Sześć problemów, które katolicy mają z rachunkiem sumienia
"Wiele trudności związanych z rachunkiem sumienia wynika z tego, że chcielibyśmy go robić o własnych siłach. Liczymy na to, że jak sobie postanowimy, jak się wewnętrznie zmobilizujemy, to się uda" - pisze Artur Wenner SJ w książce "Rachunek grzechów czy rachunek sumienia". Autor pokazuje w niej, że rachunek sumienia jest modlitwą, która wymaga głębokiego przyjęcia prawdy o sobie i swojej słabości. Dzięki temu pozwala nam doświadczyć mocy Bożego działania i przebaczenia oraz otwiera na piękno, jakie Bóg złożył w każdym z nas.
Przejdźmy teraz do refleksji nad różnymi rodzajami trudności, które pojawiają się, kiedy myślimy o rachunku sumienia. Można powiedzieć, że niegdyś praktyka ta była bardzo poważana, ale odeszła w cień, tracąc swoją dawną atrakcyjność. Wielu podkreśla, że po Soborze Watykańskim II nastąpił czas, kiedy rachunek popadł w niełaskę. Pozostawał cały czas integralnym elementem modlitwy wieczornej, jaką jest kompleta, ale przestał być ćwiczeniem, które wcześniej łączyło się z jakimiś wielkimi oczekiwaniami. Dlaczego tak się stało? Spróbujemy naszkicować kilka powodów czy sposobów myślenia, które wpływają na tę praktykę, i na to, że nie cieszy się ona wśród katolików zbytnim powodzeniem. Pierwsza taka myśl to obawa, którą część osób ma w związku z rachunkiem sumienia: że jest to praktyka prowadząca do zbytniego skoncentrowania na samym sobie i swoim zachowaniu, a szczególnie na swojej grzeszności. Niektórzy więc mówią: po co rachunek sumienia, skoro jest to "grzebanie się" we własnych niedoskonałościach, co przecież deprymuje i samo w sobie niczego nie zmienia, tylko sprawia, że człowiek czuje się przygnębiony, a przez to zniechęcony także w postanowieniu poprawy. Inni z kolei uważają, że prowadzi on do skoncentrowania się tylko na naszej ludzkiej woli. A jak mam słabą wolę, to czegóż mogę oczekiwać? To jeden argument wysuwany przeciw rachunkowi sumienia.
Inny dotyczy tego, że miałby on być czymś, co osłabia naszą spontaniczność. Niektórzy pytają: po co się zastanawiać, po co reflektować nad życiem? Czyż nie lepiej po prostu żyć, a nie ciągle o tym rozmyślać? Przecież ciągłe roztrząsanie, zastanawianie się odziera życie z jego uroku, z jego piękna i prowadzi do lękliwego skoncentrowania się na sobie, o czym już przed chwilą wspomnieliśmy. Tymczasem już Platon powiedział, że życie, które jest pozbawione refleksji, nie zasługuje na to, by je przeżyć. Zastanówmy się: czy życie ludzkie to życie związane z refleksją nad tym wszystkim, co się dzieje, co się przeżywa? Niektórzy dodają do tego, że Duch Święty jest źródłem spontaniczności. W związku z tym najlepiej poddać się Jego działaniu niż opierać się na swoich siłach. Trzeba jednak powiedzieć, że można wyróżnić dwa rodzaje spontaniczności: spontaniczność dobrą, która jest skierowana ku Bogu i ludziom - i Duch Święty niewątpliwie do takiej pobudza - oraz spontaniczność ludzką, która nieraz jest wynikiem naszej niedojrzałości. Stąd działania, które rodzą się z takiej spontaniczności, prowadzą niekiedy do zranień, do zaburzeń w ludzkich relacjach. W konsekwencji człowiek bardziej ulega złemu duchowi niż Duchowi Świętemu. Zatem nie każda spontaniczność jest wartością, której warto zaufać. To tyle, jeśli chodzi o drugi rodzaj trudności.
Inni wreszcie mówią, że praktyka rachunku sumienia nie jest rzeczą dobrą, bo wpędza nas w schematyzm. Chodzi o kontrolowanie siebie według różnych ogólnych schematów, które nie przystają do indywidualnego życia. Można to opisać jako wtłaczanie człowieka w sztywne ramy bez uwzględnienia jego sytuacji życiowej. Oczywiście przygotowując się do spowiedzi, nieraz szukamy właśnie takiej idealnej książeczki czy schematu, który wyrazi nasze życie. Szukamy i mówimy: to nie to, to też nie, o, to troszkę o mnie mówi, ale nie w całości… Jesteśmy ciągle niezadowoleni, bo wierzymy, że jest gdzieś taki idealny wzorzec. Jednak czy w gruncie rzeczy nie jest tak, że każdy z nas potrzebowałby tego swojego schematu, który nie da porównać się ze schematem innych osób, czyli indywidualności? Takiej sztancy, która dotknęłaby adekwatnie naszego życia? Stąd właśnie niektórzy twierdzą, że te różne schemaciki książkowe są uproszczeniem i nie pomagają odkryć własnej indywidualności.
Jeszcze inni uważają, że przeprowadzony pod koniec dnia rachunek sumienia, który polega na tym, by przypominać sobie czy przeprawiać się jeszcze raz przez to, co było najgorsze, to nie jest dobry pomysł, aby zakończyć dzień, bo przez to człowiek na nowo przeżywa te trudne sytuacje, czuje się winny, i kiedy dzień za dniem powtarza się tę praktykę, to staje się ona męką nie do wytrzymania. Będzie się to wiązało także z ryzykiem, że będą śniły się nam koszmary. Jeżeli będziemy o złych rzeczach myśleć przed spaniem, to w naszym śnie może pojawić się właśnie taki negatywny aspekt. Ale wiemy też, że polityka unikania tego, co trudne, wypieranie, chęć zapomnienia nie są dobrymi rozwiązaniami. Problemy, które przeżywamy, i tak do nas wracają, nie jesteśmy w stanie od nich uciec.
Wreszcie są też tacy, którzy mówią, że rachunek sumienia, choć obiecuje wiele, nie jest narzędziem skutecznym. Czasami jest tak, że ktoś pracuje nad sobą, nad swoimi wadami, ale po pewnym czasie widzi, że one ciągle w nim są, że niczego nie udało się zmienić, więc w takim razie po co się wysilać? Niektórzy uważają, że aby coś się w człowieku zmieniło, musi zadziałać łaska - to prowadzi do przeciwstawienia ludzkiego działania i łaski Bożej, podczas gdy św. Ignacy bardzo często podkreślał jedność tych dwóch wymiarów. Oczywiście człowiek sam z siebie nic nie może zrobić, ale liczenie tylko na to, że Pan Bóg wszystko za mnie załatwi, także nie jest rozwiązaniem. Bóg oczekuje współpracy - tego, że ze swojej strony zrobię to, co zrobić mogę.
Istnieją również osoby, które dowodzą, że praktyka rachunku się przeżyła, że nie jest atrakcyjna. W dzisiejszym świecie, w którym czeka nas tyle obowiązków i zadań, nie mamy czasu, więc chcielibyśmy natychmiastowych efektów. Rzeczywiście trzeba powiedzieć, że rachunek sumienia jest ćwiczeniem, które często jako pierwsze jest zaniedbywane, kiedy przeżyjemy rekolekcje. Wyjeżdżamy z rekolekcji napełnieni Duchem Świętym i świętymi pragnieniami. Obiecujemy sobie, że będziemy medytować, pojawiać się częściej na adoracji Najświętszego Sakramentu, częściej uczestniczyć we mszy świętej i robić rachunek sumienia. W praktyce okazuje się, że najczęściej pierwszy na placu boju pada właśnie ten ostatni. Inne praktyki jeszcze trwają - czasami nawet całkiem długo - a rachunek sumienia sprawia trudność jako pierwszy. Pojawiają się wówczas właśnie te różne argumenty, które plączą się w głowie, i podpowiadają nam, że może jednak to nie jest taka ważna praktyka. Może zrobimy ją jutro albo może jeszcze w jakimś innym czasie - i tak się to kończy…
Sądzę, że wiele trudności związanych z rachunkiem sumienia wynika z tego, że chcielibyśmy go robić o własnych siłach. Liczymy na to, że jak sobie postanowimy, jak się wewnętrznie zmobilizujemy, to się uda. Tymczasem rachunek jest modlitwą, która wymaga głębokiego przyjęcia prawdy o sobie i swojej słabości, a jednocześnie o mocy Bożego działania. Systematyczność jest możliwa wtedy, gdy poddamy się Bożemu prowadzeniu i zaufamy bardziej Bogu, który nam pomoże, niż własnym siłom.
Być może niektóre z wymienionych trudności są naszymi własnymi. Warto sobie to uświadomić już na początku drogi. Możemy zadać sobie pytanie: jaka jest moja trudność czy jakie problemy pojawiają się, kiedy chcę praktykować rachunek sumienia? Niekoniecznie musi być ich wiele, to mogą być dwie, trzy myśli, które wynikają z doświadczenia, jakie ma każdy z nas.
Fragment książki Artura Wennera SJ "Rachunek grzechów czy rachunek sumienia"
Skomentuj artykuł