Nie tak ma być między nami

fot. depositphotos.com

Dzisiejszą liturgię słowa, jak i całe przesłanie Ewangelii, można by streścić w zdaniu: „Wielu ludzi chciało być bogami, ale tylko jeden Bóg zechciał być człowiekiem”. Nie naśladujmy wynoszących się. Naśladujmy Chrystusa, który uniżył się, by nas wynieść pod niebiosa.

Przyglądając się rozmowom Jezusa z Apostołami, można odnieść wrażenie, że uczniowie wyczuli szansę na karierę u boku Mistrza z Nazaretu. Ludzkie kalkulacje (co będą mieli w zamian za pozostawienie dotychczasowego życia) czy przepychanki w hierarchii (kto jest ważniejszy, kto i na jakim stołku zasiądzie w Królestwie) są na to niezbitym dowodem. Chrystus chce to czym prędzej ukrócić: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami” (Mk 10,42-43). Bracia są równi. Utopia? Hmm… A może po prostu wyzwanie?

Tych, którzy próbowali się przy Jezusie jedynie wylansować, nie rozumiejąc przy tym zbyt wiele z Dobrej Nowiny, którą głosił, Zbawiciel napominał bardzo stanowczo. Kreślił przy tym obraz tego, co znaczy być kimś wielkim: „Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym” (Mk 10,43). Trzeba podkreślić, że ten problem dotyczył wszystkich Apostołów, nie tylko Jakuba i Jana: „Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana” (Mk 10,41). Według logiki Ewangelii i rządzącego nią przykazania miłości, wielkim jest nie ten, kto patrzy na innych z góry i nimi pomiata, lecz ten, w oczach którego każdy człowiek godny jest najwyższego szacunku, bo nosi w sobie obraz samego Boga.

DEON.PL POLECA

Nie tak będzie między wami

A jaki jest nasz Bóg? „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mk 10,45). Skoro sam Jezus przyszedł, by przed człowiekiem klęknąć i oddać za niego swoje życie, to ci, którzy szczerze pragną Go naśladować, nie mają innego wyboru – droga ku wielkości wiedzie przez pokorę służby i śmierć dla grzechu: „Spodobało się Panu zmiażdżyć swojego Sługę cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci” (Iz 53,10-11).

I tutaj otwiera się całe pole do dyskusji na temat tego, czym jest przyjmowanie woli Bożej. Dla wielu osób jest to po prostu bierne przyjmowanie życia „jak leci”. Sprawa jest jednak dużo bardziej złożona, bo to niezwykle dynamiczny (często też pełen napięć) proces toczący się pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Człowiek mówi Bogu, o swoich potrzebach i marzeniach, jak to zrobili Jakub i Jan. Żeby jednak móc przyjąć wolę Boga, człowiek musi mieć w sobie otwartość na nowość, czyli na to, że On może mieć dla niego coś wspanialszego, czego może w ogóle nie brał pod uwagę.

Uczniowie pragną chwały w królestwie, które widzą oczyma swojej wyobraźni bardzo po ziemsku. Jezus mówi więc im o Królestwie niekończącego się szczęścia. Mówi im o swoim marzeniu, czyli zbawieniu każdego człowieka. Bóg w Chrystusie próbuje przekonać ludzi do tego, by chcieli swoje życie po śmierci spędzić właśnie z Nim. Ten tak bardzo kochający Bóg jest bliski, jest Bogiem wędrującym razem z nami. Wcielenie Chrystusa jest tego dowodem i znakiem. „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili” (Hbr 4,16).

Dzisiejszą liturgię słowa, jak i całe przesłanie Ewangelii, można by streścić w zdaniu: „Wielu ludzi chciało być bogami, ale tylko jeden Bóg zechciał być człowiekiem”. Nie naśladujmy wynoszących się. Naśladujmy Chrystusa, który uniżył się, by nas wynieść pod niebiosa. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom” (Hbr 4,15), ale takiego, który wiedząc, czym jest kruchość człowieka, udowodnił, że mimo to jest on zdolny do miłości wyrażającej się w służbie.

W jaki sposób wynosimy się nad innych? Często jest to z naszej strony bardzo wyrafinowane. Fachowo nazywa się to fałszywą pokorą. Służymy, by zostać zauważonymi i wyniesionymi. Nie naśladujemy jednak wtedy Boga, który jest pokorny i uniżony. To nie znaczy, że jest słaby. Miłość i miłosierdzie odbierane są często jako słabość, czasem jako naiwność. Bóg nie jest ani głupi, ani ślepy. Miłosierdzie jest Jego taktyką dotarcia do ludzkich serc. On jest po prostu zakochany w człowieku i wie, że go do siebie nie pociągnie, jeśli ten będzie się Go bał.

Jeśli uważam, że w jakiejś sytuacji czy w pewnej grupie powinienem być ponad innymi, to znaczy, że widzę w sobie jakąś wyjątkową cechę, która mnie wyróżnia. To dobrze, że jestem świadomy swoich mocnych stron. Nie mogą one jednak stać się powodem wywyższania się i patrzenia z pogardą na pozostałych. Skoro zostałem obdarowany szczególnymi zdolnościami, to nie dla samego siebie, nie dla własnej satysfakcji, ale dla pożytku wspólnego. Czynione przeze mnie dobro będzie przyciągać uwagę innych, ale ja mam ich wzrok kierować na Tego, który jest źródłem wszelkiego dobra. Tak robi człowiek prawdziwie pokorny.

Prawdziwe królowanie jest służbą. A do tego jesteśmy powołani wszyscy. Do tego właśnie, żeby królować! To wezwanie odczytujemy przede wszystkim z chrztu świętego, w którym zostaliśmy zanurzeni w Chrystusa Kapłana, Proroka i Króla. Kapłana, który daje siebie samego w ofierze za zbawienie świata. Proroka, który wyjaśnia Boże Słowo, ukazując, że to właśnie On jest Jego wypełnieniem, i przynosi światu Ewangelię o Królestwie. Króla, który nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć (…)” (Mk 10,45).

Trudno jest nam czasem przełknąć płynące z Ewangelii przesłanie jasno mówiące o tym, że bliska relacja z Chrystusem nie daje człowiekowi żadnych ziemskich przywilejów. Co więcej, często raczej utrudnia i komplikuje życie, co zresztą zapowiadał sam Jezus, nie ukrywając, że kto wejdzie na drogę wiary, ten prędzej czy później będzie się musiał zmierzyć z różnymi postaciami cierpienia: „Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie” (Mk 10,39).

No i po co to wszystko? Czy nie łatwiej jest nie wierzyć? Odpowiedź zależy od tego, czego naprawdę pragniemy: królestwa ziemskiego czy królestwa niebieskiego? Wielu ludzi goni za doczesną chwałą, zabiega o nią. Wielu chrześcijan więcej energii zużywa na walkę o prawa i przywileje, także na przepychanki o pozycję we wspólnocie Kościoła (to nie dotyczy jedynie hierarchii, ale również naszych parafialnych wspólnot), zamiast spożytkować ją na głoszenie Dobrej Nowiny. Czas się opamiętać. Bo nie tak przecież ma być między nami.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie tak ma być między nami
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.