Żadnego "ale". Na całego albo wcale
Chrystus ma być Bogiem naszej codzienności. Wtedy relacja z Nim ma sens. Jeśli pojawia się jakiekolwiek "ale", to znaczy, że nie jest dla nas Bogiem.
"Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli" (Ga 5,1). Niektóre interpretacje tego urywku z Listu do Galatów sprawiają, że włos się na głowie jeży. Na podstawie tych słów, oczywiście wyrwanych z kontekstu (a jakże!), wysnuwa się wnioski jakoby Chrystus przyszedł po to, by człowiek cieszył się totalną swobodą wobec przepisów religijnych czy moralnych. Wolność, o której mowa w chrześcijaństwie, to wolność do miłości wobec Boga i bliźniego, czyli nieskrępowanie grzechem uniemożliwiającym miłowanie.
Potwierdzają to dalsze słowa z tegoż samego listu Pawłowego: "Tylko nie bierzcie tej wolności za zachętę do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie" (Ga 5,13). Grzech wiąże moje ręce i utrudnia służbę wobec drugiego, ponieważ zawsze znajdzie się wtedy jakieś "ale" jako usprawiedliwienie dla "zawieszenia" przykazania miłości w danej sytuacji.
Św. Paweł jednak nie odpuszcza i z całą mocą stwierdza: "Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: «Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego»" (Ga 5,14). Po czym ze smutkiem dodaje, pokazując jak daleko jeszcze są adresaci jego listu od życia w pełnej Chrystusowej wolności: "A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli" (Ga 5,15). Jak bardzo te gorzkie słowa są aktualne, to już każdy z nas dobrze wie. I wcale nie chodzi tu o osoby, dla których przykazanie miłości nie jest punktem odniesienia, ponieważ kierują się w życiu innym systemem moralnym. Te słowa są do nas - do chrześcijan! Nie potrafimy kochać siebie nawzajem w jednym Kościele, przez co dajemy fatalne świadectwo... A co dopiero z miłością wobec tych, którzy są poza? Co z funkcją, jaką Kościół (wszyscy, nie tylko duchowni!), z racji powoływania się na Chrystusa jako Założyciela, powinien pełnić w społeczeństwie, będąc "znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego" (Lumen gentium, nr 1)?
Sam Jezus doświadczył na własnej skórze społecznych podziałów: "Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy" (Łk 9,53). Reakcja uczniów, słusznie zwanych "Synami Gromu", została przez Mistrza zgromiona: "Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?». Lecz On odwróciwszy się zabronił im" (Łk 9,54-55). Niejednokrotnie chcielibyśmy "spalić" tych, którzy odrzucają Jezusa. Jakoś im nawtykać, odpłacić za zniewagi, samemu ich znieważając. Nie taki ma być styl życia ludzi Ewangelii. Odrzuceni - nie odrzucają. Zasmuceni faktem, że ktoś nie chce przyjąć Pana, sami dbają o to, żeby mieć Go nie tylko na ustach, lecz przede wszystkim w sercu, by całym (naprawdę całym!) swoim życiem dawać świadectwo o Królestwie.
Niejednokrotnie chcielibyśmy "spalić" tych, którzy odrzucają Jezusa. Jakoś im nawtykać, odpłacić za zniewagi, samemu ich znieważając. Nie taki ma być styl życia ludzi Ewangelii.
Prorocy Starego Testamentu nie oczekiwali od swoich uczniów, by byli im całkowicie oddani, już "od zaraz". Eliasz, powołując Elizeusza, pozwala mu najpierw dopełnić rodzinne obowiązki, domknąć pewien rozdział życia: "Elizeusz zostawił woły i pobiegłszy za Eliaszem, powiedział: «Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą». On mu odpowiedział: «Idź i wracaj, bo po co to ci uczyniłem?»" (1 Krl 19,20). Widać tu jednak również niezwykłą dynamikę powołania, wszystko dzieje się szybko: "Wtedy powrócił do niego i zaraz wziął parę wołów, złożył ją na ofiarę, a na jarzmie wołów ugotował ich mięso oraz dał ludziom, aby zjedli. Następnie wybrał się i poszedłszy za Eliaszem, stał się jego sługą" (1 Krl 19,21). Elizeusz składa w całopalnej ofierze dotychczasowe swoje zajęcie, stare życie należy już do przeszłości, nie ma możliwości powrotu, nie ma wyjścia awaryjnego.
Natomiast w Nowym Testamencie Jezus, jak to On, podnosi poprzeczkę swoim naśladowcom, stawiając jeszcze większe wymagania tym, którzy mają głosić Królestwo Boże. Dynamika powołania jest zawrotna. Skoro to Królestwo nie jest z tego świata, to także i jego świadkowie mają żyć tak, jakby nie byli z tego świata. Nie mają być do niego przywiązani. Mają swojemu Mistrzowi oddać się bezgranicznie, na wyłączność. Wtedy dopiero ich głoszenie będzie wiarygodne. I tak Łukaszowa Ewangelia wspomina dzisiaj trzech ludzi, którzy stanęli przed wyborem: iść czy nie iść za Jezusem? Oto jest pytanie.
Skoro to Królestwo nie jest z tego świata, to także i jego świadkowie mają żyć tak, jakby nie byli z tego świata. Nie mają być do niego przywiązani. Mają swojemu Mistrzowi oddać się bezgranicznie, na wyłączność.
"A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz». Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć»" (Łk 9,57-58). Człowiek zafascynowany Jezusem chce pójść za Nim, sam wyrywa się z deklaracją. Ale okazuje się, że nie jest jednak w stanie poświęcić swojego życia na wyłączność, wyrzekając się tego, co ma - swoich materialnych zabezpieczeń. Dlatego zapał gaśnie. Niewygoda życia jest zbyt wielkim wyzwaniem. Rozmowa ta nie kończy się więc stwierdzeniem: "I poszedł za Nim".
"Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże»" (Łk 9,59-60). Tutaj to Jezus rozpoczyna rozmowę. Proponuje człowiekowi nowe życie. Chęć niby jest, pojawia się jednak „"ale". Człowiek nie potrafi zostawić swojego dotychczasowego życia w tym właśnie momencie, bo jest coś "najpierw".
"Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego»" (Łk 9,61-62). Kolejny ochotnik, ale zdaje się, że traktujący życie z Jezusem jako przygodę. Chce się pożegnać ze swoimi, może podzielić się radością, że udało mu się załapać do "ekipy" uczniów Mistrza z Nazaretu, z którą teraz będzie chodzić i głosić Królestwo, a może nawet czynić jakieś cuda. Jezus szybko sprowadza tego człowieka na ziemię, pokazując, że nie proponuje mu przygody, lecz orkę - ciężką pracę, którą trzeba wykonać dobrze albo nie wykonywać jej wcale.
Możemy odnaleźć się w tych ludziach, w ich "ale", które nie pozwoliły im pójść za Jezusem. Niech to będzie dla nas wyrzut sumienia, który będzie motywować do tego, by eliminować wszystko to, co sprawia, że przykazanie miłości odkładamy na później, że mamy wciąż wiele innych ważniejszych spraw niż rozmowa z Bogiem, że Jezusa odsyłamy na wizytę w późniejszym terminie. Chrystus ma być Bogiem naszej codzienności. Wtedy relacja z Nim ma sens. Bo jeśli pojawia się jakiekolwiek "ale", to znaczy, że nie jest dla nas Bogiem wcale.
Skomentuj artykuł