Był jednym z najbardziej cenionych polskich rekolekcjonistów, a jego kazań i konferencji słuchano na długo przed tym, jak Adam Szustak stał się popularny. W czwartą rocznicę zaginięcia ks. Krzysztofa, zamiast go opłakiwać, wolę napisać, jak jedna z jego konferencji wpłynęła na moje życie.
18 sierpnia 2017 roku media przekazały wiadomość o zaginięciu w Alpach Szwajcarskich ks. Krzysztofa Grzywocza. Dzień wcześniej odprawił on poranną mszę i wybrał się w góry; w schronisku powiedział, że zamierza wrócić około godziny 17:00. Wtedy widziano go po raz ostatni. W czwartą rocznicę tamtego wydarzenia, zamiast opłakiwać ks. Krzysztofa, wolę napisać, jak jedna z jego konferencji wpłynęła na moje życie. Myślę, że dzięki takim historiom ten wyjątkowy ksiądz - nawet jeśli fizycznie nieobecny - jest i będzie jeszcze długo pamiętany.
Uczył kochać to, co niekochane
Ks. Krzysztof był jednym z najbardziej cenionych polskich rekolekcjonistów, a jego kazań i konferencji słuchano na długo przed tym, jak Adam Szustak stał się popularny. Słynął z optymizmu i "proroczego" podejścia do natury człowieka - tak powiedział o nim bp Andrzej Czaja.
O ks. Krzysztofie pierwszy raz usłyszałem, gdy przeprowadziłem się do Krakowa na studia. Nowe miasto, nowi znajomi i początki samodzielnego życia okazały się trudniejsze, niż sądziłem. Dla młodego studenta, który do tej pory mieszkał w małej miejscowości, spotkanie z krakowską rzeczywistością, choć z jednej strony pociągające, było sporym wyzwaniem. Bardzo dobrze pamiętam, że w tym okresie do głosu zaczęło dochodzić wiele trudnych uczuć. Wstyd, lęk, poczucie obcości, samotność… Wymieniać można długo. Nie tylko nie umiałem nazywać i przeżywać trudnych emocji. Tak naprawdę nienawidziłem tej części siebie, która była z nimi związana.
Widząc to, mój stały spowiednik polecił mi konferencję "Kierownictwo duchowe, a uczucia niekochane". Wiedziałem, że będzie tam coś o zazdrości i gniewie, a jej autorem jest pewien "mądry ksiądz" z Opola. Zabrałem się do słuchania.
Prowadzący sprawiał wrażenie, jakby to, o czym mówi, przeżył na własnej skórze. Pomyślałem sobie: "Kurde, mądry gość!". Mówił powoli, z empatią, wprowadzając w świat trudnych emocji. Po raz pierwszy usłyszałem, że uczucia - również te "niekochane" - same w sobie nie są niczym złym. Co więcej, mogą wiele powiedzieć o nas i sytuacji w jakiej się znajdujemy. Stopniowo zacząłem sobie uświadamiać, że niewygodne i znienawidzone przeze mnie uczucia są częścią mnie, a odpowiednio nazwane i przeżyte, mogą być początkiem pozytywnej zmiany.
Najwyraźniej doświadczyłem tego na przykładzie zazdrości, z którą od wielu lat miałem problem; w zasadzie, od kiedy tylko pamiętam, porównywałem się z innymi. Po przesłuchaniu części konferencji poświęconej zazdrości, dowiedziałem się, że może być ona przeżywana pozytywnie. Po pierwsze, jako okazja do dowartościowania innych i po drugie, jako bodziec do osobistego rozwoju. "Jak to, w takim razie nie musze za każdym razem spowiadać się z zazdrości?". To odkrycie było dla mnie bardzo ważne. Podobnie było z innymi uczuciami. Okazało się, że gniew i pustka, same w sobie też nie muszą być czymś złym, a przeżywane we właściwy sposób, mogą przynosić pożytek.
Chociaż od tamtego czasu minęło już prawie dziesięć lat, ciągle wracam do konferencji ks. Krzysztofa, zwłaszcza wtedy, gdy moje "niekochane" uczucia domagają się uwagi. Czuję się wtedy, jakbym szedł do fryzjera ogarniającego "nieuczesany" świat moich emocji. Jeśli ks. Krzysztof jest już w niebie, na pewno oręduje za wszystkimi, którzy nie kochają samych siebie.
Nie bez powodu był blisko natury
Ks. Krzysztof był nie tylko cenionym kapłanem; inspirował również innych swoim przywiązaniem do gór. Kochał przebywać wśród górskich szczytów i prawdopodobnie to one stały się świadkami ostatnich chwil jego życia.
Jestem przekonany, że Bóg wykorzystuje przyrodę, by leczyć zranione ludzkie serca. Pewnie dlatego tak bardzo cenię ludzi, którzy potrafią zostawić pracę, obowiązki, często nawet rodzinę i zaszyć się na jakiś czas w głuszy, bez towarzystwa innych ludzi. Podziwiam ich, bo w głębi serca wiem, że są wewnętrznie uporządkowani, spójni i kompletni. Wierzę, że jeśli o czymś mówią, jest to przemyślane, oparte na doświadczeniu i przede wszystkim szczere. Ktoś, kto odkrył w swoim życiu potrzebę ciszy i samotnego przebywania na łonie natury, nie może być inny.
Bycie sam na sam ze sobą nie jest łatwe ale bez wątpienia potrzebne. Znany amerykański pisarz Henry David Thoreau w swoim eseju "Sztuka chodzenia" napisał:
"Wyznam, że nie potrafię zachować zdrowia i pogody ducha, jeśli nie spędzę przynajmniej czterech godzin - zwykle cztery to mało - włócząc się po lesie, po wzgórzach i polach, całkowicie wolny od wszelkich spraw, jakimi mógłby mnie zająć świat".
Myślę, że ks. Krzysztof szukał w górach właśnie takiej samotności - kojącej i regenerującej jego serce po to, by później mógł sklejać rozbite serca innych.
Ks. Krzysztof powiedział kiedyś, żeby nie szukać go w górach, jeśli szanse na znalezienie go żywego znikną. Dodał również: "szukajcie mnie, a nie ciała". Wydaje mi się, że nie miał na myśli sięgania po jego konferencję. Myślę, że w tych słowach zawarł swoją wiarę w to, że jesteśmy czymś więcej, niż ciało, a nasze życie nie kończy się w chwili śmierci.
To jest najcenniejsza rada, jaką nam zostawił.
Piotr Kosiarski - reaktor DEON.pl, dziennikarz, bloger i podróżnik. Interesuje się turystyką kolejową i przyrodniczą. Prowadzi autorskiego bloga podróżniczego Mapa bezdroży
Skomentuj artykuł