"Żyję w kraju, gdzie śmierć zamawia się przy okienku". O świecie, w którym Bóg się nie narodził
Zadajmy sobie pytanie o zgorszenie. I o tych, którzy to nasze oburzenie wywołują. Nie dlatego, żeby poklepać stojącego w kolejce po śmierć Belga, ale po to, żeby przypadkiem nie przeoczyć kogoś bliskiego, kto od lat może stara się o własną śmierć poza kolejką.
W Święta Bożego Narodzenia o zgorszenie nietrudno. Głównie dlatego, że od świątecznego czasu wymagamy większej niż zazwyczaj doskonałości. W święta się przebacza, w święta jest się łagodnym jak baranek, miłosiernie patrzy się na objadającego się bliźniego i cierpliwie zmywa po nim naczynia. Dlatego kiedy w święta bliźni odsłoni swoją codzienną, znaną nam brzydką twarz, wtedy - nie ma litości! Zgorszenie! Przecież bliźni musi nauczyć się radzić sobie ze sobą. Szczególnie w Święta Bożego Narodzenia. Świętujemy, na litość boską, Narodzenie. Dlatego bliźni nie ma prawa uśmiercać tej radości. Tym bardziej nie powinien próbować uśmiercać przy okazji siebie. Pić na umór, kłócić się wniebogłosy, trzaskać drzwiami. A jednak. Bliźniego boli życie. Bliźniego życie boli bardzo. Może nawet bardziej boli go to życie w święta. Dlatego bliźni w święta próbuje skuteczniej zabić ból.
Dane mi było żyć w kraju, w którym śmierć zamawia się przy okienku. Czas oczekiwania nieco ponad miesiąc. Przy dobrze wypełnionych formularzach można uśmiercić się legalnie i raczej bezboleśnie w miesiąc. Przyczyny można podać przeróżne. Depresja. Przewlekła choroba. Weltschmerz. Psychiatra wystawia zaświadczenie, lekarz wydaje opinię o przewlekłym bólu i braku gwarancji na polepszenie jakości życia. Kolejny lekarz administruje śmiertelną dawkę usypiającego koktajlu w domowym zaciszu, a bliscy realizują wcześniej spisane wskazówki dotyczące chrześcijańskiego pogrzebu. Można przygotować playlistę na pogrzeb, zamówić muzyków, poprosić o pokaz slajdów i ulubione kwiaty na wiązance pogrzebowej. I oczywiście zawczasu pozałatwiać sprawy spadkowe. W Belgii usługa śmierci cieszy się zaskakującą popularnością. W końcu żyje się tam luksusowo.
Belg ma o niebo lepiej
Praca, pieniądze, na razie niewiele powodów do narzekania. Belg urodził się w czepku na głowie. Dlatego kiedy nagle zamiast czepka na głowie Belg ma chorą żonę i złamane biodro, ów Belg nie ma się czego chwycić. Kościoły albo zamknięte, albo puste, albo przekształcone na nocne kluby i centra handlowe. Ksiądz nie trąbi niczego z ambony. Ksiądz za to pomógł koleżance przejść z godnością z życia do śmierci. Tak. W języku Belga samobójstwo to krok poza życie, to vrijwillig uit het leven stappen. Dobrowolnie wyjść z życia - tak w języku Belga brzmi nasze "samobójstwo". Zatem kiedy Belg nie potrafi już sobie poradzić, chwyta się sposobu dostępnego i sprawdzonego przez znajomych. Belg postanawia dobrowolnie wyjść z życia. Wypisać się z gry.
Czasem wypełnia się formularz, bo leczenie kosztuje za dużo, rodzina jest zmęczona odwiedzinami, bo nie można się już zająć sobą. A dom opieki kosztuje. Czasem presja pracodawców jest za duża, a perspektywy poprawy życia słabe. Czasem ból jest tak dojmujący, że nie widać już nadziei na lepsze jutro. I dlatego trzeba skończyć już dziś.
Polak nie może, ale musi?
Jest mi dane żyć w kraju, w którym z zasady i z urzędu śmierć na zamówienie jest gorsząca i nielegalna. Jak kogoś życie boli za bardzo i zapija się na śmierć, to się albo po nim płacze, albo nie. Jak kogoś ból osobisty za bardzo boli i dlatego bierze garść tabletek, to się albo płacze, albo się potępia. W kraju, w którym żyję, Weltschmerz jest elementem krajobrazu, tak jak pola rzepaku albo dziura w drodze. Jest wpisany w historię kraju i jest jego integralną częścią. Wojny, rozbiory, komuniści, kapitaliści oraz gama przeróżnych przeszkód na drodze do świętego spokoju. Z egzystencjalnym bólem i fizyczną niemożnością trzeba było sobie radzić od wieków. Z bólem trzeba się tu uczyć żyć.
Często jednak żyć z tym bólem nie potrafimy. Wtedy zabija się ten ból życia inaczej. Do dyspozycji są legalne używki: alkohol, seks, praca, pieniądz. Dla bogatszych dostępne są rozrywki ekstremalne: sporty bardzo wyczynowe, alpinizm trasami, na których ginie sześciu na dziesięciu śmiałków. Ból dość skutecznie można zabijać politycznym aktywizmem, ekstremalnymi praktykami seksualnymi, czasem skuteczne bywają też gry komputerowe, wyjazdy w dalekie krainy, ryzykowne inwestycje. O nielegalnych sposobach na śmierć nie trzeba wspominać.
Piekielnie dobry sposób
Mamy jeszcze to, czego nie ma Belg - mamy księdza trąbiącego z ambony. U nas jeszcze trąbią. U nas kościoły są jeszcze otwarte. Otwarte to jednak nie znaczy pełne łaski. Jeśli próbując chwytać się znanych sposobów na ból egzystencjalny, zajrzymy do kościoła, może nas stamtąd wypchnąć polityka, ksiądz grzesznik, chrześcijanin fanatyk. Jeśli jednak naprawdę szukamy tam Bożej pomocy, mamy dużą szansę ją znaleźć. Niekoniecznie w słowach homilii. Często wystarczy krzyk do Boga. Modlitwa. Ale co wtedy, kiedy nie potrafimy Boga chcieć? Co jeśli bardziej niż Bóg ciągnie nas samozagłada, a zło podsuwa nam piekielnie dobry sposób na skończenie z bólem raz na zawsze?
Wtedy śmierć administrujemy sobie, na razie, najczęściej sami. Przy użyciu dostępnych narzędzi. Nie wymaga to od nas deklaracji. Nie ustawiamy się w kolejce do okienka "eutanazja". Co więcej, nie podpisalibyśmy najprawdopodobniej formularza potwierdzającego naszą zgodę na konsekwencje administrowania sobie koktajli śmierci własnej receptury. Nie. My przecież nie chcemy się zabić. My chcemy żyć. Tylko chcemy żyć lepiej, bezboleśnie, szczęśliwiej, po prostu inaczej.
Nas lekarze mają ratować po przedawkowaniu naszych koktajli, my natomiast mamy prawo je pić. Pić na umór. Nie zaplanujemy pogrzebu, nie przygotujemy bliskich na śmierć. Może koktajle naszej produkcji działają wolniej, ale prędzej czy później nasza niespisana recepta na śmierć zadziała. Niszcząc konsekwentnie swoje życie, w końcu umrzemy. A nasz pogrzeb, biorąc pod uwagę status po chrzcie w wieku niemowlęcym, będzie chrześcijański.
Zadajmy sobie pytanie o zgorszenie. I o tych, którzy to nasze oburzenie wywołują. Nie dlatego, żeby poklepać stojącego w kolejce po śmierć Belga, ale po to, żeby przypadkiem nie przeoczyć kogoś bliskiego, kto od lat może stara się o własną śmierć poza kolejką.
Kiedy po raz kolejny poczujemy się zgorszeni takim czy innym postępowaniem - w Kościele czy poza nim - zadajmy sobie pytanie o nasze osobiste sposoby na życie. Czy one dają innym nadzieję? Czy ze spokojnym sumieniem możemy powiedzieć, że nigdy nie byliśmy powodem zgorszenia?
Nie będzie sądził z pozorów ani wyrokował według pogłosek;
raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok.
Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika,
tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego.
Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach,
a wierność przepasaniem lędźwi.
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,
pantera z koźlęciem razem leżeć będą,
cielę i lew paść się będą pospołu i mały chłopiec będzie je poganiał.
(Iz 11,1-10)
Aleksandra Eysymontt - redaktor naczelna "Magazynu Dobrych Treści". Pracowała jako wydawca programów radiowych (RMF FM), reporter (Polskie Radio Katowice, Life Festival Oświęcim), trener organizacji pozarządowej dla Fundacji Nowe Media. Uczyła dziennikarstwa na warszawskim Collegium Civitas. Autorka m.in. powieści internetowej "Abba Motylion", tekstów o ojcach pustyni i tradycji monastycznej
***
Samobójstwo nigdy nie jest wyjściem z żadnej sytuacji. Jeśli masz takie myśli lub nie możesz sobie poradzić z życiowymi trudnościami, a może jest w twoim otoczeniu osoba, której chcesz pomóc - skorzystaj z tych źródeł, szukając pomocy:
- Grzegorz Kramer SJ: powody by tego nie zrobić
- Moja depresja nie była dziełem szatana
- Czy samobójstwo jest rozwiązaniem?
- Kiedy ktoś, kogo kochasz, jest w depresji
- Cztery rzeczy, które musisz wiedzieć o depresji
- Mity o depresji
- Jak żyć z osobą chorą na depresję
- Dziewczyna, którą byłam wcześniej, wciąż mnie przeraża
Skomentuj artykuł