Ks. Krzysztof Freitag o hejcie. "Hejt mówi czasem księżom bardzo ważną rzecz: nie jesteś świętą krową, musisz być bliżej ludzi"

- Ten cały hejt skierowany w stronę księży paradoksalnie sprawia, że jest więcej prawdziwości w Kościele. Wymusza na klerze to, że księża muszą być prawdziwsi, muszą być bliżej ludzi, nie mogą robić z siebie świętych krów, bo ludzie tego nie znoszą. Tu zaszła ogromna zmiana - mówi Krzysztof Freitag SAC w rozmowie z Martą Łysek.
Marta Łysek: Jakiś czas temu napisał ksiądz na Facebooku: "Boję się hejtu. Boli mnie, gdy ludzie na żywo czy w Internecie nazywają mnie ch****, pedofilem, zbokiem. Gdy to słyszę, mam ochotę dać sobie spokój ze wszystkim". Dzielenie się swoimi emocjami w mediach społecznościowych to coraz trudniejszy temat. Czy to daje coś dobrego?
Krzysztof Freitag SAC: - Daje, inaczej bym tego nie robił. Nie lubię robić sztuki dla sztuki albo robić zasięgów, bo „tak trzeba” w mediach społecznościowych.
To co takiego daje?
- Przede wszystkim spokój i dystans do tego, co przeżywam, takie wyrzucenie balastu emocji w kontrolowany sposób. Bo jak wrzucam taki post, to jest przemyślane, nie jest tak, że siadam i myślę: o, dzisiaj sobie napiszę, że mnie nazywają pedofilem. Pomaga mi mówienie o moich emocjach i problemach w takiej przestrzeni jak media społecznościowe. Jest to dla mnie rozwojowe i pomaga mi nabrać dystansu do tego, co przeżywam i co mówią inni. Daje mi też to, że ludzie poznają inną perspektywę, bo mam poczucie, że o wielu rzeczach w Kościele nie mówi się wprost i jest taka narracja, że ksiądz nie powinien tego mówić czy tamtego mówić.
Chcę, żeby ludzie zauważyli, że my, księża, jesteśmy po prostu ludźmi
Stąd się najczęściej bierze wzajemne niezrozumienie…
- Tak, a ja chcę, żeby ludzie poznali inną stronę bycia księdzem. Zauważyli to, że jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem nawet sami księża o tym zapominają. A my nie jesteśmy nadludźmi, jakąś specjalną kastą, choć niektórzy by tak o sobie chcieli myśleć. Widzę to też po komentarzach. Ufam, że to sprawia, że ludzie nabierają innej perspektywy.
I nie dołożą swojej łyżki hejtu w komentarzu?
- A mnie akurat zdziwił pozytywny oddźwięk. Bałem się, że większość komentarzy będzie: „rzeczywiście jesteś taki i owaki” – a było wsparcie i to mi dużo dało. Ludziom też to musiało coś dać: może takie poczucie, że jestem bliżej nich jako ksiądz, bo pokazuję swoje myśli, słabości, przemyślenia, człowieczeństwo? Tak bym powiedział.
Czyli miało to sens.
- Miało.
Patrzę na to trochę z perspektywy redaktora treści na Facebooku. Regularnie muszę dorzucać do listy filtrowanych słów bardzo obraźliwie określenia niemal wyłącznie pod adresem księży: inne grupy społeczne nie są u nas tak obrażane. Jest inaczej niż kilkanaście lat temu, kiedy księżom jeszcze nie przyklejało się z marszu etykietki „pedofila”.
- Jak wracam myślą do moich początków piętnaście lat temu, to widzę, że wtedy jeszcze w społeczeństwie ksiądz był lepiej widziany i wyżej oceniany. Choć to też zależy od miejsca, bo na mojej wiosce ksiądz to dalej jest ktoś (śmiech). Ale to też się powoli zmienia, na szczęście.
Na pewno nie było wtedy takiego hejtu, bo to był inny świat, nie był tak bardzo medialny, o wielu rzeczach się nie mówiło i z tego też powodu na księży patrzyło się bardziej pozytywnie. Nie wychodziły te wszystkie afery, nie było takiej nagonki - czasem słusznej, czasem niesłusznej. To się zmieniło. Zmieniło się też moje myślenie: ja te piętnaście lat temu byłem bardziej idealistyczny, myślałem, że wszystko jest takie cudowne, fajne i w ogóle i nie będzie takich problemów.
Przywilej wieku?
- Tak (śmiech). Byłem naiwny, bardzo naiwny w myśleniu o wielu rzeczach. A dziś jestem bardziej realistą i jest mi lepiej z tym spojrzeniem na rzeczywistość. W ogóle jest mi dzisiaj lepiej niż wtedy, mimo tego całego hejtu, bo mam wrażenie, że jest jakoś prawdziwiej. Że paradoksalnie ten cały hejt sprawia, że jest więcej prawdziwości w Kościele. Wymusza na klerze to, że księża muszą być prawdziwsi, muszą być bliżej ludzi, nie mogą robić z siebie świętych krów, bo ludzie tego nie znoszą. Tu zaszła ogromna zmiana. Z drugiej strony jest teraz taka eskalacja hejtu… Jestem ciekawy, w jaką stronę to pójdzie: czy to się kiedyś zmęczy i będzie taki hejt „normalny”, czy dalej będą ludzie sobie używać na tej grupie społecznej, jaką są księża.
Hejt sam w sobie nie ma nic konstruktywnego. Jest bardzo raniący
Media podsuwają obraz księdza, który robi rzeczy złe, więc można sobie wygodnie ustawić księży jako tych, którym można dojechać w komentarzu, gdy się człowiek źle obudził albo kiepsko skończył dzień. To szukanie chłopca do bicia, czy jest jednak zasłużone?
- Powiedziałbym, że czasem zasłużone, ale czasem to naprawdę jest szukanie chłopca do bicia. Absolutnie nie jestem na tej pozycji, że źle się mówi o księżach, bo jest atak na Kościół, że komuna wraca i atakuje. Hejt ma często bardzo racjonalne podstawy, choć jest wyrażany w niewłaściwy sposób, bo kiedy ktoś pisze w komentarzu: „lepiej, żebyś zdechł” – to nie jest konstruktywna krytyka oceny jakiegoś czynu.
Hejt sam w sobie nie ma nic konstruktywnego. Jest bardzo raniący i nie sprawi, że osoba, która robi coś źle, zmieni coś, że się ogarnie. Ale ja jakoś rozumiem ten hejt. Księża dostają dzisiaj po tyłku też słusznie. Nie jest tak, że każdy jest winny i robi coś złego, bo jest mnóstwo wspaniałych księży, którzy naprawdę oddają życie.
Choć brzmi to nieco pompatycznie…
- Może tak, ale serio są księża, którzy dają życie innym i sami je tracą; to dużo kosztuje, ale mają z tego szczęście. No ale są też dziady, księża, którzy są zbrodniarzami w sukienkach i koloratkach i nie ma się co bać o tym mówić.
Nie każdy ksiądz jest zły, ale nie każdy ksiądz jest dobry. Ale patrząc na całe społeczeństwo widzę, że hejtowanie księdza jest po prostu łatwym sposobem poradzenia sobie z frustracją, która naszym społeczeństwie jest bardzo duża z różnych powodów. Wszędzie jest napięcie, przemoc, wszyscy się kłócą, choćby na scenie politycznej. Mam wrażenie, że ludzie są tak sfrustrowani, tak sobie nie radzą ze sobą, że najłatwiejszym sposobem jest znalezienie kogoś, na kogo mogą się, za przeproszeniem, zrzygać. Czasem dostają księża, którzy sobie na to zapracowali - ale często nie.
Nie adoruję hejtu, bo szkoda mi życia
A jak to jest z hejtem, kiedy się nie jest złym księdzem, a mimo to co chwilę się obrywa?
- To zależy, skąd ten hejt przychodzi. Jak jest hejt w internecie, to staram się nawet nie wchodzić w żadne dyskusje, tylko blokuję osobę i nara. Bo nie mam czasu, nie mam siły, nie chce mi się kogoś przekonywać, że wcale nie jestem pedofilem i nie gwałcę dzieci w wolnych chwilach. Nie chce mi się, bo i tak nie przekonam. Wolę tę energię wykorzystać na moje duszpasterstwo, na ludzi, którzy w nim są i potrzebują mojej energii.
Czasem mnie to tak po ludzku dołuje, bo nie jest miło słyszeć złe słowa pod własnym adresem. To się mimo wszystko przeżywa. I jak tego jest dużo, nazbiera się, to podkopuje moją wiarę w siebie, w moją drogę, w to, czy jest sens robienia tego, co robię. Ale staram się otaczać ludźmi, którzy mnie wspierają, a tych, którzy mnie ściągają w dół, albo świadomie biorę na dystans, albo się odcinam i to bez względu na to, czy to jest ktoś z internetu, czy to jest ktoś, z kim mieszkam pod jednym dachem czy jestem w tym samym zakonie. Taką mam metodę. Mam też dużo wsparcia: w internecie, ale też na żywo. Ludzie w duszpasterstwie, współbracia, z którymi mogę usiąść przy dobrej kawie i pogadać. To mnie bardzo niesie i sprawia, że nie adoruję hejtu, bo szkoda mi życia.
Na pewno nie chce mi się walczyć. Kiedyś może miałbym na to więcej ochoty, byłem takim kogucikiem – ja wam pokażę, że wcale nie jestem taki i jeszcze przy okazji odpowiem hejtem na hejt. Teraz coraz bardziej mi to wisi, leję na to, ale jednak po ludzku boli, jak się czyta coś trudnego.
Często dostaje ksiądz hejterskie wiadomości?
- Nie, aż tak dużo tego nie mam. Myślę, że pomaga właśnie to, że staram się być normalny, mówić otwarcie o pewnych rzeczach. A gdy pokażesz, że jesteś człowiekiem, napiszesz: tak, Kościół ma problem, jest w nim zło - to czasem wytrąca hejterom argumenty z rąk. Myślę, że gdybym próbował kolorować rzeczywistość, to hejtu byłoby więcej.
Uczę się też inaczej patrzeć. Zastanawiam się, co w tym człowieku musi siedzieć, jak mi pisze takie głupie komentarze albo coś powie. Albo jednego dnia pochwali, a drugiego ukrzyżuje, bo też tacy są, na żywo i w internecie. Nawet tak sobie myślę, że hejt może mieć pozytywną rolę w tym sensie, że można go wykorzystać i skonfrontować się z tym przekazem, który w nim jest. Bo jak ktoś hejtuje Kościół, to coś za tym stoi. Mogę sobie zadać pytanie, co to takiego, i odkryć, że ta osoba jest na przykład skrzywdzona przez ludzi Kościoła. Jeśli powiem, napiszę, pokażę, że to rozumiem, że ta osoba ma prawo tak się czuć, wtedy hejter dostaje inny przekaz i hejt zamienia się może nawet w próbę dialogu. Ale to nie z każdym wychodzi.
To takie myślenie postkomunistyczne, że Kościół musi być prześladowany
A co z taką postawą, którą widzę czasem u księży, że surfują na fali uciśnienia nawet wtedy, gdy hejterska uwaga nie była skierowana do nich osobiście? Mam wrażenie, że hejt ich nakręca: znowu mi ktoś dowalił, jestem taki cierpiący dla Chrystusa…
- W moim najbliższym środowisku, czyli to jest ekipa parafialna i nasz zakon, takich księży, którzy się pławią w poczuciu bycia prześladowanymi jest mniejszość. Myślę, że bardziej idzie w to stare pokolenie księży, i może jeszcze to w średnim wieku. To ich nakręca i utwierdza: jeśli nas prześladują, to znaczy, że robimy dobro. To takie myślenie postkomunistyczne, że Kościół musi być prześladowany, bo jak jest za dobrze, to jest źle. Ale też sobie myślę, że pławienie się w poczuciu bycia ofiarą to może być ucieczka od rzeczywistości. Od jakiegoś konkretnego komunikatu, który w tym hejcie się kryje i który by zapraszał do jakiejś zmiany w życiu, w kapłaństwie.
Do jakiej zmiany? Znajdziemy sobie jakiś przykład?
- Może być na przykład tak: jestem księdzem i ludzie hejtują mnie, że jestem na dystans do wszystkich, że traktuję ludzi z góry i jestem kapłanem, który zamiast chodzić, to kroczy, a zamiast jeść - spożywa. Myślę sobie: jak oni mogą tak mówić, przecież ja jestem wybrany z ludu. A ten hejt mówi bardzo ważną rzecz: gościu, ty nie jesteś świętą krową, jesteś człowiekiem i potrzebujemy cię jako człowieka, nie rób z siebie kogoś lepszego, niż jesteś. Nie każdy chce się z tym konfrontować.
Świat kleru też się zmienia. Pomogły w tym różne trudności i ujawnione afery
Myślę, że to najmłodsze pokolenie księży ma inne podejście, choć tam też znajdą się ananasy, które lubią być prześladowane. Duży wpływ ma na to historia Polski, to, że część księży żyła za komuny, jest też pewna narracja w seminariach – pamiętaj, ty jesteś alter Christus, drugi Jezus, Jezusa prześladowali, ciebie też będą, nie przejmuj się tym, wręcz się ciesz. Uważam, że dla niektórych to może być ucieczka od życia, od siebie samego, może nawet od Pana Boga. Ale nie sądzę, że to jest większość. Na szczęście świat kleru też się zmienia. Pomogły w tym różne trudności i afery, które wyszły - i chwała Panu za to, ze wyszły.
W poście napisał ksiądz też: „Dzisiaj być księdzem znaczy być przegrywem”. Jak to jest w kontekście młodych, którzy rozeznają teraz swoje powołanie i boją się w to wejść? Mówi się sporo o tym, że są wrażliwi, patrzą w swoje emocje może nawet za mocno i jak widzą, że mają wejść w środowisko, które się mierzy z częściową nieakceptacją ze strony społeczeństwa, to jest dla nich bardzo trudne.
- Ostatnie trzy lata byłem powołaniowcem w moim zakonie i wiem, że to jest bardzo szeroki temat. Na pewno jednym z czynników jest tu kwestia siły psychicznej, a to młode pokolenie to są ludzie bardzo słabi psychicznie. Nie powiem, że wszyscy, ale widać, że kondycja psychiczna jest coraz słabsza i widać, że tym, którzy się zgłaszają, brak czasem stałości i przekonania. To jest raczej takie ciągłe wahanie się. Z jednej strony każdy potrzebuje tyle czasu, ile potrzebuje – ale z drugiej strony nasze czasy tworzą słabych ludzi i to ma wpływ na wybór drogi.
Co ciekawe, to właśnie ci, którzy są w słabszej kondycji psychicznej, jednak idą tą drogą. Widzę, że szukają. Mają też inne motywacje. Kiedyś motywacją było to, że ksiądz coś znaczy, dzisiaj ksiądz nic nie znaczy w takim sensie, że nie będą cię nosić w lektyce ani klękać przed tobą na ulicy. I bardzo dobrze! Dzisiaj młodzi widzą, że atrakcyjność bycia księdzem ma źródło w czym innym.
Dziś do kapłaństwa idą ci, którzy po prostu chcą być z Jezusem
To jest jeszcze w ogóle atrakcyjne – bycie księdzem?
- Na pewno przekaz medialny księży, którzy siedzą w internecie, ma pozytywny wpływ. Oni pokazują, że bycie księdzem mimo wszystko sprawia, że żyjesz na maksa, możesz robić fajne rzeczy, jesteś w tym szczęśliwy. Ale jak taki młody człowiek spotka księdza, który jest chodzącym trupem, nudzi się na własnych kazaniach i nie ma w nim życia, wtedy mówi: no to po co ja będę w to wchodził?
Mam wrażenie, że jesteśmy teraz w środku zmian, ale w którą stronę to pójdzie? Na pewno motywacją, która się wybija, jest bycie z Jezusem. Jeśli widzę, że Jezus jest dla mnie ważny, to chcę się dzielić tą relacją z Nim – a sposobem dzielenia się jest na przykład bycie księdzem czy zakonnikiem. Jeśli ktoś młody widzi w tym wartość, to sobie poradzi. Ale jeśli chce być księdzem, bo chce być hołubiony na każdym kroku – to już nie te czasy. Może dobrze, że tych powołań jest mniej. To oczyszcza. Ci, którzy idą do seminarium czy zakonu, naprawdę mają jakieś głębsze motywacje. Dlatego ja na to z takim spokojem patrzę. Nie panikuję, że nie ma tyle powołań, co kiedyś.
Sporo ludzi Kościoła jednak panikuje… Do mnie z kolei całkiem przemawia to, co mówił kiedyś ks. Węgrzyniak: że jeśli księża mają czas zajmować się blachą na dachu, to znaczy, nie jest ich za mało.
- Blacha na dachu, remonty, budowanie hoteli… Jeśli jest czas na wszystko inne zamiast głoszenia Ewangelii, to może Pan Bóg też daje nam pstryczka w nos i mówi: no to po co Ja będę powoływał, skoro rynny może zmieniać Kowalski, który jest po budowlance i robi to lepiej niż ksiądz? Dlatego ja jestem spokojny. Dwa tysiące lat ten biznes się kreci, Jezus się nim opiekuje, więc wątpię, żeby teraz nagle powiedział, że koniec.
Jezus nie wycofał swoich udziałów, więc możemy być spokojni?
- Tak jest. Na pewno jest inaczej i będzie inaczej, na pewno Kościół się zmienia i ludzie się przed tym bardzo bronią. Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie. Ja mam luz. Uczę się patrzeć na Jezusa. Jak doświadczam hejtu, mówię: Jezu, z tobą chcę mieć relację i z ludźmi, którzy za tobą idą, a nie z hejterami.
I co On na to?
- Co On na to? Mimo wszystko błogosławi, skoro jeszcze nie zwariowałem (śmiech).
---
"Boję się hejtu. Boli mnie, gdy ludzie na żywo czy w Internecie nazywają mnie pedofilem, **lem, zbok**m, wariatem. Gdy to słyszę / czytam: mam ochotę dać sobie spokój ze wszystkim.
--
Skomentuj artykuł