To jeden z powodów obumierania modlitwy
Niewiele dobrych rzeczy dzieje się w naszym życiu siłą rozpędu. Do wielu czynności zmusza nas konieczność. Ale pewne sprawy nie dojdą do skutku nigdy, jeśli nie poprzedzi ich świadoma decyzja i zaangażowanie.
Być może jednym z powodów obumierania modlitwy jest przeświadczenie, że to pierwsi ją inicjujemy. A jeśli do tego dojdzie jeszcze obraz dalekiego, niedostępnego, niedającego się doświadczyć zmysłami Boga, to jak tu się do Niego modlić? Wstrząsnęło mną kiedyś zdanie zapisane w Katechizmie Kościoła Katolickiego, że „modlitwa jest darem łaski oraz zdecydowaną odpowiedzią z naszej strony. Zawsze zakłada ona pewien wysiłek” (KKK 2725).
Cóż to znaczy, że modlitwa jest darem łaski? Najpierw to, że sama zdolność do modlitwy, zwrócenie uwagi, skierowanie ku Bogu jest darem. A następnie, że pierwszym, który przychodzi i chce wejść w kontakt z nami, jest sam Bóg. On jest darem dla nas. W większości religii to człowiek próbuje zainteresować sobą jakiegoś boga, aby mu coś dał. W chrześcijaństwie nie musimy tego robić, ponieważ Bóg objawił się jako Ten, który od zawsze zainteresowany jest człowiekiem i daje siebie. Modlitwa służy tylko przyjęciu darów.
Żeby zrodziło się w nas pragnienie i odpowiedź, musimy najpierw rozpoznać ten dar. Wtedy dopiero możliwa jest decyzja. I z niej wypływa wysiłek modlitwy, czyli pewna dyscyplina, poświęcanie czasu i uwagi. Czyż nie na podobnej zasadzie dzieje się w życiu małżeńskim, zakonnym, kapłańskim czy w ogóle chrześcijańskim? Czyż każda droga życia nie jest odpowiedzią, którą poprzedza decyzja ugruntowana w rozpoznaniu darów, Bożego wezwania, ale później wymaga to stałego wysiłku i podjęcia określonych kroków?
Modlitwa służy tylko przyjęciu darów.
Na przykład w małżeństwie poznanie i pogłębianie relacji nie dokonuje się automatycznie, jedynie przez sam fakt zamieszkania, wykonywania obowiązków i różnych prac, przez spanie w tym samym łóżku. Niewiele dobrych rzeczy dzieje się w naszym życiu siłą rozpędu. Do wielu czynności zmusza nas konieczność. Ale pewne sprawy nie dojdą do skutku nigdy, jeśli nie poprzedzi ich świadoma decyzja i zaangażowanie. Zwróćmy uwagę, że dopiero kiedy pragnienie zrodziło się w uczniach, Jezus uczy ich metody, treści i intencji, z jaką należy się modlić.
Nie opowiada im jednak o tym, jaką postawę ciała powinni przyjąć, jak się wyciszyć i skupić, w jakim miejscu się modlić. Nie wprowadza ich też na szczyt mistycyzmu. Zaskakujące jest to, że Jezus uczy modlitwy, która składa się z samych próśb. Jednakże układ znanej nam modlitwy Ojcze nasz jest taki, że w centrum znajduje się Ojciec, a nie my. A jedynym darem, jaki Ojciec chce dać proszącym, jest sam Duch Święty. Na ogół wydaje się, że w modlitwie to my, ludzie, gramy pierwsze skrzypce.
Całe życie pozostaniemy dziećmi, względnie uczniami, którzy ciągle się uczą modlitwy.
Słyszymy pobożne wezwania, że powinniśmy się modlić, więc z niemałą trudnością dwoimy się i troimy, by stało się to możliwe. Tymczasem św. Paweł w Liście do Rzymian, opisując nowe życie ochrzczonego, pisze: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26). Tekst ten przełożony z języka greckiego na polski w takiej formie sugeruje, że zazwyczaj potrafimy się modlić, ale czasem nam ta sztuka nie wychodzi. Wtedy Duch Święty uzupełnia to, w czym nie dajemy rady. Niestety, jest to błędne tłumaczenie słów św. Pawła.
W tekście oryginalnym nie pojawia się bowiem tryb przypuszczający, lecz oznajmujący. Dosłownie należałoby oddać to zdanie w następujący sposób: „Nie wiemy jak ani o co się modlić”. Startujemy więc z poziomu modlitewnej nieumiejętności i nigdy nie będziemy mogli powiedzieć, że modlimy się właściwie. Całe życie pozostaniemy dziećmi, względnie uczniami, którzy ciągle się uczą modlitwy.
W sumie to niezwykle pocieszająca wiadomość. Po prostu, nasza modlitwa z zasady jest niedoskonała. Jednak jako chrześcijanie włączamy się w modlitwę, która nieustannie płynie w naszym sercu. Wymawia ją bezsłownie Duch Święty w naszym imieniu. Nie znaczy to, że nas wyręcza, ale, że „przychodzi nam z pomocą”. W pewnym sensie to nawet dobrze, że nasza modlitwa jest kulawa. Duch Święty woła w nas wtedy jeszcze intensywniej. Jak to dobrze wiedzieć, że nie wszystko od nas zależy!
Fragment pochodzi z książki "Modlitwa" Dariusza Piórkowskiego SJ.
Skomentuj artykuł