Gdy twoje dziecko odchodzi od Boga, nie powinieneś go odrzucać
Nie ma chyba tygodnia, żebym nie spotykał rodziców przeżywających tego rodzaju dramat. Można zrozumieć, że od Boga odchodzi młodzież z domów, w których wiara była bardziej formą religijnej tradycji niż dojrzałą postawą przejawiającą się w osobowej relacji z Bogiem. Ale co, gdy wiarę porzucają dzieci chrześcijan prowadzących pogłębione życie duchowe, zaangażowanych we wspólnotę, w posługę, ewangelizację, często podejmujących rozmaite formy aktywności w Kościele?
Oczywiście, można powiedzieć, że skala tego zjawiska w jakimś sensie odzwierciedla trend ogólnospołeczny – Polska jest przecież obecnie w czołówce tych krajów, w których młodzież laicyzuje się najszybciej. Jednak, teoretycznie, to właśnie głęboko wierzące rodziny powinny być ostoją tendencji przeciwnych. Teoretycznie, bo w praktyce okazuje się, że – niekoniecznie.
#Trudnepytania
Ból, łzy, smutek, cierpienie, nierzadko nawet tłumiona rozpacz. Pojawiają się pytania: Dlaczego? Co poszło nie tak? Przecież tak bardzo się staraliśmy? Kto zawinił? Towarzyszę czasami tym rodzicom i ich pytaniom. Nie ma na nie prostej odpowiedzi. Być może osoba, dla której Bóg, wiara czy Kościół to jedynie z rzadka używane słowa, czytając to, wzruszy obojętnie ramionami. No bo w czym problem? Jednak ci, dla których wiara i relacja z Bogiem stanowi oś organizującą ich życie, doświadczają ogromnego ciosu. Nic zresztą dziwnego.
Jeśli pragniemy szczęścia dla naszych dzieci, a wierzymy, że jego pełnia to wieczność z Bogiem, czy nie będzie nam zależało na tym, aby stało się ono udziałem właśnie tych, których najbardziej kochamy? Aby nasze dzieci były zbawione? Trudno się więc dziwić, że pojawia się wielkie cierpienie, gdy te dzieci z dnia na dzień deklarują, że już nie wierzą, że odchodzą z Kościoła, że wybierają taką życiową drogę, która jest zaprzeczeniem wartości wyznawanych przez ich rodziców, lub też – styl życia, który za normę przyjmuje zupełnie inne przekonania moralne. Zresztą, nie o samą tylko wieczność tu chodzi.
Czasami boli także doczesność. Nie potrafimy spokojnie patrzeć, gdy nasze dziecko pakuje się w kolejne życiowe kłopoty. Niektórym trudno jest również udźwignąć często pojawiający się gdzieś w tyle głowy komunikat w stylu: Jak to, my tacy pobożni, zaangażowani, rozmodleni, ewangelizujący innych, a nasze dzieci? Jakie mamy teraz prawo, aby innym mówić o wierze? Co ludzie powiedzą?
#Ktozawinił
Zawsze w takich sytuacjach rodzi się pytanie o przyczyny. Wielu rodziców obwinia się za to, co się stało. Czasami niesłusznie, w sposób nadmiarowy czy przerysowany. Niektórzy jednak odkrywają, że sposób, w jaki traktowali swoje dzieci, klimat domu, który stworzyli, obowiązujące w nim wzorce czy styl życia w jakimś stopniu przyczyniły się do owej decyzji rozbratu z wiarą. Niestety, czy nam się to podoba czy nie, dzieci nie zawsze kontestują wartości same w sobie. Częściej odrzucają je ze względu na opakowanie, w którym zostały im podane. I nie chodzi bynajmniej o brak miłości, ale o to, że nasza miłość przyjmuje nierzadko rozmaite toksyczne lub neurotyczne odcienie.
Kochamy dzieci i chcemy dla nich dobrze, ale w praktyce oznacza to niejednokrotnie, że jesteśmy nadmiernie kontrolujący, nadopiekuńczy, a nawet przemocowi lub przeciwnie – nadmiernie pobłażliwi i nieobecni. Potrafimy śrubować perfekcjonistyczne standardy i na rozmaite sposoby warunkować naszą miłość, wikłając dzieci w różne postaci emocjonalnej zależności, albo krzywdząc uczuciowym zahamowaniem. Mówimy dzieciom o Bożej miłości, ale równocześnie upokarzamy, łamiemy nadmierną surowością, czy omnipotentną apodyktycznością; bywamy emocjonalnie niestabilni lub niedostępni, roszczeniowi, albo przeciwnie – symbiotyczni i osaczający.
Kochamy dzieci i chcemy dla nich dobrze, ale w praktyce oznacza to niejednokrotnie, że jesteśmy nadmiernie kontrolujący, nadopiekuńczy, a nawet przemocowi.
Czasami wiarę stawiamy w tak silnej kontrze do świata i tak bardzo próbujemy separować dziecko od rozmaitych środowiskowych zagrożeń, że wykształcamy w nim poczucie wadliwości, inności, a w konsekwencji – pragnienie wyrwania się z ze swoistego getta odmienności, w które czuje się wtłoczone przez nasze wartości. W pewnym więc momencie – jeśli ma na tyle siły – po prostu z nimi zrywa. Oczywiście, nie jest prawdą, że to odejście od wiary zawsze jest naszą winą. Bywa tak, że choć stworzyliśmy bezpieczny emocjonalnie, stabilny dom, w którym wiara i wartości nie były narzucane w sposób opresyjny, okoliczności życiowe, środowisko rówieśnicze, a czasami różne egzystencjalne zawirowania sprawiają, że wchodzący w dorosłe życie człowiek podejmuje taką decyzję; czasami czyni to w sposób świadomy i przemyślany, a jej faktyczne przyczyny pozostają dla nas nieznane.
#Błogosławionykryzys
Dla wielu chrześcijańskich rodziców odejście ich dzieci od wiary to czas poważnego kryzysu – zwłaszcza, gdy odkrywają, że ich własna trudna przeszłość, zranienia i obciążenia, które wnieśli w relacje ze swoją pociechą, w jakimś stopniu do tego się przyczyniły. Jednak wolą Bożą nie jest, abyśmy w tym kryzysie trwali. To prawda, możemy się w nim zasklepić, latami utwierdzając w poczuciu winy, w mechanizmie samooskarżania lub nawet – uruchamiając rozmaite formy autoagresji. Niektórzy również – niestety – obracają swą frustrację w agresję wymierzoną przeciw dzieciom, odsądzając je od czci i (nie)wiary lub wyrzekając się ich.
Faktycznie jednak ów kryzys może być również konstruktywnie przeżyty; może być okazją do pogłębionego kontaktu z sobą, ze swoją przeszłością, ze swoimi zranieniami i trudnymi mechanizmami, które od lat trzymały nas w szponach sztywnych, utrwalonych rzutujących na nasze życie i obciążających innych zachowań. Konstruktywne przeżycie tego stanu jest pozytywne nie tylko od strony psychologicznej; jest też szansą na płaszczyźnie duchowej.
Przede wszystkim – to okazja do nawrócenia, zmiany myślenia, uzdrowienia. Niektóre rzeczy trzeba będzie opłakać – także w swej własne historii; do pewnych rozczarowań trzeba będzie się przyznać – nie tylko przed sobą – żegnając również część oczekiwań, które może już nigdy się nie zrealizują. Przede wszystkim jednak w tym doświadczeniu Bóg zaprasza człowieka do czegoś znacznie większego. Paradoksalnie, porzucenie wiary przez nasze dzieci może być bowiem dla nas szkołą wzrostu w miłości i w nadziei. Bóg nie chce, żebyśmy się katowali, ale – nawracali i wzrastali.
#Błogosławionewysłuchanie
Co to znaczy w praktyce? Przede wszystkim, że gdy twoje dziecko odchodzi od Boga, nie powinieneś go odrzucać. Przecież sam Bóg tego nie czyni. Szanuje jego wolność, jednak nie pozbawia swej troski i opieki. Kiedy więc nie możesz już dać swemu dziecku wiary, daj mu swą miłość i akceptację jego osoby – nawet jeśli nie akceptujesz wynikających z jego decyzji czynów. Masz prawo mówić o tym, co cię boli, co dla ciebie trudne i z czym się nie zgadzasz. Ale miłość okazuj mu tym bardziej, im głębiej się różnicie. Niech znajdzie u ciebie zawsze bliskość, wrażliwość i talerz ciepłej zupy. Nie zmienisz go groźbą, odrzuceniem, emocjonalnym szantażem czy krzykiem.
Nasze pierwsze poznanie Boga przychodzi przez ludzką miłość i dlatego przez ludzką miłość też często do Niego wracamy. Niech twoje kochanie będzie więc dla twojego dziecka stabilnym punktem odniesienia na życiowej mapie. Z niego bowiem – zwłaszcza gdy kochasz z rozdartym sercem – wypływa wszechmoc Boża. A nadzieja? Ona właśnie mówi ci, że najbardziej w całą tę sytuacją zaangażowany jest Bóg; że twoje modlitwy, posty i duchowe ofiary podejmowane za dzieci – nie rezygnuj z nich – wnikają głęboko w Jego serce; że są słyszane, widziane, przyjmowane i że nie pozostaną bez odpowiedzi. To właśnie jest nadprzyrodzona nadzieja.
Bóg naprawdę nie chce stracić żadnego z tych najmniejszych. Gracie więc w jednej drużynie. Czy sądzisz, że nie odpowie na twoje wytrwałe, ufne i wierne wołanie? Czasami Jego ocalająca odpowiedź przychodzi w ostatniej chwili, w najmniej spodziewanym momencie – nawet w samej śmierci. Ale przychodzi nieuchronnie i jest – możemy w to ufać – błogosławionym wysłuchaniem. W końcu Bóg o wiele bardziej od nas kocha nasze dzieci.
Kiedy więc nie możesz już dać swemu dziecku wiary, daj mu swą miłość i akceptację jego osoby.
Skomentuj artykuł