Egocentryzm zabija relacje

Egocentryzm zabija relacje
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Depositphotos

W budowaniu międzyosobowych relacji nie tylko czas się liczy, ale także intensywność i otwarcie na drugiego. Mogę zewnętrznie być bardzo blisko Jezusa, bo uczestniczę w życiu Kościoła, bo się modlę, ale jednocześnie mogę Go trzymać na dystans, nie dopuszczając do głębin mojego serca, chowając się za systemem religijnym, w którym co prawda poruszam się żwawo i pewnie, lecz zamiast rozwijać się i napełniać znajomością Pana kręcę się tylko wokół własnej osi.

Kolejne niedziele wielkanocne to ciągłe odkrywanie tego, kim jest Chrystus, który pokonał śmierć, i co znaczy zyskać w Nim nowe życie. Widzę coraz dokładniej, że ten okres pięćdziesięciu dni po Zmartwychwstaniu Pańskim jest nam bardzo potrzebny, żeby zgłębić nowość przyniesioną nam przez Jezusa - mamy być nowymi ludźmi, czyli prowadzić nowy styl życia. Odkąd to sobie uświadomiłem, nie potrafię przestać pytać samego siebie: Czym różnię się od tych, którzy nie uznają się za chrześcijan? Co mnie wyróżnia z tłumu? Czy jest to wyraźna różnica? Co świadczy o tym, że idę za Jezusem? Czy w ogóle idę za Nim, a może tylko za jakimś moim własnym wyobrażeniem na temat Jego osoby?

Kłuje w oczy i jest dla mnie wyraźnym wyrzutem sumienia zdanie wypowiedziane przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii: "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14,6). Te przepiękne słowa powinny wlać we mnie nadzieję na zbawienie, dodać otuchy w chwilach zwątpienia, być światłem pośród ciemności. Jednak gdy je czytam, to dzieje się we mnie coś zgoła odwrotnego. Po prostu serce pęka mi na samą myśl o tym, jak daleko jeszcze mi do tego, żeby według nich żyć. Staram się jednak na tym nie zatrzymywać - na tym bólu, na rozczarowaniu sobą - lecz próbuję ten smutny fakt przekuć w tęsknotę za bliskością z Bogiem, próbuję rozpalić w sobie pragnienie życia w nowy sposób.

W odpowiedzi na to, co dzieje się w moim wnętrzu, słyszę: "Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie" (J 14,6). I zaczynam rozumieć, jak wspaniałą nowinę niosą ze sobą te słowa! Mogę przyjść do Ojca, bo On sam pierwszy przyszedł do mnie w swoim Synu! Zbawienie nie jest mitem, który pozwala zachować zdrowe zmysły w zetknięciu ze śmiercią - by nie popaść w lęk i rozpacz. Zbawienie jest rzeczywistością, do której mogę wejść przez Jezusa Chrystusa. On jest drogą, a więc mogę iść po Jego śladach, bo to pewna ścieżka. On jest prawdą, a to znaczy, że dzięki Niemu moje życie ma sens. On też jest życiem, źródłem mocy, gdy opadam z sił, i nadziei, kiedy grzechy podcinają mi skrzydła i gaszą pragnienie nieba.

DEON.PL POLECA

Widzę jednak w sobie tendencję do komplikowania rzeczy prostych. Możemy czasami bardzo przekombinować naszą wiarę, gdy relację z Bogiem budujemy na własnych wyobrażeniach, a nie na faktach. Na wyciągnięcie ręki mamy Boże Słowo i sakramenty - zaczynajmy więc zawsze od tego, co podstawowe, żeby spotkać się z Jezusem i Go coraz lepiej poznawać: "Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca" (J 14,7). Można żyć swoim alternatywnym chrześcijaństwem, religią skrojoną według własnego widzimisię. Dzieje się tak wtedy, gdy zaczynamy dobierać sobie z Ewangelii i Tradycji to, co nam pasuje, co się podoba. I ostatecznie okazuje się, że w centrum mojego życia nie stoi Jezus, ale siedzi sobie w nim na wygodnym fotelu moje własne "ja".

Można latami tkwić w miejscu, nie postępując na drodze wiary ani o krok naprzód: "Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś?" (J 14,9). W budowaniu międzyosobowych relacji nie tylko czas się liczy, ale także intensywność i otwarcie na drugiego. Mogę zewnętrznie być bardzo blisko Jezusa, bo uczestniczę w życiu Kościoła, bo się modlę, ale jednocześnie mogę Go trzymać na dystans, nie dopuszczając do głębin mojego serca, chowając się za systemem religijnym, w którym co prawda poruszam się żwawo i pewnie, lecz zamiast rozwijać się i napełniać znajomością Pana kręcę się tylko wokół własnej osi. Coraz bardziej nieznośne stają się wówczas niezaspokojone pragnienia obcowania z Bogiem i tęsknota za Jego Obliczem.

Jest na to recepta, ale jej realizacja wymaga odwagi, stanowczości i otwartości na nowość. Niełatwo bowiem uznać, że wszystkie odpowiedzi na pytania dotyczące Boga i Jego Miłości mogę znaleźć w Jezusie Chrystusie: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. (…) Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?" (J 14,9.10). Patrzę na krzyż i pytam: czy taki jest właśnie Bóg - słaby, pozwalający się odtrącić? Stoję przy pustym grobie i zastanawiam się: czy moje oczy mnie nie okłamują? Uczestniczę w Eucharystii i próbuję wierzyć, że chleb jest Najświętszym Ciałem, a wino - Najświętszą Krwią Zbawiciela. Trzeba naprawdę wielkiej odwagi w zaufaniu Jezusowi, stanowczości w trwaniu przy Nim i otwartości naprawdę o Bogu Wcielonym, która przerasta wszelkie ludzkie wyobrażenia: "Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł" (J 14,10).

Nasza wiara może niekiedy przypominać przedkopernikański system, w którym Bóg krąży wokół nas jak Słońce wokół Ziemi. To czyste pogaństwo, w którym bóstwo wraz z jego nadprzyrodzonymi mocami ma być na usługach człowieka. Tak jest wygodniej. Chrystus, wzywając nas do wiary w Jego Boże synostwo, zaprasza do porzucenia takiego myślenia. To On ma być w centrum, wciąż jednak pozostaje Bogiem dla nas - nie na naszych usługach, ale jako Przewodnik do nieba i Dawca łaski potrzebnej do życia według Ewangelii: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca" (J 14,12).

Nowy sposób myślenia, którego uczy nas Ewangelia, jest potrzebny nie tylko w relacji z Bogiem, ale to także ma przekładać się na relacje z innymi ludźmi. Rozłamy we wspólnocie mają często swoje źródło w egocentryzmie - w pierwszej kolejności liczę się "ja", a nie drugi człowiek. Widzimy to w przytoczonej dziś historii z Dziejów Apostolskich: "Gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy" (Dz 6,1). Takie postawy można dostrzec w najprostszych życiowych sytuacjach, kiedy to najpierw myśli się o własnych interesach - żeby było po mojej myśli, żeby mi niczego nie brakowało, żebym to ja miał wygodnie… Nie ma wówczas mowy o bezinteresowności lub zrobieniu czegoś ponad normę.

Lekarstwem na egocentryzm jest obcowanie z Bogiem prawdziwym i doświadczanie Jego miłosiernej miłości: "Zbliżając się do Pana, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również niby żywe kamienie jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa" (1 P 2,4-5). Uświadomienie sobie ogromu miłości płynącej z krzyża i przyjęcie bezinteresownej ofiary Jezusa może naprawdę wywrócić do góry nogami nasze dotychczasowe życie, czyniąc z nas świadków Boga, który kocha człowieka do szaleństwa i otwiera mu bramy zbawienia: "Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, świętym narodem, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła" (1 P 2,9).

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Artur Wenner SJ

Uważne przyglądanie się sumieniu może pomóc poprawić relacje z Bogiem, drugim człowiekiem, a przede wszystkim z samym sobą.

W jaki sposób spojrzeć na swoje serce tak, jak patrzy na nie miłosierny Bóg?
Jak nie...

Skomentuj artykuł

Egocentryzm zabija relacje
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.