Ks. Pawlukiewicz: wiele z rzeczy, o które tak bardzo zabiegamy, wcale nie jest nam potrzebnych do szczęścia
W swojej pracy kapłańskiej często spotykam ludzi, których życie jest nieustannym wysiłkiem, krzątaniem się, staraniem, aby zdobyć wszystko, co nieodzowne, a nawet więcej, bo przecież wiele z rzeczy, o które tak bardzo zabiegamy, wcale nie jest nam potrzebnych do szczęścia - czytamy w książce ks. Piotra Pawlukiewicza "Szczęście jest bliżej, niż myślisz", której fragment publikujemy.
Kiedy Jezus rozsyłał swoich uczniów na misyjne drogi, zabronił im zabierać ze sobą chleb, torbę i pieniądze. A przecież, patrząc po ludzku, wszystko to mogło im się bardzo przydać i przyczynić do tego, by ich misja była bardziej skuteczna. Mimo to Chrystus chciał, żeby apostołowie wyruszyli bez żadnego specjalnego wyposażenia, nawet bez środków niezbędnych do przeżycia w podróży.
Dlaczego tak postanowił? Ponieważ On jest Bogiem Wszechmogącym. Codziennie doświadczamy tego, jak wiele potrzebujemy, aby móc działać i żyć. Nie umiemy się obejść bez pieniędzy, mieszkania, samochodu, ubrań, lekarstw. Chcielibyśmy mieć telewizor, chcielibyśmy wyjechać na wakacje, chcielibyśmy urządzić przyjęcie dla rodziny.
Każdy z nas wie, ile trzeba trudu i wysiłku, aby to wszystko zdobyć. A przecież często mimo naszych usilnych starań nie każdą sprawę udaje nam się załatwić tak, jakbyśmy tego pragnęli. Wtedy może się pojawić narzekanie. Może w naszych głowach zagościć myśl, że czegoś jeszcze nie mamy, że jakieś braki uniemożliwiają nam normalne życie, funkcjonowanie wśród ludzi. Nas, Polaków, chyba jakoś wyjątkowo często dręczy ten stan niedoboru, niespełnienia czy niemożności.
Pewna Włoszka będąca w naszym kraju na wakacjach powiedziała mi kiedyś: „Jestem nauczycielką języka. W Rzymie uczę włoskiego i Węgrów, i Czechów, i Słowaków. Wszyscy oni przez tyle lat komunistycznej okupacji doświadczyli podobnej jak wy biedy, ale tak jak wy, Polacy, nie narzeka chyba żaden inny naród w Europie”. Ta cudzoziemka miała sporo racji.
Ks. Piotr Pawlukiewicz "Szczęście jest bliżej, niż myślisz" (wydawnictwo Znak)
Przysłuchajmy się naszym rozmowom. Tym w biurze, tym na imieninach i tym w przedziale kolejowym. Czy nie jest przypadkiem tak, że narzekanie stało się refrenem naszych polskich dyskusji? W tych rozmowach zawsze zastanawia mnie to, że tak samo narzekają wierzący i niewierzący, katolicy i ateiści. Na usta ciśnie się pytanie: jak to jest? Jakoś jestem w stanie zrozumieć, że człowiek, który nie wierzy w Boga, może być przestraszony czy nawet przerażony tym, że ma mało środków do życia. Może czuć wewnętrzny niepokój, wiedząc, że brakuje mu chleba, torby czy pieniędzy w trzosie.
Ale dlaczego podobnie mają katolicy? Gdzie jest wiara wierzących? Być chrześcijaninem, ale być nim tak naprawdę, to znaczy przeżyć – tak bardzo realnie – zachwyt nad słowami Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”. Kiedyś pewien niemłody już człowiek wspomniał mi o szoku, jakiego doznał pod wpływem tego zapewnienia. Pamiętam jego pełne entuzjazmu wyznanie: „Gdyby się okazało, że moim krewnym jest jakiś miliarder, skakałbym z radości. A przecież w rzeczywistości mam nawet lepiej niż bogacza w rodzinie! Mam Ojca, wszechmogącego Ojca, który mnie stworzył i odkupił, który troszczy się o ptaki i lilie i który jednocześnie kocha mnie ponad wszelkie stworzenie! Nie muszę o wszystkim myśleć, o wszystko się troszczyć. Przecież istnieje mój Dobry Ojciec, Bóg Wszechmogący!”.
W swojej pracy kapłańskiej często spotykam ludzi, których życie jest nieustannym wysiłkiem, krzątaniem się, staraniem, aby zdobyć wszystko, co nieodzowne, a nawet więcej, bo przecież wiele z rzeczy, o które tak bardzo zabiegamy, wcale nie jest nam potrzebnych do szczęścia. W oczach tych ludzi często widzę zmęczenie, a w ich słowach przebija nuta goryczy czy nawet buntu – jeszcze tyle jest do zrobienia, a ciągle się nie udaje.
Zdarza mi się jednak spotykać także i takich, których bez wątpienia można byłoby nazwać błogosławionymi. Bo uwierzyli (J 20, 24–29). Naprawdę uwierzyli w to, że są ukochanymi dziećmi wszechmogącego Boga. Ich standard życia często jest, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Po uśmiechu, pokoju serca i niepojętej hojności można jednak od razu poznać, że ci, którzy niewiele mają na ziemi, w jakiś niewytłumaczalny sposób są bliżej Stwórcy i wiele mieć będą w niebie.
O swoim szczęściu mówią często nieco przyciszonym głosem, jakby bali się, że ktoś odkryje ich tajemnicę. A może jeszcze bardziej obawiają się tego, że zostaną wyśmiani jako ludzie bujający w obłokach? Wielokrotnie dzielili się ze mną swą niezrozumiałą dla wielu radością: „Wie ksiądz, może i nam się nie przelewa. Ale, szczerze mówiąc, niczego nam nie brakuje. Bóg jest taki dobry. O wszystko się troszczy, a nawet można powiedzieć, że nas rozpieszcza. Daje nam takie rzeczy, stwarza takie sytuacje, o których nie śmielibyśmy sobie zamarzyć”.
Mówią to emeryci żyjący w swoich małych kawalerkach albo rodzice pięciorga czy sześciorga dzieci gniotący się w dwóch pokojach. W tym samym czasie tuż obok, często za ścianą, w identycznych mieszkaniach, w takich samych, nie oszukujmy się, jednak nie najlepszych warunkach bytują, ludzie, którzy każdego dnia przeklinają to, jak źle im się żyje.
Tej zagadki nie potrafię rozwikłać: skoro ci ludzie mieszkają tuż obok siebie, są niemal tacy sami, jak to się dzieje, że prezentują tak odmienne postawy? Żadna arytmetyka nie pozwoli policzyć, jak to jest z tym ludzkim zadowoleniem i narzekaniem. Warto o tym myśleć i się temu przyglądać, bo można wtedy dostrzec rzeczy zadziwiające. Niejednokrotnie, gdy kończą się wakacje, powracają z zagranicznych wojaży rzesze wczasowiczów niezadowolonych z tego, że hotel na Majorce miał za mało gwiazdek albo że w czasie wycieczki po Włoszech nie dotarli na Sycylię, lub jeszcze, że przez granicę nie zdołali przewieźć wszystkiego, co tak okazyjnie udało im się kupić.
Tymczasem tuż obok ktoś będzie szczęśliwy, bo na działce, na której spędził całe lato, pięknie wzeszły byczki (potoczna, regionalna nazwa aksamitek, rośliny jednorocznej z rodziny astrowatych) i nagietki, bo odbył rowerową wyprawę z dziećmi do babci, bo czytając na ławce w miejskim parku, odkrył, ile radości może dać lektura książki na świeżym powietrzu.
Skomentuj artykuł