Warto być dzieckiem
W życiu każdego z nas przychodzi taka chwila, w której człowiek zaczyna świadomie lub podświadomie zaglądać za drugą stronę sceny. Coraz częściej pyta, czy aby na pewno tam jest życie? Gdy nabywa przekonania co do jego istnienia, zadaje sobie pytanie, jak tam dojść.
Niecały miesiąc temu miałem okazję rozmawiać z człowiekiem niewierzącym. Całość naszej rozmowy została opublikowana na kanale zlondynu.org. W tym niecodziennym dialogu księdza i ateisty pojawiły się oczywiście kwestie dotyczące śmierci i wieczności. Mój adwersarz wyznał wówczas, że choć nie wierzy w Boga, to jednak wierzy w wieczność naszego istnienia. Co prawda nie chodziło mu o życie wieczne w ujęciu chrześcijańskim, ale - najkrócej mówiąc - o dalsze istnienie po śmierci w materii ożywionej, nieożywionej i w potomnych. Zrozumiałem wtedy, że choć inaczej patrzymy na życie i śmierć, to jednak mamy wspólne pragnienie, a jest nim wieczność istnienia.
W życiu każdego z nas przychodzi taka chwila, w której człowiek zaczyna świadomie lub podświadomie zaglądać za drugą stronę sceny. Coraz częściej pyta, czy aby na pewno tam jest życie? Gdy nabywa przekonania co do jego istnienia, zadaje sobie pytanie, jak tam dojść. W co się uposażyć, jak zabezpieczyć, jakie mapy i bagaże zabrać, aby szczęśliwie przejść na drugą stronę? Jako zabezpieczenie psychiczne kolekcjonuje wtedy swoje dobre uczynki, przelicza, niczym mityczne monety dla Charona, szczęśliwie niewykorzystane okazje do grzechu. „Nie kradłem, nie zabiłem, nie cudzołożyłem, nie oszukiwałem...”. Ale jak udowadnia niedzielna Ewangelia, takie odpowiedzi wcale nie gwarantują pogody ducha i osiągnięcia zbawienia, a więc wieczności istnienia.
Wszyscy mamy swoje ziemskie sposoby zabezpieczania się na przyszłość. Nasze małe ziemskie skarby. Jezus tego nie potępia, jak i nie potępił młodzieńca za jego przywiązanie do rzeczy przemijających. Nie potępił skarbów dobrych uczynków względem bliźnich, materialnego bogactwa, unikania zła. On tylko zwrócił uwagę, że nie wystarczy żyć tak, by jedynie nie szkodzić sobie i bliźnim. Nie wystarczy być dobrym człowiekiem. Potrzeba czegoś więcej. Czego zatem?
By odnaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy cofnąć się do Ewangelii, którą medytowaliśmy przed tygodniem. Bezpośrednio przed wydarzeniem spotkania Jezusa z bogatym młodzieńcem, Marek Ewangelista opisuje inne: oto do Jezusa przyprowadzane są dzieci; uczniowie jednak szorstko zabraniają im dostępu do Pana. Wtedy On napomina apostołów: „Nie zabraniajcie im; takich jest bowiem królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmuje królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (por. Mk 10, 13-16).
Nie z powodu bogactwa młodzieniec odszedł zasmucony. On miał inny problem. Przestał być dzieckiem. Za bardzo wydoroślał. Zaczął kalkulować i ufać swojemu bogactwu: temu materialnemu („miał bowiem wiele posiadłości”) i temu duchowemu („przestrzegałem Dekalogu od młodości”). Tymczasem do królestwa Bożego wchodzi ten i wieczność istnienia ma zagwarantowaną ten, kto zachowuje w sobie dziecięctwo. Królestwo Boże, podobnie jak miłość, nie jest na sprzedaż. Nie można Go kupić ani za dobra materialne, ani nawet za życie uczciwe i poczciwe, zgodne z Dekalogiem i - dodajmy - zgodne z nauką Kościoła. Królestwo Boże, podobnie jak miłość, można tylko dostać; można zostać obdarowanym. Otrzymać za darmo. Uprzednio. Z góry. Tak, jak wszystko otrzymuje dziecko: dziecko nie zarabia, dziecko dostaje.
Biedny bogaty młodzieniec. Za szybko się zestarzał i uwierzył, że w życiu trzeba twardo stąpać po ziemi. Przywiązał się do ludzkich możliwości. To grozi nam wszystkim. Jeśli zbytnio uwierzymy we własne możliwości, utracimy nadzieję wobec Boga i ludzi - nadzieję, że możemy od Nich otrzymać za darmo to, co najważniejsze: miłość i wieczność istnienia. Warto zatem być przed Bogiem dzieckiem ufać Mu, jak dziecko ufa swoim rodzicom. Dziecko otrzymuje wszystko za darmo. Także życie wieczne.
Skomentuj artykuł