Czasem trzeba uderzyć się w głowę, by zdać sobie z tego sprawę
Przed laty proponowałem młodzieży, by patrząc na swoje odbicie w lustrze, powiedziała głośno fragment pewnego psalmu. Wielu nie potrafiło, słowa więzły im w gardle. Nie wierzyli absolutnie, że może to być prawda. Widzieli siebie zupełnie inaczej.
O gustach się nie dyskutuje. Z całą pewnością jest w tym twierdzeniu prawda, a jednak czasem odkrywamy w sobie zdziwienie, gdy dowiadujemy się, że ten czy ów wybrał sobie na życiową partnerkę taką czy inną dziewczynę. Pytamy czasem: "Co on w niej widzi?". Oczywiście działa to także w drugą stronę i możemy się wtedy zastanawiać, co ta dziewczyna widzi w tym chłopaku?
Otóż różnie widzimy świat, różnie oceniamy, różne rzeczy uznajemy za ważne i różne osoby wydają się nam atrakcyjne. Bóg także patrzy na świat, patrzy na człowieka, patrzy na nas. I Jego patrzenie, spojrzenie i oczy są różne od naszych. Powiem więcej, są mocno różne od naszych.
Chciałbym zostawić teraz na boku cały świat, politykę, społeczeństwo i wszystko, co nam w tym życiu się zdarza. Zostawiam też nasze ludzkie, te najbardziej osobiste wybory, które sprawiają, że chcemy życie wieść przy takiej a nie innej osobie lub żyjemy sami.
Zatrzymać się chciałbym tylko nad jednym - nad tym, jak my widzimy i oceniamy… samych siebie.
Zacznę od filmu. Może ktoś z was wybrał się w zeszłym roku na film: "Jestem taka piękna". Przeciętna dziewczyna z mocnymi kompleksami na temat swojego wyglądu, a szczególnie niewątpliwej nadwagi, tak pragnie zmienić swój wygląd, trenując na siłowni, że nie wytrzymuje tego jej treningowy rower i rozpada się pod nią. Dziewczyna spada i uderza się mocno w głowę. Gdy odzyskuje przytomność, zaczyna się jej wydawać, że jest absolutnie i niespotykanie piękna. Pozostaje sobą, ma te same kilogramy nadwagi, ale widzi siebie zupełnie inaczej. I co? Jej życie zaczyna się zmieniać.
Komedia jak komedia, ale przesłanie jak najbardziej mądre. Od tego, jak widzisz samego siebie naprawdę, zależy twoje życie. A właśnie… jak widzisz samego siebie?
Każdy z nas jest różny i zapewne różna będzie nasza samoocena. Wydaje mi się jednak, że bardzo często będzie to ocena mocno zaniżona, wykrzywiona i jawnie niesprawiedliwa. Łatwiej znaleźć w sobie wady niż zalety. Łatwiej powiedzieć coś złego o sobie niż dobrego. Jest w nas dużo niepewności, poczucia słabości, małej wartości, nieprzydatności. Spróbuj zrobić eksperyment.
Stań przed lustrem i zobacz swoje odbicie. Nie koncentruj się na szczegółach, ale po prostu spróbuj zobaczyć siebie i popatrzeć przez chwilę na siebie. I co? Lubisz tego tam? Podoba ci się? Zrób ten eksperyment.
Przed laty proponowałem młodzieży na oazie, by patrząc na swoje odbicie w lustrze, powiedziała głośno fragment psalmu: "Dziękuję, Panie, żeś mnie tak cudownie stworzył" (por. Ps 139,14). Wielu nie potrafiło, słowa więzły im w gardle. Nie wierzyli absolutnie, że może to być prawda. Widzieli siebie zupełnie inaczej. Nie podobamy się sobie. Nie ufamy sobie. Nie lubimy się. Czy słusznie? Nie zawsze słusznie.
Oczywiście zawsze możemy odnaleźć w sobie słabości i grzechy. Absolutnie nie wzywam do tego, by je lekceważyć czy pomijać. Chodzi o coś więcej, a raczej głębiej - o akceptację siebie samego jako osoby, dostrzeżenie swojej wartości i wyjątkowości. Przecież zaplanował nas i stworzył Bóg!
Dobrze nas zaplanował i bez braków stworzył. "Cudownie stworzył". Czy widzimy to? Oczywiście, że nie. A przynajmniej nie dość jasno. Czy jest na to lekarstwo? Oczywiście, że jest. Trzeba spaść z roweru i walnąć się w głowę. Wstajesz i… jesteś piękny. Zanim spróbujesz, spieszę powiedzieć, że jest to pewna przenośnia. Rower to jest twoje życie. Pedałujesz, często pod górę, prujesz do przodu. Pot zalewa ci oczy, ale nie odpuszczasz. Trzeba pedałować, trzeba jechać, trzeba do przodu. Otóż nie trzeba. Czasem coś ci się przydarzy, że zwolnisz tempo, zatrzymasz się. Choroba, wypadek, śmierć kogoś bliskiego. Rozleci ci się twój rower.
Nie musi się rozlatywać. Można zwyczajnie się zatrzymać i zsiąść. Są tacy, co potrafią. Pojechać na rekolekcje, przeżyć adorację w kościele, pomodlić się gorliwiej niż zwykle. Zsiada z roweru także ten, kogo może nie stać na pobożne rzeczy albo nie jest do nich przekonany. Potrafi jednak ten ktoś wstać kilka minut wcześniej, zaparzyć sobie kawę, usiąść w fotelu i nie spiesząc się nigdzie, zadać sobie pytanie: "Po co żyjesz?".
A co oznacza, że trzeba się walnąć w głowę? W części nie jest to przenośnia. Naprawdę trzeba walnąć się w głowę. Tylko trzeba wybrać odpowiednie narzędzie. Trzeba się walnąć w głowę Pismem Świętym. Czyli przesłanie Biblii, Słowo Boże musi dotrzeć do naszej głowy i naszego serca i uderzyć swoim przesłaniem w głowę i serce.
Jeśli przez całe życie twoi bliscy i całe otoczenie wmawiali ci, że jesteś nieudacznik, leń i miernota, to zaczynasz w to wierzyć. Jednak nie wierz ludziom, tylko Bogu, a On mówi coś zupełnie innego. Gdy czytamy Biblię, to odkrywamy, co Bóg o nas myśli, odkrywamy, jak nas widzi, jak na nas patrzy. Całe to kazanie było przydługim wstępem do tego, by wrócić teraz do pierwszego czytania i przeczytać jego fragmenty raz jeszcze, ale tak, by walnęły cię w głowę, byś się zatrzymał.
Chcę wrócić do tego czytania, by przekonać cię, byś zaczął patrzeć na siebie, tak jak patrzy na ciebie Bóg. Jeszcze raz: Przekonać cię, byś zaczął patrzeć na siebie, tak jak patrzy na ciebie Bóg.
A jak patrzy? Co widzi? "Nazwą cię nowym imieniem, które usta Pana oznaczą. Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga. Nie będą więcej mówić o tobie «Porzucona», o krainie twej już nie powiedzą «Spustoszona». Raczej cię nazwą «Moje <w niej> upodobanie», a krainę twoją «Poślubiona». Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje" (Iz 62,2b-5).
Popatrz w lustro i zobacz, i zrozum, kim jesteś: "prześliczna korona w rękach Pana", "królewski diadem w dłoni twego Boga". Widzisz to? Zobacz to!
Tekst pochodzi z bloga zpm.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł