Mój brat rządzi światem
Zdaję sobie sprawę, że połowa katolickiej populacji posądzi mnie o stronniczość, a ci mniej katoliccy członkowie Kościoła o klerykalne wspieranie przyjaciół - ale mimo wszystko napiszę bez ogródek: lubię papieża Franciszka. Nawet bardzo go lubię.
Już podczas konklawe, na którym w kwietniu 2005 roku wybrano papieża, który przyjął imię Benedykta XVI, mówiło się o tym, że równie poważnym kandydatem był jakiś kandydat z Argentyny, jezuita. Ponoć popierała go nie-konserwatywna frakcja kardynałów. On sam był ponoć dość nietuzinkowym kardynałem, który do swego biura jeździł metrem (rzeczywiście, z naszej polsko-kościelnej perspektywy trzeba być liberalnym postępowcem, żeby wsiąść do MPK). Jednak wtedy praktycznie nic o nim nie wiedzieliśmy. Była jednak jedna rzecz, która teoretycznie wykluczała go z grona kandydatów na papieski tron: był jezuitą. Wprawdzie na tym samym konklawe jeszcze inny jezuita, kard. Carlo Maria Martini z Mediolanu także był brany pod uwagę jako "papabile", ale on sam, żeby dać wszystkim wyraźny sygnał, że nie należy do jego kandydatury podchodzić poważnie, podczas obrad zebrania kardynałów chodził używając laski. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale teraz rzucił wszystkim jasne przesłanie: jestem już stary i chory. Koniec końców, kardynałowie nie zdecydowali się wtedy na eksperyment i postawili na sprawdzonego i pewnego kandydata, jakim był kard. Ratzinger, który nawiasem mówiąc, później narobił niemało zamieszania, przechodząc na emeryturę. Kiedy więc w 2013 roku odbywało się kolejne konklawe, o latynoskim kardynale, który jeździł komunikacją miejską, właściwie już nie mówiono: oprócz tego, że był jezuitą, był już stary. Stawiano raczej na włoskiego kard. Angelo Scolę.
Tymczasem stało się to, co uważaliśmy za niemożliwe. Nikt nie był przygotowany na taki obrót sprawy. Pamiętam, że do mnie, "jezuickiego pionka", zadzwonił wtedy tylko jakiś dziennikarz, który prosił, aby powiedzieć "cokolwiek" oraz śp. kard. Franciszek Macharski, z którym, gdy był już na emeryturze, bardzo się przyjaźniłem. Powiedział tylko: "Kubuś" - (zawsze się tak do mnie zwracał, gdy byliśmy sami) - "bardzo się cieszę. To będzie bardzo dobry papież". Jezuici polscy bardzo się tym wyborem ucieszyli.
Jednak w naszej Kurii Generalnej w Rzymie ogłoszono alarm, jakby wybuchła wojna. Przez całe lata sprawowania posługi biskupiej, kiedy Bergoglio przyjeżdżał do Rzymu, nigdy nie zatrzymywał się w żadnym domu jezuickim… Za tym, zdawać by się mogło mało znaczącym faktem, kryła się długa historia. Ojciec Bergoglio wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w 1958 roku, wyświęcony został w 1969 roku, a zaledwie cztery lata później został mianowany prowincjałem Argentyny (posługę tę sprawował do 1979 roku). Był to bardzo burzliwy czas dla argentyńskich jezuitów. Sam Franciszek powiedział później, że za wcześnie został mianowany prowincjałem, że był za młody i brakowało mu doświadczenia. Z pewnością jednak nie brakowało mu energii, dlatego pociągnął za sobą sporą część młodego pokolenia. Niestety, zbyt wielka była grupa tych, którzy uważali, że Kościół i zakon powinien iść drogą "niech będzie tak, jak było do tej pory". Wewnętrzny spór, jaki rozgorzał między jezuitami, doprowadził do tego, że gdy Bergoglio kilka lat po zakończeniu urzędu prowincjała został mianowany biskupem, od współbraci otrzymał jasny przekaz: "Trzymaj się z dala od jezuitów". W ten sposób prawdziwy jezuita stał się jezuitą na wygnaniu. Kiedy więc świat obiegła wieść, że to właśnie kard. Bergoglio wybrano na biskupa Rzymu, w jezuickiej Kurii ogłoszono alarm. Co teraz z nami będzie?
Ówczesny przełożony generalny zakonu, Hiszpan z Prowincji Japońskiej, o. Nicolas, rówieśnik Bergogia, wysłał tradycyjny list z gratulacjami do papieża i wszyscy jezuici nieco wstrzymali oddech, czując się trochę tak, jak wysoko postawieni Izraelici, którzy usłyszeli od Jezusa słowa pełne wyrzutu: "Kamień odrzucony przez budujących, stał się głowicą węgła"… Musimy wiedzieć, że w relacjach watykańskich wszystko ma znaczenie i niesie za sobą ukryty przekaz, dlatego z niepokojem czekano, kiedy Franciszek zareaguje na ten list, jak długo każe nam czekać? Kiedy więc kilka dni potem, nie mając innego kontaktu do naszej rzymskiej Kurii, Franciszek zadzwonił na portiernię, przedstawił się i poprosił o połączenie z Generałem, cały jezuicki świat odetchnął, a w Kurii Generalnej odwołano alarm.
Tak zaczął się czas rządów - niełatwych, ponieważ Franciszek znów musi mierzyć się z tym, czego już wcześniej doświadczył jako prowincjał w Argentynie, mianowicie oporu ze strony sporej grupy tych, którzy uważają, że Kościół powinien iść drogą wytyczoną przez regułę: "niech będzie tak, jak było do tej pory".
Pamiętam Jana Pawła II i bardzo szanuję jego pamięć. Bardzo mi szkoda, że Benedykt XVI został praktycznie zapomniany. Ale cieszę się, że przez ostatnie lata światem chrześcijańskim rządzi mój Brat. I cieszę się jeszcze bardziej widząc, że dobrze mu idzie.
Skomentuj artykuł