Jan Kobuszewski i jego żart: interweniował ambasador, kabaret zniknął z telewizji
Czy żartem o pierogach można wywołać międzynarodowy skandal i sprowokować ambasadora obcego mocarstwa do interwencji? Jan Kobuszewski zdołał to zrobić, opowiadając w telewizji kawał, po którym kabaret Olgi Lipińskiej na kilka miesięcy zniknął z ekranów. Jak do tego doszło opisuje Hanna Faryna-Paszkiewicz w książce "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny".
W "Kabareciku" Olgi Lipińskiej
Kabaretowa propozycja Olgi Lipińskiej, zadomowionej w gmachu telewizji przy placu Powstańców od jej początków, reżyserki świetnych spektakli Teatru Telewizji, przyniosła coś całkiem nowego.
(…) Jan Kobuszewski, mówił, że w "Kabareciku" wszystko brało początek w tekście. Był podstawą, a reszta rodziła się w żmudnych próbach i w trakcie nagrań. W przeciwieństwie do Dudka praca nie była tu przedsięwzięciem towarzyskim. „Nazwałbym to raczej przedsięwzięciem społeczno‑politycznym. Byliśmy zdecydowanymi przeciwnikami tego, co się w Polsce wtedy działo, ale ponieważ była cenzura, było też to podwójne denko. I z tego płynęła wielka radość, ponieważ kabaret nie może mówić wprost. Musi być pewien persyflaż, dwuznacznik”.
Jan Kobuszewski i słynne „Kto prosił ruskie?”
W 1978 roku kabaret Olgi Lipińskiej zdjęto z anteny na kilkanaście miesięcy, bo Jan Kobuszewski opowiedział na wizji dowcip o pierogach. Brzmiał tak: „Kto prosił ruskie?”. „Nikt, same przyszli”. Sześć słów. Zaprotestowała ambasada radziecka, która czujnie dopatrzyła się w dowcipie aluzji do obecności wojsk radzieckich w Polsce. I dała temu wyraz. Ówczesny prezes TVP, Maciej Szczepański, o którym krążą rozliczne legendy, mimo że zwany Krwawym, często bronił telewizyjnych gwiazd przed aparatczykami z PZPR. Gdy po żarcie z pierogami Olga Lipińska karnie stawiła się w jego gabinecie, nie rozumiał, w czym problem. Wytłumaczyła. Więc on sam, łagodząc sytuację, miał powiedzieć tym, co donieśli: „Dajcie spokój, artyści to idioci. Nie wiedzą, na jakim świecie żyją”.
(…) O wymaganiach Olgi Lipińskiej do dziś opowiada się legendy. Jasne było, że „nie wypuści braku”, ale by to osiągnąć, najchętniej pracowałaby po kilka godzin, i to bez przerw. Nagranie, poprawki, montaż, poprawki. Nie odpuszczała. Zdarzało się, że zamykała na klucz salę prób z artystami w środku i koniec - próbujemy do skutku. Do historii przeszło trzydzieści sześć dubli jednej piosenki.
Dziś przyznaje, że była uzależniona od pracy, ale nie widzi tego w kategoriach tyranii. Dowód? „Przepracowałam ponad trzydzieści lat z Kobuszewskim, Pokorą, Fronczewskim, Wrzesińską. Wytrzymali”.
(…) Trochę się bali, a trochę nie. Próbowali wziąć ją śmiechem. „Darłam się, a oni się śmiali”. Pod koniec tej wieloletniej, jednak morderczej współpracy Jan Kobuszewski i Wojciech Pokora przyznali z ulgą, że „nami, staruszkami, już nie pomiatała, bo nie wypadało”.
W niedzielę nie przychodził na próbę
A ona? Otwarcie przyznaje, że kochała Janka, uwielbiała go. Jemu było więcej wolno. Przede wszystkim nazywać ją Oleśką. I przekraczać granice. Na przykład: któregoś dnia był ważny mecz w piłkę nożną, grali Polacy. Usłyszała od Kobuszewskiego: „Jutro nie zrobisz próby, nie będziesz taka okrutna”. A jednak była okrutna, nie odwołała, siedziała, czekała i czekała. Nikt nie przyszedł. Gdy wychodziła z pokoju, zobaczyła kartkę na drzwiach: „Próba odwołana. Olga”. Janek, żeby mieć pewność, że obejrzy mecz, prócz kartki zadał sobie trud i obdzwonił kolegów: „Olesia do mnie dzwoniła, próba odwołana”. Nie umiała się na niego gniewać. Była przecież „naszą panią”. Rozumiała jego pasję kibicowania, tak jak szanowała potrzebę wiary. Bo ona była jak najdalej od Kościoła, on zaś mawiał o sobie: „jestem małym, biednym wierzącym”. Ale nie mieli problemu z różnicą światopoglądową. On po prostu w niedzielę nie przychodził na próbę, bo szedł do kościoła, i potem, w miarę możliwości, dzień święty święcił.
Hanna Faryna-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny" Wyd. MANDO
Kiedyś, wspomina Olga Lipińska, podczas próby schował się w futerale od kontrabasu. Zamknął się w nim. Szukali go wszyscy, bo przecież jeszcze chwilę temu był. (…) Jeszcze innym razem, gdy śpiewał w kabareciku "Pożegnanie z krawatami", odciął Pokorze nożyczkami jego własny, prywatny krawat.
Zgięty jak scyzoryk, ale w cylindrze. „Kobuszewski jest graficzny”
Olga Lipińska podziwiała i wykorzystywała w "Kabareciku" niezwykłą cechę Jana, świadomość własnego ciała i elastyczność. Nogi na głowę – proszę bardzo! Także skręty tułowia czy sztuczki z chowaniem w ustach dymiącego peta. Zgięty w scyzoryk, ale w cylindrze, przemykał między krzesełkami w piosence "Maleńki" z Marylą Rodowicz. Na siedząco potrafił dosięgnąć pudełka zapałek leżącego na krześle obok. Ustami.
Agnieszka Osiecka napisała o jego gibkości: „Kobuszewski jest graficzny. Powinny wszędzie wisieć plakaty, obrazy i znaki drogowe z postacią Kobuszewskiego w tańcu. Powinien powstać serial filmów animowanych pt. 'Przygody młodego znaku zapytania', a w roli znaku powinien wystąpić Jan Kobuszewski. Powinien być prowadzony w szkole teatralnej i filmowej kurs «Fenomen aktorstwa Jana Kobuszewskiego», ponieważ jest to aktorstwo, które zaprzecza wszelkim banalnym kanonom. Kanony podpowiadają, że nie powinno się przerysowywać, robić małpy, wyginać we wszystkie strony i śmiać się z własnych dowcipów, a Janek K. przegrywa, wygina i robi, a mimo to jest cudowny”.
W Kabareciku Olgi Lipińskiej aktorzy w większości zachowali własne, nadane im na chrzcie imiona. Panna Basieńka, panna Krysia (artystki według scenariusza mentalnie oderwane od rzeczywistości), pan Piotruś, pan Janeczek i pan Wojteczek. Tylko Turecki był Tureckim.
Pan Janeczek ze związków zawodowych
(…) Każda postać "Kabareciku" była inna, miała inny sposób bycia i mówienia. Olga Lipińska: „Inaczej piszę tekst dla Kobuszewskiego, inaczej dla Gajosa. Dlatego Rewiński mówił w Kabarecie partyjną nowomową, a Fronczewski – językiem kabotyna”. Pan Janeczek, przewodniczący związków zawodowych, lawirował. To stawiał się, to płakał z rozpaczy, zżymał wobec głupoty panny Basieńki, nie żałował dobrego słowa dyrekcji i czasem niby szedł na współpracę z Tureckim (…).
Kabaret Olgi Lipińskiej pozostawił po sobie rozliczne powiedzonka pióra najczęściej samej autorki: „głodówka rotacyjna”, „kto go niesie?”, „czy ja mam grać?”, „panie dyrektorzę” i oczywiście określenie „urzędnicy pana B.” z mądrej piosenki Magdy Czapińskiej.
A tak prywatnie, już poza rolami? Olga Lipińska: „To był zgrany zespół, oni się wszyscy lubili. Jeden drugiego bronił, jeżeli nakrzyczałam na kogoś, najczęściej Janek Kobuszewski przychodził tłumaczyć kolegę. «Oleśka - mówił do mnie - wiesz, on jest dzisiaj w niedyspozycji, miał wczoraj urodziny szwagra». Któregoś dnia, gdy Gajos nie opanował tekstu, zawiadomili mnie, że tekst Tureckiego utopił się w bigosie. Janek przeczytał go za niego, mówiąc, że na pewno właśnie to pan Turecki chciał powiedzieć. Ich solidarność czasem doprowadzała mnie do szewskiej pasji”. Ale liczyła się z ich zdaniem, z proponowanymi zmianami. „Często brałam pod uwagę ich sugestie, a oni w podzięce, że tak powiem, robili mi kawały. Najpierw Janek Kobuszewski brał tekst, który napisałam, i czytał go tak, że myślałam, że go zabiję albo popełnię samobójstwo. «To jest do dupy», oceniał krótko. Potem oczywiście wszyscy się śmiali, ja się denerwowałam i rzucałam papierami o podłogę. Jak coś im nie leżało, zawsze mówiłam «Wyrzućcie to!»”.
Postać pana Janeczka, jak i pozostałe, była silnie „dookreślona”. Jego wizytówką pod skrzydłami Olgi Lipińskiej był sfatygowany cylinder, a w innych odsłonach potargana i przekrzywiona peruka, przyciasna marynareczka z kusymi rękawami i za krótkie nogawki spodni. Idealnie podkreślały już i tak przerysowane przez naturę warunki aktora. „Czy nie mógłbyś włożyć czegoś lepszego, w twoim rozmiarze? Te za krótkie rękawy…”, pytała całkiem prywatnie i bardzo poważnie mama Jana, która chciała widzieć syna w pełnej krasie i spod igły, jak we fraku na rewiowych schodach u Janusza Rzeszewskiego.
„Przestało mnie to interesować, bo można wszystko powiedzieć”
(…) W telewizji Jan Kobuszewski w latach 1981-1989 nie występował. A potem, po 1990 roku, mimo powrotu kabaretu Olgi Lipińskiej już nie był w nim gwiazdą. Czasem dawał namówić się na epizodyczny udział, ale chętniej z pozycji własnego fotela w domu oglądał występujące następne pokolenie. „Ten kabaret jest nadal dobry, ale mnie przestało to interesować ze względu na fakt, że można mówić wszystko bezpośrednio. Jeśli miałbym powiedzieć, że cenzura była w ogóle do czegoś potrzebna, to do twórczości literackiej kabaretowej. Tylko do tego”.
* * * *
Skomentuj artykuł