Ojciec Adamowicza: modlę się, żeby Bóg nawrócił zabójcę mojego syna
"Podszedłem i pocałowałem go w czoło. Było ciepłe, więc chyba jeszcze żył". Rodzice tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska wspominają jego ostatnie chwile w rok po zamachu.
Dokładnie rok temu, 13 stycznia, podczas 27. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy doszło do tragedii: na scenie został zaatakowany prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz. Po operacji zmarł w szpitalu. W najnowszym wydaniu Dużego Formatu ukazał się wywiad z rodzicami zmarłego prezydenta, Teresą i Ryszardem. Wspominają jak syn wpadł do nich na obiad na kilka godzin przez rozpoczęciem Finału Orkiestry. Mówił, że nie mógł spać w nocy, wstał wcześnie i na 7 poszedł do kościoła. "Wrzuciłam mu do orkiestrowej puszki 20 zł, tak na dobry początek. I poszedł." - mówi pani Teresa.
I dodaje: "Jak zobaczyłam w telewizji, że coś złego tam się stało, zawołałam męża i tak już razem siedzieliśmy i oglądaliśmy ze ściśniętymi sercami, jak mu na scenie robią reanimację, jak karetka czeka, a potem odjeżdża na sygnale. Nikt nic więcej nie wiedział".
Małżeństwo wspomina jak całą noc czekali na informację od Piotra, brata Pawła, który był z nim w szpitalu. Następnego dnia pojechali go zobaczyć. Usłyszeli wtedy, że ich syna nie da się uratować. "W szpitalu poszliśmy do pokoju, gdzie czekał na nas Piotr z księdzem Ireneuszem Bradtkem, proboszczem bazyliki Mariackiej. Ksiądz Bradtke przyjechał do szpitala, jak tylko usłyszał w telewizji, co się stało. Był w czasie nocnej operacji, udzielił wtedy Pawłowi ostatniego namaszczenia. Przyszło dwóch lekarzy, jeden z nich operował Pawła. Poszliśmy razem. Paweł leżał w takiej dużej sali razem z innymi, tylko trochę z boku. Podszedłem i pocałowałem go w czoło. Było ciepłe, więc chyba jeszcze żył..." - wspomina pan Ryszard.
Jego żona dodaje, że pogłaskała syna po głowie, później wspólnie z księdzem odmówili modlitwę.
Kolejne dni pamiętają jak przez mgłę, był to dla nich bardzo trudny emocjonalnie czas. Podkreślają jednak, że dziękują za całe wsparcie, które zostało im okazane. "Po tej tragedii dostaliśmy mnóstwo listów z kondolencjami, z dobrym słowem. Od nieznajomych. Bardzo za wszystkie dziękujemy" - mówi pani Teresa.
Paweł Adamowicz został pochowany kilkaset metrów od ich domu, w bazylice Mariackiej. Rodzice odwiedzają go co dwa dni: "Chodzimy póki jeszcze możemy" - podkreślają.
Gdy dziennikarze Dużego Formatu pytają ich, czy wybaczyli zabójcy swojego syna, odpowiadają, że tak. "Wiara jest dla mnie bardzo ważna, wiem, że tak trzeba. Modlę się teraz, żeby Bóg zesłał zabójcy nawrócenie." - mówi pan Ryszard.
Po chwili dodaje: "Nic więcej nie mogę. Bóg dał, Bóg wziął. Nam zostało teraz dbanie o dobro wnucząt. Cieszymy się, że w tej chwili wszystko jest w porządku, chwalić Boga. Możemy się tylko modlić. Paweł też był osobą bardzo wierzącą. Regularnie chodził do kościoła, przystępował do komunii. Wszyscy ludzie mają jakieś drobne uchybienia, ale myślę, że Pawłowi Bóg te jego uchybienia wybaczył. I jest mu teraz dobrze. To wielka pociecha.".
Cały wywiad można przeczytać w Dużym Formacie.
Skomentuj artykuł