Lament na koniec wakacji, czyli rzecz o Bożej czułości według ks. Grzywocza

Lament na koniec wakacji, czyli rzecz o Bożej czułości według ks. Grzywocza
Fot. Depositphotos

Pewnie nieświadomie nasze otwarte ze zdziwienia buzie, umorusane twarze, brudne nogi, poszarpane koszulki chwaliły Pana Boga cały dzień, ale jednocześnie były szkołą najbardziej pierwotnej postawy stworzenia, w której dzieci są prawdziwymi ekspertami: "Chrześcijaństwo jest duchowością, w której chwalimy Boga" - mówił do kapłanów w Konstancinie-Jeziornej ks. Krzysztof Grzywocz.

Arbuz

To był pierwszy raz jak życie zabolało. Otóż wujek Jurek miał tunel - wraz z bratem zajmował się hodowlą pomidorów i goździków. Na zmianę. Jedliśmy arbuza, który wówczas był towarem limitowanym i pozyskane pestki postanowiliśmy przemycić między gałązki czerwonej uprawy pod folią. O dziwo, udało się - z małego "ziarenka" wyrosła okazała roślina, a po jakimś czasie pojawił się upragniony owoc. Wówczas całe nasze dziecięce życie koncertowało się wokół niego. Pilnie doglądaliśmy nasz egzotyczny skarb, pielęgnowaliśmy go i regularnie nawiedzaliśmy, był on "przedmiotem" naszych rozmów i celem, którego sami do końca nie potrafiliśmy zdefiniować. I wreszcie nadszedł ten upragniony dzień - przyszła pora na potwora, czyli postanowiliśmy zerwać owoc. Wyobraźcie sobie, jaki wówczas był nasz ból, kiedy okazało się, że… jest niedojrzały. Oj, jak ja płakałem…

Wołowe z rosołu

Jak tylko kończył się rok szkolny, mama pakowała nas i jechaliśmy na całe wakacje na wieś, do babci w Gorzkowie. Już sama podróż była w sobie czymś niezwykłym - to, co teraz robimy w jedną godzinę, wówczas zajmowało nam cały dzień. Rodzice byli fachowymi planistami - wszak dwa miesiące trzeba było zapakować do kilku walizek i uwzględnić siłę małych rączek. Najpierw pociąg, później "ogórek", gdzie kierowcy po skończonej trasie rzucało się (niczym w kasynie) monety. Lata mijają - przepłynęły już cztery dekady. W to samo miejsce zaglądam ze dwa razy w roku. Babci Stasi i dziadka Władka już nie ma - odwiedzamy ich na cmentarzu, a ja zachodzę w głowę, kiedy kraina mojego dzieciństwa zrobiła mi psikusa i niepostrzeżenie zmieniła swój wygląd. Cóż, chyba starzejmy się razem, równolegle. Zielona równina z trawą, która nas niemiłosiernie cięła (dziś wiem, że to chwastnica jednostronna), już dawno zarosła i obecnie nie da się przejść na drugą stronę potoka (pisownia oryginalna) do ciotki Baśki, bo niegdyś mały strumyk, dziś - na skutek tzw. zrzutów z wodociągów - stał się wielkim kanionem, a ziemia niebezpiecznie zaczęła się osuwać. Wspominam ognisko, które paliliśmy na Łysej Górze, czuję smak ziemniaków, które zakopywało się w popiele i przykrywało garnkiem. Po ognisku, żeby się upewnić czy zgasło… "profilaktycznie" sikaliśmy na nie. Pamiętam rosół na wołowym (którego nie sposób było przegryźć) od drugiej babci Marii z Sieprawia. Czuję zapach masła, które pierwsza bunia ręcznie wyrabiała w maselnicy, udziela mi się czas świętowania związanego ze świniobiciem, smakuję krystaliczną i pysznie zimną wodę ze studni, słucham opowieści o 12 Apostołach i robię wielkie oczy, kiedy zastanawiam się "skąd ona to wszystko wie". Do dziś swędzi mnie po ukoszeniach os, których dzikim gniazdom wypowiadaliśmy bezwzględną wojnę i mam ochotę iść do bazy w "krzokach", ale już nie da się tam wejść, bo przecież tak pilnie się rozwinęły, budując zielony mur. No i w sercu zapisała się ostatnia klisza, jak siedzieliśmy - dokładnie to wygłupialiśmy się - z uśmiechniętym dziadkiem i jakoś tak "się stało", że z bratem rozbiliśmy jajko na jego głowie.

Osierocone dziecko

Słucham konferencji ks. Krzysztofa do młodych, którzy zgromadzili się w Jemielnicy (2016 r.). Język prosty z dużą ilością - jak miał w zwyczaju - powtórzeń, okraszonych nieprzeciętną dozą humoru. Opolski kapłan mówił wówczas o Bożym dziecięctwie, przekonywał, że dojrzały człowiek to ten, który integruje, troszczy się w sobie o dwa komponenty: przestrzeń dziecka i dorosłego, które integralnie i do końca życia, niezależnie od pierwszych cyfr peselu, powinny definiować dojrzałego człowieka. Co tu dużo pisać: kończą się wakacje, tymczasem mnie ogarnia jakiś smutek przemieszany z lękiem. Szukam winnego - trzeba tak było Panie Jezu dodawać "nieco" do przykazania o wypoczywaniu (por. Mk 6,31)?! Znowu trzeba będzie wrócić na stare tory, wejść w wytarte role i ponownie sprostać znudzonym obowiązkom. Rano wstać, kiedy jeszcze ciemno; iść po bułki z pieca (choć miałem się nawrócić tylko na ciemne); czuwać, czyli podrzemać na modlitwie; zabrać termos z kawą, który kolejny raz nie będzie trzymał temperatury; odgarnąć zaległy śnieg na samochodzie a później ogarnąć całość i siebie (to najtrudniejsze) na godzinę ósmą. No i znowu zaniedbam dziecko, które wyrwało się do głosu w czasie wakacji. Przyjdzie mi je kolejny raz osierocić. I tylko pozostanie wspominać, jak się cieszyło! Miło było na nie patrzeć, czasem wydawało się, że "wchłonie" wszystkie obrazy, wędrówki, spotkania, leśne jagody, wschody słońca, pływanie w potoku, bąble od komarów, spanie do południa, bieganie w samych majtkach, świeże pieczywo z białym serkiem i ze szczypiorkiem, czyli jednym słowem, ten stan, w którym nie posiada się z radości. Oj, przyjdzie mnie teraz biednemu miast nucić sobie pod nosem "Jak niemowlę u swej matki" (Ps 131,2) szukać w ciemnościach nowej melodii, na nokturnową interpretację, do słów Andrzeja Sikorowskiego: "ale to już było i nie wróci więcej".

Kalendarze

Dziadkowie mieszkali w starej chałupie, która spaliła się na Boże Ciało w 1986 r., ich całe życie skupione było na jednej izbie z kaflowym piecem (trochę jak u z Przygód kota Filemona), z której wychodziło się "na pole". Dodam na marginesie, że śmiali się później ze mnie, bo kiedy koledzy usilnie spotykali się "na podwórku", ja wybiegałem "na pole". Tak mi zostało. Stasia i Włodziu nie mieli komórek i elektronicznych kalendarzy, ale zawsze byli w domu i zawsze mieli czas. Ich potomek, a mój Tato, zwykł nawet mawiać: "Dawni to było jakoś inacy. Jakoś tak raźni". Swoją myśl uzasadniał mniej więcej tak: "Ludzie jakoś tak części ze sobą rozmawiali, spotykali się, nie mieli tych kalendarzy w komórce, ino każdy przychodził do siebie jak ino mógł". Cóż, choć trzecie pokolenie na analogowy kalendarz się już nie nawróci - i na brak czasu stale marudzi - to o dziadkach moich przyznam, że chociaż nie znali teologii spo-TKANIA ks. Grzywocza, to ją praktykowali. Sami mając niewiele, bez pretensji przeszli przez życie, ciesząc się horyzontem zakreślonym z okna drewnianego domku i kiwając z szacunkiem głową, kiedy słuchali opowieści z dalekiego świata, jakie prawił wujek Staszek wracający z kontraktu w Algierii. Przywołuję uśmiech moich dziadków, widzę, jak elegancko pozują do każdego zdjęcia, żyją prosto, ubogo się ubierają (przechowując jednocześnie extra ubranie w szafie na niedzielę do kościoła), skromnie jedzą, bezszelestnie odchodzą do Pana Boga i myślę sobie, że mają naśladowców, którzy "nie muszą jechać daleko, aby odnaleźć swoją tożsamość. Mogą godzinami spacerować i z pasją opowiadać o swoim małym ogrodzie. Są szczęśliwi, ponieważ Bóg w swoim niepojętym miłosierdziu uzdolnił ich do kochania. Szukają teraz najprostszych gestów i znaków, aby przekazać ten skarb w nienaruszonej postaci. Wykonują nieraz proste zawody, a ludzie w spotkaniu z nimi, przeczuwają tajemniczy blask, którego wewnętrzny urok zachęca ich do pozostania przy nich" (K. Grzywocz, W mroku depresji).

Chwała Pana

Pewnie nieświadomie nasze otwarte ze zdziwienia buzie, umorusane twarze, brudne nogi, poszarpane koszulki chwaliły Pana Boga cały dzień, ale jednocześnie były szkołą najbardziej pierwotnej postawy stworzenia, w której dzieci są prawdziwymi ekspertami: "Chrześcijaństwo jest duchowością, w której chwalimy Boga" - mówił do kapłanów w Konstancinie-Jeziornej ks. Grzywocz (2015 r.). "To jest najbardziej pierwotna postawa bytu: zadziwienie i pochwała. (…) Pierwszym aktem człowieka nie jest prośba, czy przebaczenie, ale uwielbienie Boga. Człowiek narodził się po to, żeby Go chwalić" (Bądź pochwalony, Panie mój). Tak Go chwaliliśmy, że ze zmęczenia i bez mycia zębów, zasypialiśmy w głównej, intensywnie niebieskiej (jak na ikonie Rublowa) izbie u dziadków. A ja z biegiem czasu, z biegiem lat coraz bardziej zdradzałem tę postawę zadziwienia: wschody słońca zamieniałem na wyższe kondygnacje wynajmowanych apartamentów, chodzenie boso na podgrzewane podłogi w hotelach z promocji na bookingu, a niezliczone kolory z kolekcji chustek na głowę mojej babci "sprzedałem" za prestiżowe wnętrza klimatyzowanych pomieszczeń.

Pocałunek

Ale przyjdzie taka pora, że się nawrócę. Bóg - jak zawsze - będzie mnie wyglądał, a ja zatęsknię za Jego czułością, kiedy hotelowe spa i śniadanie w cenie wreszcie mi zbrzydną. Dobry Ojciec będzie czekał z wyrozumiałością, kiedy moje lata będą dobiegać końca, kiedy na jesieni ja nie będę umiał zasnąć, a On na dobranoc ucałuje mnie na czole swoim zachodem słońca: "Prawdziwe doświadczenie chwały Pańskiej jest doświadczeniem czułego Boga, który codziennie rano całuje moje usta, jak ojciec, który całuje swoje dziecko, żeby się obudziło, jak matka, która przychodzi do swojej córki i całuje jej twarz, aby się obudziła. Budzimy się ucałowani przez Boga. On codziennie całuje moje usta, aby one mogły głosić Jego chwałę" (Bądź pochwalony…).

Moje inspiracje:

1. Grzywocz, Bądź pochwalony, Panie mój. O wracaniu do istoty rzeczy [rekolekcje wygłoszone w Centrum Animacji Misyjnej, Konstancin-Jeziorna 8-12 listopada 2015 r., https://kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/publikacje/audio/item/12-badz-pochwalony-panie-moj-o-wracaniu-do-istoty-rzeczy].
2. Grzywocz, Boże dziecięctwo [konferencja wygłoszona podczas Wielkanocnego Spotkania Młodzieży w Jemielnicy, 30 IV 2016 r., https://kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/publikacje/audio/item/223-boze-dzieciectwo].
3. Grzywocz, W mroku depresji, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2012.
4. Rodowicz, To już było [album Niebieska Maryla, 2000].

Mąż i tata, doktor teologii duchowości, wychowawca, pedagog szkolny, redaktor i autor książek oraz publikacji, katecheta praktykujący od 2004 r. (nauczyciel dyplomowany), absolwent kilku studiów podyplomowych. Koordynator strony i opiekunem projektu dokumentującego spuściznę zaginionego ks. dr Krzysztofa Grzywocza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Krzysztof Grzywocz, Jacek Prusak SJ
  • W jaki sposób samotność odsłania nam prawdę o nas samych i naszej relacji z Bogiem?
  • Jak pokochać siebie, jeśli w życiu doświadczaliśmy odrzucenia?
  • Jak ważne jest bycie samotnym w bliskiej relacji?
  • Dlaczego lepiej modlić się...

Skomentuj artykuł

Lament na koniec wakacji, czyli rzecz o Bożej czułości według ks. Grzywocza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.