Czy depresja to "noc ducha"? Odpowiada ks. Krzysztof Grzywocz
Nie wystarczy otoczyć depresji samą modlitwą i żyć w przekonaniu, że to zjawisko nadzwyczajne – bo nigdy się z niej nie wyjdzie.
Na tym polega depresja
Jak rozpoznać depresję? Na pewno po obniżeniu nastroju, pogorszeniu toku myślenia, braku energii. Człowiek mówi, zachowuje się, jakby był ciągle zmęczony. Tak naprawdę nie pracuje aż tak wiele, ale widoczne jest u niego spowolnienie ruchu, brak energii, niepokój – im głębsza depresja, tym większy. Przy mniej nasilonych stanach jest z kolei więcej agresji. Jeśli ktoś staje się bardzo kłótliwy, może być to znak czającej się małej depresji. Przy poważnej – agresji nie ma, wzrasta natomiast poziom lęku. Nie ma radości życia, chory jest niezdolny do cieszenia się czymkolwiek. Człowiek smutny w normalny sposób potrafi zintegrować smutek i radość, człowiek w depresji już nie; nawet jeżeli pojawiają się obiektywne źródła radości, on już nie potrafi się cieszyć. Uczucia coraz bardziej zanikają, cofają się, jakby człowiek umierał. I rzeczywiście – nieleczona depresja może doprowadzić do śmierci.
Pojawia się też silny egocentryzm i infantylizm, postępuje proces regresji; człowiek jakby cofał się w rozwoju. Często w terapii stawia się osobie depresyjnej pytanie: „Ile pan ma teraz lat?”. I pacjent odpowiada przykładowo, że cztery. Im mniej lat, im bliżej narodzin, tym silniejsza depresja. Jeśli ktoś powie, że ma rok, to mamy do czynienia z depresją grożącą śmiercią, bo niemowlę samo nie przeżyje. W takim człowieku jest wiele sprzeczności, poczucia winy. W silnych depresjach mogą pojawić się urojenia związane na przykład z poczuciem winy, lękiem przed potępieniem. Ludzie wierzący często mówią o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Są też urojenia o samobójstwie: poczucie, że kiedy odejdę, rodzinie będzie lżej. Cofa się wszystko, co jest źródłem życia. Nic nie ma sensu, nie ma też nadziei, szansy na zmianę.
Człowiek sam nie jest w stanie wyjść z tej choroby. Jest to sprzeczne z koncepcją zdrowej duchowości i zdrowej osobowości. Sama wiedza o tym, jak wyjść, niewiele daje. Ludzie często wszystko rozumieją, ale dalej są depresyjni. Zrozumienie może być nawet mechanizmem obronnym, racjonalizacją. Ludzie, którzy zbyt szybko rozumieją depresję, tak naprawdę nic nie rozumieją, ponieważ, żeby wyjść z depresji, trzeba wejść w relację, zgodzić się pokornie na jej budowanie. A pierwszym i głównym czynnikiem leczącym w psychoterapii nie jest technika, lecz kontakt z terapeutą, który robi wszystko, żeby utrzymać relację. Jednym z głównych zadań terapeuty jest to, żeby nie stracić pacjenta, który często prowokuje, i to na wszelkie sposoby, do zerwania relacji. Mądrość terapeuty czy kierownika duchowego polega na tym, żeby tę relację utrzymać, żeby nazywać to, co robi pacjent. Chorzy zwykle kończą swoje relacje nagle, okrutnie, i to samo próbują robić z terapeutą. Poszczególne techniki – czy to jest psychodynamiczna, czy behawioralno-poznawcza, Gestalt czy inna – służą do tego, by to spotkanie utrzymać. Jednak czynnikiem głównym, dającym 80% sukcesu, jest relacja z terapeutą. Najlepszym lustrem dla człowieka są oczy i twarz drugiego. Wtedy rzeczywiście człowiek może poczuć, ile ma naprawdę lat i że jest przyjęty przez tego, który mu towarzyszy. To jest doświadczenie całego człowieka, nie tylko głowy (wiedzy), choruje bowiem cały organizm.
W silnych depresjach mogą pojawić się urojenia związane na przykład z poczuciem winy, lękiem przed potępieniem. Ludzie wierzący często mówią o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu.
Czy depresja to "noc ducha"?
Jak depresja ma się do duchowości? Pierwsza szkoła mówi, że przeżycia „nocy ducha”, opisywane przez Jana od Krzyża czy Matkę Teresę z Kalkuty, można sprowadzić po prostu do depresji: żadnej w tym mistyki, tylko choroba. Za dużo pracy, za mało więzi. Pewien mój znajomy odbierał Matkę Teresę z lotniska w Wiedniu i zawoził ją do opactwa Heiligenkreuz. Myślał, że w ciągu tych czterdziestu minut porozmawiają. A ona wyciągnęła różaniec i „W imię Ojca i Syna... Zdrowaś Mario...”. Umilili sobie czas tajemnicami bolesnymi różańca świętego. Mogą być ludzie, którzy powiedzą: „Depresja – klasyczny przypadek zakonnicy, która twierdzi, że relacja z Panem Bogiem jej wystarczy i w związku z tym nie potrzebuje już relacji z ludźmi”.
Druga szkoła powie: „Nie, to nie jest depresja, to jest mistyka, nadzwyczajny dar Pana Boga, szczególna łaska, która miała czemuś posłużyć, dziełom takim jak opieka nad ubogimi i głębokiej więzi z Bogiem”.
Według trzeciej szkoły ludzie święci jak najbardziej mogą być depresyjni, mogą być schizofrenikami, mieć zaburzone osobowości. Nie są to czynniki, które mogłyby ich odłączyć od miłości Chrystusa, zniszczyć głęboką więź z Bogiem. Tak czytamy w Liście do Rzymian (8,35): „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?”. Ignacy Loyola cierpiał z powodu skrupułów, o mało nie umarł z ich powodu. Część Ćwiczeń duchowych na temat postępowania ze skrupułami wynika z jego doświadczeń. Jan od Krzyża mógł być depresyjny i jednocześnie to, co przeżywał, mogło być pozytywnym doświadczeniem duchowym, uszlachetniającym jego więź z Bogiem i z człowiekiem. Podobnie w przypadku Matki Teresy czy Adama Chmielowskiego, który także – według badań zrobionych, kiedy wstąpił do jezuitów – mógł mieć zaburzenie depresyjne. Ten rys melancholijny pozostał mu do końca życia. Człowiek jest tajemnicą. Możemy mówić o depresji i o nadzwyczajnych zjawiskach. Wydaje mi się, że jest to najbardziej bezpieczna droga, która nie oddziela tych dwóch doświadczeń. Pan Bóg nie opuszcza ludzi chorych, nie opuszcza tych, którzy mają urojenia, omamy i robi wszystko, żeby nawet poprzez te wizje, obrazy, do nich dotrzeć i się z nimi spotkać. To jest ten człowiek, to jest jego muzyka, to jest jego wnętrze. „Przez wszystko do mnie przemawiałeś, Panie” (C.K. Norwid, Modlitwa). Ale wtedy nie można nazwać tych omamów nadzwyczajnym zjawiskiem. Pan Bóg wykorzystuje to, co naturalne, co zdrowe (na przykład nasze sny), i to, co zaburzone, by do nas mówić. Dlaczego nie miałby tego robić? Dlaczego schizofrenik nie mógłby być świętym?
Bywa, że w klasztorach kontemplacyjnych dzieją się straszne rzeczy, szczególnie tam, gdzie wmówiono sobie, że nie potrzeba relacji ludzkich. Efektem jest nie noc ducha, tylko depresja, i długo nie trzeba na nią czekać.
Sama modlitwa nie wystarczy
Ja sam reprezentuję trzeci kierunek, jestem sceptyczny wobec radykalnego oddzielania choroby od doświadczenia duchowego. Oczywiście depresji nie można pojmować jako czegoś nadzwyczajnego, bo to nie służy zdrowieniu. Zdarza się tak w niektórych klasztorach. Przykładowo karmelitanka bosa nie ma głębokich więzi z ludźmi, bo wmówiła sobie, że jej nie wolno, więc oddaje tylko cześć Bogu i popada w melancholię, nazywając to „nocą ducha”. Terapeuta musi to przełamać, uzmysłowić, że to nie jest nadzwyczajne zjawisko, tylko ciągły płacz za relacjami. Tymczasem kiedy pytam: „Jakie mają siostry relacje między sobą?”, słyszę: „Nam tego nie trzeba, Bóg sam wystarczy” – bo tak mówiła Teresa z Ávili. Nie wystarczy otoczyć depresji samą modlitwą i żyć w przekonaniu, że to zjawisko nadzwyczajne – bo nigdy się z niej nie wyjdzie. Bywa, że w klasztorach kontemplacyjnych dzieją się straszne rzeczy, szczególnie tam, gdzie wmówiono sobie, że nie potrzeba relacji ludzkich. Efektem jest nie noc ducha, tylko depresja, i długo nie trzeba na nią czekać. Tylko osoba ze schizoidalnym zaburzeniem osobowości, niepotrzebująca relacji, utrzyma się dłużej na powierzchni. Człowiek wrażliwy zareaguje depresją. Istota życia zakonnego polega na tym, że jeśli ogłaszam się „bratem” lub „siostrą”, to jestem dla innych bratem lub siostrą. Tak jak Brat Albert był bratem dla krakowian – człowiekiem ciepłym, który zawsze starał się być z ludźmi. Życie zakonne ma służyć radykalizacji więzi.
Noc ducha polega na tym, że doświadczenie depresyjne przyjmuję jako szansę, dzięki której mogę coś zobaczyć: że za dużo pracuję, mam za mało czasu na relacje, które w rezultacie są płytkie; że moja więź z Bogiem nie jest przyjacielska. Przy takim podejściu doświadczenie depresyjności daje mi szansę – a Pan Bóg błogosławi – by szukać pogłębienia także relacji z Nim. Ale chodzi także o zbudowanie głębokich relacji z innymi ludźmi i z samym sobą. Osoby traktujące noc ducha wyłącznie jako drogę do pogłębienia więzi z Bogiem nigdy nie wyjdą z depresji, bo zabraknie aspektu relacji ludzkiej. Myślenie, że chrześcijaństwo polega jedynie na więzi z Bogiem, jest patologiczne. Mówiliśmy już o triadzie trzech miłości: Boga, bliźniego i siebie samego. Na tym polega chrześcijaństwo. Jeśli brakuje jednego z tych elementów, pojawia się smutek.
* * *
Fragment ebooka "Patologia duchowości" ks. Krzysztofa Grzywocza (Wydawnictwo WAM). Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł