Egocentryzm zabija relacje
W budowaniu międzyosobowych relacji nie tylko czas się liczy, ale także intensywność i otwarcie na drugiego. Mogę zewnętrznie być bardzo blisko Jezusa, bo uczestniczę w życiu Kościoła, bo się modlę, ale jednocześnie mogę Go trzymać na dystans, nie dopuszczając do głębin mojego serca, chowając się za systemem religijnym, w którym co prawda poruszam się żwawo i pewnie, lecz zamiast rozwijać się i napełniać znajomością Pana kręcę się tylko wokół własnej osi.
Kolejne niedziele wielkanocne to ciągłe odkrywanie tego, kim jest Chrystus, który pokonał śmierć, i co znaczy zyskać w Nim nowe życie. Widzę coraz dokładniej, że ten okres pięćdziesięciu dni po Zmartwychwstaniu Pańskim jest nam bardzo potrzebny, żeby zgłębić nowość przyniesioną nam przez Jezusa - mamy być nowymi ludźmi, czyli prowadzić nowy styl życia. Odkąd to sobie uświadomiłem, nie potrafię przestać pytać samego siebie: Czym różnię się od tych, którzy nie uznają się za chrześcijan? Co mnie wyróżnia z tłumu? Czy jest to wyraźna różnica? Co świadczy o tym, że idę za Jezusem? Czy w ogóle idę za Nim, a może tylko za jakimś moim własnym wyobrażeniem na temat Jego osoby?
Kłuje w oczy i jest dla mnie wyraźnym wyrzutem sumienia zdanie wypowiedziane przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii: "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14,6). Te przepiękne słowa powinny wlać we mnie nadzieję na zbawienie, dodać otuchy w chwilach zwątpienia, być światłem pośród ciemności. Jednak gdy je czytam, to dzieje się we mnie coś zgoła odwrotnego. Po prostu serce pęka mi na samą myśl o tym, jak daleko jeszcze mi do tego, żeby według nich żyć. Staram się jednak na tym nie zatrzymywać - na tym bólu, na rozczarowaniu sobą - lecz próbuję ten smutny fakt przekuć w tęsknotę za bliskością z Bogiem, próbuję rozpalić w sobie pragnienie życia w nowy sposób.
W odpowiedzi na to, co dzieje się w moim wnętrzu, słyszę: "Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie" (J 14,6). I zaczynam rozumieć, jak wspaniałą nowinę niosą ze sobą te słowa! Mogę przyjść do Ojca, bo On sam pierwszy przyszedł do mnie w swoim Synu! Zbawienie nie jest mitem, który pozwala zachować zdrowe zmysły w zetknięciu ze śmiercią - by nie popaść w lęk i rozpacz. Zbawienie jest rzeczywistością, do której mogę wejść przez Jezusa Chrystusa. On jest drogą, a więc mogę iść po Jego śladach, bo to pewna ścieżka. On jest prawdą, a to znaczy, że dzięki Niemu moje życie ma sens. On też jest życiem, źródłem mocy, gdy opadam z sił, i nadziei, kiedy grzechy podcinają mi skrzydła i gaszą pragnienie nieba.
Widzę jednak w sobie tendencję do komplikowania rzeczy prostych. Możemy czasami bardzo przekombinować naszą wiarę, gdy relację z Bogiem budujemy na własnych wyobrażeniach, a nie na faktach. Na wyciągnięcie ręki mamy Boże Słowo i sakramenty - zaczynajmy więc zawsze od tego, co podstawowe, żeby spotkać się z Jezusem i Go coraz lepiej poznawać: "Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca" (J 14,7). Można żyć swoim alternatywnym chrześcijaństwem, religią skrojoną według własnego widzimisię. Dzieje się tak wtedy, gdy zaczynamy dobierać sobie z Ewangelii i Tradycji to, co nam pasuje, co się podoba. I ostatecznie okazuje się, że w centrum mojego życia nie stoi Jezus, ale siedzi sobie w nim na wygodnym fotelu moje własne "ja".
Można latami tkwić w miejscu, nie postępując na drodze wiary ani o krok naprzód: "Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś?" (J 14,9). W budowaniu międzyosobowych relacji nie tylko czas się liczy, ale także intensywność i otwarcie na drugiego. Mogę zewnętrznie być bardzo blisko Jezusa, bo uczestniczę w życiu Kościoła, bo się modlę, ale jednocześnie mogę Go trzymać na dystans, nie dopuszczając do głębin mojego serca, chowając się za systemem religijnym, w którym co prawda poruszam się żwawo i pewnie, lecz zamiast rozwijać się i napełniać znajomością Pana kręcę się tylko wokół własnej osi. Coraz bardziej nieznośne stają się wówczas niezaspokojone pragnienia obcowania z Bogiem i tęsknota za Jego Obliczem.
Jest na to recepta, ale jej realizacja wymaga odwagi, stanowczości i otwartości na nowość. Niełatwo bowiem uznać, że wszystkie odpowiedzi na pytania dotyczące Boga i Jego Miłości mogę znaleźć w Jezusie Chrystusie: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. (…) Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?" (J 14,9.10). Patrzę na krzyż i pytam: czy taki jest właśnie Bóg - słaby, pozwalający się odtrącić? Stoję przy pustym grobie i zastanawiam się: czy moje oczy mnie nie okłamują? Uczestniczę w Eucharystii i próbuję wierzyć, że chleb jest Najświętszym Ciałem, a wino - Najświętszą Krwią Zbawiciela. Trzeba naprawdę wielkiej odwagi w zaufaniu Jezusowi, stanowczości w trwaniu przy Nim i otwartości naprawdę o Bogu Wcielonym, która przerasta wszelkie ludzkie wyobrażenia: "Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł" (J 14,10).
Nasza wiara może niekiedy przypominać przedkopernikański system, w którym Bóg krąży wokół nas jak Słońce wokół Ziemi. To czyste pogaństwo, w którym bóstwo wraz z jego nadprzyrodzonymi mocami ma być na usługach człowieka. Tak jest wygodniej. Chrystus, wzywając nas do wiary w Jego Boże synostwo, zaprasza do porzucenia takiego myślenia. To On ma być w centrum, wciąż jednak pozostaje Bogiem dla nas - nie na naszych usługach, ale jako Przewodnik do nieba i Dawca łaski potrzebnej do życia według Ewangelii: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca" (J 14,12).
Nowy sposób myślenia, którego uczy nas Ewangelia, jest potrzebny nie tylko w relacji z Bogiem, ale to także ma przekładać się na relacje z innymi ludźmi. Rozłamy we wspólnocie mają często swoje źródło w egocentryzmie - w pierwszej kolejności liczę się "ja", a nie drugi człowiek. Widzimy to w przytoczonej dziś historii z Dziejów Apostolskich: "Gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy" (Dz 6,1). Takie postawy można dostrzec w najprostszych życiowych sytuacjach, kiedy to najpierw myśli się o własnych interesach - żeby było po mojej myśli, żeby mi niczego nie brakowało, żebym to ja miał wygodnie… Nie ma wówczas mowy o bezinteresowności lub zrobieniu czegoś ponad normę.
Lekarstwem na egocentryzm jest obcowanie z Bogiem prawdziwym i doświadczanie Jego miłosiernej miłości: "Zbliżając się do Pana, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również niby żywe kamienie jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa" (1 P 2,4-5). Uświadomienie sobie ogromu miłości płynącej z krzyża i przyjęcie bezinteresownej ofiary Jezusa może naprawdę wywrócić do góry nogami nasze dotychczasowe życie, czyniąc z nas świadków Boga, który kocha człowieka do szaleństwa i otwiera mu bramy zbawienia: "Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, świętym narodem, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła" (1 P 2,9).
Skomentuj artykuł