Byłam sama. Myślałam już, że coś ze mną nie tak
Chciałabym przekonać wszystkie osoby, które poszukują drugiej połówki, do tego, aby modliły się wytrwale w tej intencji. Ja odnalazłam miłość i głęboko wierzę, że to Pan Bóg zesłał mi upragnione przeze mnie szczęście.
Bardzo długo czekałam na Tego Jedynego. Byłam w jednym poważniejszym związku podczas studiów. Był to związek na odległość z obcokrajowcem i zakończył się po półtora roku - chłopak mnie zostawił. Choć teraz, patrząc z perspektywy dziesięciu lat, jestem przekonana, że bardzo dobrze się stało, wtedy czułam się okropnie - opuszczona i oszukana.
Obniżyło się też bardzo moje poczucie własnej wartości. Jedynym pocieszeniem, jakie wtedy odczuwałam, było to, że nie zdecydowałam się na współżycie. Niestety nie mogę powiedzieć, że byłam w tym wszystkim czysta i konsekwentna - nie.
Wprawdzie pochodzę z wierzącej i praktykującej rodziny, chodziłam już wtedy co tydzień do kościoła i to argumenty natury religijnej wciąż zasiewały we mnie niepokój i powstrzymywały od współżycia. Bałam się nieodwołalności tej decyzji. Jednakże moja wiara rozwijała się stopniowo i powoli. Na tamtym etapie - ok. 22-23 lat - nie mogę powiedzieć, że miałam wyklarowane poglądy na temat współżycia przed ślubem. Miotałam się.
Choć uważałam to za dobry ideał, to wydawał mi się on raczej nierealny, nieprzystający do współczesnej rzeczywistości. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że odstaję od koleżanek i większość ludzi w moim wieku od dawna "to" robi. Sama raczej założyłam, że pewnie też do ślubu nie będę czekać. Rozstanie niejako zawiesiło mój dylemat - a z perspektywy wiedzę, że pomogło mnie, słabej i niezdecydowanej, uniknąć grzechu, w który w innych okolicznościach pewnie niestety bym weszła.
Skończyłam studia, zaczęłam układać sobie z powodzeniem życie zawodowe, ale wciąż byłam sama. Mijały lata, a ja nie miałam nikogo. Być może są osoby, którym jest z tym dobrze, ale ja z pewnością się do nich nie zaliczałam. Było mi bardzo źle. Marzyłam, żeby znaleźć swoją drugą połówkę, ale po prostu w tym zakresie NIC się nie działo.
Niekiedy poznawałam kogoś, ale nie rozwijało się to w związek. Większość koleżanek z kimś się spotykała, zaczęły się śluby, a ja przywykłam do mojej "gorzkiej samodzielności" i nawet na wesela chodziłam sama. Nieraz dosłownie płakałam do poduszki, zastanawiając się, dlaczego w moim życiu w kwestii uczuciowej nic się nie dzieje i czy to ze mną jest coś nie tak. Było mi z tym bardzo ciężko i tak mijały lata.
Kiedyś usłyszałam, że święty Józef jest patronem osób poszukujących drugiej połówki. Początkowo to zbagatelizowałam. Zapisałam to sobie wprawdzie na kartce, ale nie podjęłam żadnych kroków. Mijały kolejne samotne miesiące, a może nawet lata. W mojej szafce stale jednak widniała ta notatka i w końcu, przygnębiona niezmiennością mojej sytuacji, zdecydowałam się podjąć modlitwę za wstawiennictwem świętego Józefa o znalezienie miłości.
Modliłam się desperacko, bo uznałam, że jest to moja ostatnia "deska ratunku". Sporo się modlilam, a największą część swoich modlitw zanosilam za pośrednistwem Świętego Józefa.
Wierzyłam, że wytrwała modlitwa może zostać wysłuchana i uczepiłam się tej myśli. Dopuszczałam gdzieś na marginesie myśl, że Pan Bóg może mieć inny plan na moje życie i że będę się musiała z tym pogodzić, przeważała u mnie jednak wiara w to, że może jednak kiedyś postawi na mojej drodze "tego kogoś". Dodam, że przez te wszystkie lata tak mi się ułożyło, że zbliżyłam się do Pana Boga.
Teraz myślę, że mogło się tak stać również dzięki temu, że nie trwałam w jakimś pokręconym, grzesznym związku - słowem, że to wszystko miało swój sens i wewnętrzny porządek. Ale takie rzeczy dostrzega się z czasem.
Po jakimś czasie od rozpoczęcia regularnej modlitwy (kilku, może kilkunastu miesięcy) poznałam Mężczyznę. Od razu zawiązała się między nami nić porozumienia. Kolejne spotkania stawały się coraz dłuższe, nigdy nie brakowało tematów do rozmowy. On budził moje zaufanie i życzliwe odczucia, zauważyłam też, że czuję się przy nim zawsze naturalnie, niczego ani nikogo nie udaję (co wcześniej mi się zdarzało).
Zakochałam się. Zostaliśmy parą, co stało się zupełnie naturalnie. Dzięki Bogu (tak!) chłopak ten okazał się wierzący. Postanowiliśmy poczekać ze współżyciem do ślubu i, choć oczywiście nie bez wysiłku, ale udało się to nam. Nastał szczęśliwy okres narzeczeństwa, po półtora roku wzięliśmy ślub - i ten Mężczyzna jest moim wspaniałym Mężem od prawie trzech i pół roku.
Na świecie pojawiła się nasza córeczka. Każdego dnia cieszę się i "delektuję" (to nie jest słowo na wyrost) naszym związkiem. Często łapię się na myśli, że otrzymałam o wiele więcej niż prosiłam. Wierzę głęboko, że moja modlitwa została wysłuchana i że wszystkie te lata oczekiwania były jakimś zamysłem Pana Boga. Dziękuję Panu Bogu za tę wielką łaskę i Świętemu Józefowi za Jego wstawiennictwo.
Chcę pocieszyć wszystkie osoby, które długo czekają i czują się bardzo samotne i rozgoryczone, tak jak ja się czułam, i zachęcić, żeby zaufały Panu Bogu i powierzyły mu szczerze ten swój problem… A z pewnością znajdzie się i rozwiązanie :).
Skomentuj artykuł