Św. Józef zawsze daje więcej, niż go prosimy
Misja świętego Józefa nie zakończyła się z chwilą jego śmierci. On dalej jest obecny w tym świecie, a Ojciec Święty Jan Paweł II nazwał go świętym na trzecie tysiąclecie.
Moje pierwsze spotkanie ze św. Józefem miało miejsce w czasie, gdy kopia Cudownego Obrazu z kaliskiego sanktuarium pielgrzymowała po parafiach. Było to wydarzenie ogromnej wagi. Każda parafia przygotowywała się na to spotkanie z ogromnym pietyzmem i zaangażowaniem. Począwszy od tygodniowych rekolekcji i skończywszy na udekorowanych domach i ulicach, po których przejeżdżał samochód kaplica.
I stało się, że św. Józef przybył do mojej rodzinnej parafii. Z bijącymi sercami czekaliśmy na Cudowny Obraz, na jego spotkanie mimo zimna (to był listopad) wyszły całe rodziny, licznie zgromadziliśmy się przed kościołem. A potem były msza święta, całonocne czuwanie, pasterka... Tysiące ludzi, całe rodziny, łzy szczęścia... Dobrze złączone imiona - Jezus, Maryja, Józef - śpiewało wówczas niejedno serce. Odnowienie przyrzeczeń małżeńskich, uśmiechnięte twarze, oczy proszące: "Święty Józefie ocal moją rodzinę...", "daj pracę mojemu mężowi...", "daj mojej córce szczęśliwie urodzić...", "ocal syna od alkoholizmu." Patrzyłem wtedy z dziwnym niepokojem na obraz. I wtedy po raz pierwszy, tak na serio, usłyszałem: "Pójdź za Mną..." Wobec moich planów było to dość niedorzeczne, ale jakoś dziwnie silne i jednoznaczne.
- Święty Józefie - powiedziałem. - Jeśli jest wolą Jezusa, bym za Nim poszedł, to daj mi jakiś znak...
Modliłem się bardzo długo. Nawet nie zauważyłem, jak rozpoczęła się msza święta, którą odprawiał misjonarz. Po nabożeństwie rozmawiałem z nim chwilę, a on, jak gdyby nigdy nic, powiedział nagle: "Ty chyba będziesz księdzem." I faktycznie wstąpiłem niedługo później do seminarium. Jestem przekonany, że św. Józef jest patronem mojego powołania, wielokrotnie mówiłem o tym w czasie różnych akcji powołaniowych.
Na początku mojej drogi kapłańskiej w mojej rodzinie zdarzyła się tragedia. Brat zawarł sakrament małżeństwa w 1990 r. Byli bardzo szczęśliwą parą i już wkrótce Pan Bóg pobłogosławił im potomstwem. Oczekiwana i wymodlona Ula urodziła się we wrześniu 1991 r. Niestety z niewyjaśnionych przyczyn dziecko zmarło w kilka godzin po narodzinach. Straszna tragedia dla całej rodziny. Dowiedziawszy się o śmierci bratanicy, natychmiast udałem się do Kalisza przed Cudowny Obraz, zawierzając św. Józefowi tę sprawę. Od tego dnia nie miałem wątpliwości, że to właśnie przez św. Józefa Jezus pragnie okazać swoją miłość mojej rodzinie. Po roku niestety okazało się, że bratowa straciła kolejne dziecko. I rozpoczął się szturm modlitewny do św. Józefa.
Po pół roku wiadomość: brat i jego żona spodziewają się dziecka. W miesiąc później przychodzi informacja: będą bliźnięta. I znowu wielka modlitwa - tym razem o szczęśliwe rozwiązanie. Agnieszka i Dominik przyszli na świat dość niespodziewanie, w siódmym miesiącu. Byli bardzo mali, właściwie niezdolni do życia, nie mogli sami oddychać, a ich stan zdrowia zmusił lekarzy do zastosowania intensywnej terapii. Lekarze nie dawali wiele nadziei: 10% szans na przeżycie. Pojechałem do szpitala na drugi dzień urodzeniu dzieci. Już sam fakt, ze zostałem wpuszczony na intensywną terapię noworodków, był wielkim cudem. Podszedłem do inkubatorów, do tych dwóch małych istotek, które w nich leżały. Przy każdym z nich położyłem mały obrazek św. Józefa i pomodliłem się za nie. Następnego dnia informacja: szanse przeżycia zwiększyły się do 90%, dzieci podjęły nieoczekiwanie wszystkie funkcje życiowe. Minęło zagrożenie dla życia, dzieci zaczęły same oddychać.
Po dwóch tygodniach pojawiło się podejrzenie, że Dominik może nie widzieć. Znowu ufna modlitwa do św. Józefa została wysłuchana. Po kilku dniach okazało się, że diagnoza jest nietrafna, że chłopczyk widzi. Po miesiącu dzieci zostały wypisane do domu. Obecnie są zdrowe, rozwijają się poprawnie, powoli zanikają wszelkie skutki ich wcześniactwa. Jestem wdzięczny św. Józefowi za dar ich życia i powierzam je jego ojcowskiej trosce. Półtora roku później urodził się jeszcze ich braciszek: mały Michaś. Bo św. Józef daje zawsze więcej, aniżeli go prosimy. To wielki święty. Zachęcam wszystkich do nawiedzenia sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Zapewniam was, że nie wyjedziecie niewysłuchani.
Skomentuj artykuł