Jak nie minąć się z Bogiem?
Minąć się z Bogiem to nic nadzwyczajnego. Jedni mijają się z Nim tylko czasami, na co dzień idąc za Nim przez życie krok w krok. Inni mijają się nieustannie, by dopiero w ostatniej minucie życia spojrzeć Mu głęboko w oczy i uchwycić się Jego ręki.
XVII-wieczny poeta angielski John Donne napisał przypowieść: pewien mężczyzna po wielu latach poszukiwania Boga doszedł do wniosku, że zamieszkuje On wysoką górę. Postanowił więc wspiąć się na szczyt i ruszył wschodnim zboczem. W tym samym czasie Bóg pomyślał, że życie w nieskalanej izolacji nikomu nie służy: postanowił zamieszkać między ludźmi i ruszył w dół zboczem zachodnim. Jak można się domyślać, rozminęli się: Bóg trafił między ludzi i tam zamieszkał, człowiek dotarł na szczyt, ale zastał pustkę. Pomyślał: „Może Go w ogóle nie ma?", i w rozpaczy uznał, że skoro tak, to już nie ma po co wracać między ludzi pogrążonych w ciemnościach niewiedzy.
Minąć się z Bogiem to nic nadzwyczajnego. Jedni mijają się z Nim tylko czasami, na co dzień idąc za Nim przez życie krok w krok. Inni mijają się nieustannie, by dopiero w ostatniej minucie życia spojrzeć Mu głęboko w oczy i uchwycić się Jego ręki.
On jednak cały czas wychodzi nam naprzeciw do tego stopnia, że stał się Człowiekiem, jednym z nas. Chciał być widzialny i słyszalny.
Refrenem, który zapewne najczęściej słyszymy lub sami go wypowiadamy w okresie Bożego Narodzenia jest zdanie zaczerpnięte z Prologu Ewangelii wg św. Jana: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14). Słowo stało się widzialne, nie tylko słyszalne. Bóg stał się widzialny. Co widzieli Pasterze w noc Bożego Narodzenia? Co my w tym czasie bożonarodzeniowym widzimy razem z nimi? Te Święta to dla nas kolejna szansa, by nie minąć się z Bogiem, by Go usłyszeć i zobaczyć.
Nie powinniśmy się frustrować, jeśli jeszcze nie do końca Go słyszymy i nie zawsze wyraźnie dostrzegamy Jego obecność w naszym życiu. Ostatecznie ten moment spotkania z Nim kiedyś na pewno nastąpi.
Wszak wszystkich - jak czytamy w drugim czytaniu - „wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów” (Ef 1, 4-5).
Ciekawe, że w „The New Jerusalem Bible” kropka oddzielająca obydwa zdania postawiona jest w innym miejscu, a tłumaczenie - w obu przypadkach - mogłoby brzmieć: „wybrał nas…, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem w miłości. [Tu kropka i dalej:] Przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów…”. To odkrycie abp. Grzegorza Rysia, którym podzielił się z czytelnikami w świątecznym numerze „Tygodnika Powszechnego” (nr 51-52/2021).
Wielu tradycjonalistycznie „umocowanych” katolików na pewno zaprotestuje, stwierdzając, że nie wszyscy spotkają się z Bogiem po śmierci. Będą przekonywali, że tego zaszczytu dostąpią jedynie święci i nieskalani.
Oczywiście będą mieli rację, ale w dosyć ograniczonym zakresie. Dlaczego? Ano dlatego, że Pan odwiecznie i bez wyjątku wybrał nas (wszystkich!) ku „świętości i nieskalaności”. Jak możemy osiągnąć ową świętość i nieskalaność, a w konsekwencji spotkać się z Bogiem? Tylko i wyłącznie przez miłość. Mamy być „święci i nieskalani w miłości”.
„Chrześcijaństwo - napisze abp Grzegorz Ryś - nie zna innej drogi do doskonałości, jak tylko miłość, urzeczywistniana w konkretnej relacji do osób/ Osób (do sióstr i braci, i do Pana Boga).
By spotkać się z Bogiem, czy to teraz - w codzienności, czy kiedyś - w chwili śmierci, nie wystarczy dbać o swoje duchowe samodoskonalenie.
Można bowiem być doskonałym w praktykach religijnych, w postach, modlitwach i nowennach, a jednak minąć się z Bogiem. Boga spotykamy nie w samodoskonaleniu, ale w miłości, czyli w „byciu dla”.
Szukajmy zatem Boga w byciu z innymi i dla innych - w miłości.
Skomentuj artykuł