosztować' oznacza również 'postrzegać', 'rozumieć', 'oceniać', 'wydawać opinię'. Tych dwóch znaczeń, czyli fizycznego smakowania i duchowego rozróżniania, nie można od siebie oddzielać. Zmysły duchowe są w nas naturalnym uzupełnieniem zmysłów cielesnych. Aby poznać dobroć Pana przychodzącego do nas w Eucharystii, należy Go po prostu spożywać, na przekór naszym oporom. Z pozoru banalne zalecenie. Ale czyż nie inaczej czyni Chrystus, mówiąc do nas: "Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie z tego wszyscy"?

Sporadyczne przyjmowanie Ciała Pańskiego tylko pogłębi nasz głód miłości, który będziemy zaspokajali czymkolwiek. Człowiek głodny jest zdesperowany. Z drugiej strony, często obawiamy się próbowania nowych potraw. Przyzwyczajeni jesteśmy do określonego menu. Nie interesuje nas nawet ich skosztowanie. Kiedy jednak odważymy się i sięgniemy łyżką do talerza, często ze zdumieniem odkrywamy, jakież to wspaniałe danie, chociaż wcześniej go nie znaliśmy.

Podobna blokada może się w nas uruchomić w odniesieniu do Eucharystii. Brak zainteresowania i zaintrygowania tym bosko-ludzkim pokarmem bierze się stąd, że niewiele się po nim spodziewamy lub zanadto koncentrujemy się na jego zewnętrznej, materialnej powłoce. Nie odczuwamy w naszych cielesnych zmysłach żadnych zmian, więc wnosimy, że nie mamy czego tutaj szukać. Skoro dotąd niczego wielkiego nie doświadczyliśmy, cóż jeszcze może się tutaj wydarzyć.

Jak więc zrobić przeskok od zwyczajności Eucharystii do jej niezwyczajności? Obojętność wobec Mszy św. to owoc zaciemnienia przez grzech, wyrażający się w chęci zagarnięcia, łapczywości i posiadania. A Chrystus nie pozwala się posiąść. Nie zaspokoi naszych egoistycznych potrzeb. To nasze niewłaściwe duchowe usposobienie sprawia, że odchodzimy ze Mszy św. z poczuciem pustki, jakby nic istotnego się nie wydarzyło. Szukaliśmy innego rodzaju pokarmu i nie otrzymaliśmy go. Mylimy płytkie doznania, których na co dzień mamy bez liku, z "wewnętrznym odczuwaniem".

Ponadto na Eucharystię nie możemy wpadać w przelocie, jakby było to jedno z wielu zajęć, które musimy zaliczyć. To nie jest religijny obowiązek, który musimy wypełnić, podobnie jak zjedzenie kanapki między domem a miejscem pracy, aby nie zasłabnąć w drodze. Eucharystia jest spotkaniem, zatrzymaniem się w czasie, skierowaniem uwagi na Pana i obecną wspólnotę, która również jest Jego Ciałem. W tym miejscu wystarczy uświadomić sobie, jak bardzo boli nas, gdy ktoś udaje przed nami, że poświęca nam czas, ale myślami jest zupełnie gdzie indziej, i daje nam do zrozumienia, żebyśmy już sobie poszli.

Kosztowanie duchowe to sztuka, którą nabywamy powoli. Smakowanie polega na spokojnym i wielkodusznym, a nie zdawkowym, przyjęciu miłości Pana, który jednoczy się z nami w ciele. Wytrwałe "wewnętrzne poznanie Pana" podczas Eucharystii, prędzej czy później, prowadzi do odkrycia, że Niebieska Uczta jest szkołą miłości, która nie tylko uczy, jak wygląda prawdziwa miłość, ale również wszczepia ją do naszej najgłębszej istoty.

Medytacja pochodzi z książki Dariusza Piórkowskiego SJ "Słowo w naczyniach glinianych".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uczta dla smakoszy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.