Zmiana płci staje się sprawą mody?

Zmiana płci staje się sprawą mody?
fot. Kyle / Unsplash

"W Polsce jest nam do tej mody jeszcze daleko. Nie namnażają się kliniki zmiany płci, jak w USA, państwie o z gruntu innym systemie lecznictwa, gdzie jedno dziecko trans poddane skomplikowanym i wymyślnym polioperacjom, zabiegom chirurgicznym i stałej terapii hormonalnej może za życia przynieść przemysłowi medycznemu ponad milion dolarów zysku" - pisze Joanna Petry Mroczkowska.

Mówimy głównie o Stanach Zjednoczonych i bardziej wyczerpująca odpowiedź na to pytanie wymagałaby napisania obszernej książki, postaram się  jednak jakoś zmierzyć z tematem.

DEON.PL POLECA




Jak definiujemy modę? Encyklopedia Powszechna PWN (1974) w ogóle tego terminu nie zawiera. Słowniki zwracają uwagę na cechę zmienności mody. Mówi Wikipedia: to podsystem komunikacyjny charakterystyczny dla danej epoki lub struktury macierzystej, który reguluje wewnętrzne i zewnętrzne przejawy ekspresji członków danej zbiorowości. Ze względu na presję grupy jest narzucana jednostkom, które ją bezrefleksyjnie powielają. Może mieć wpływ na identyfikację jednostek z grupą, bądź na mimikrę tych, którzy chcieliby zwiększyć swój status społeczny poprzez naśladowanie osób "modnych".

Kto by dziś bagatelizował siłę nacisku grupy rówieśniczej, negował społeczną rolę celebrytów, influencerów, zwielokrotnioną przez media społecznościowe, bez których młodzi ludzie już żyć nie potrafią uzależnieni od tyranii potwierdzonej rzekomą popularnością liczby kliknięć? Pojawiło się w tym kontekście określenie "groomer". To ktoś, kto umiejętnie urabia dzieci i młodzież, aby je zjednać i wykorzystać do swoich celów. Dobrze pasuje do zabiegów niejednego pedofila.

Transaktywiści i ich sojusznicy powiedzą nam oczywiście, że żadnej mody w tej kwestii nie ma i takie podejście jest transfobiczne i nienawistne. Tak bardzo nadużywają oni tych określeń kwitując nimi stwierdzenia i argumenty oponentów, że osiągnęli już chyba punkt krytyczny i przeciwnicy ideowi zaczynają się na te insynuacje uodparniać. "Niech wam będzie, skoro musicie się wykrzyczeć, ale przejdźmy do istoty sprawy. Porozmawiajmy o faktach".

Transaktywiści zdecydowanie negują nagły, statystycznie zadziwiający, wysoki przyrost przypadków genderowej dysforii wśród nastolatek z zamożnych wielkomiejskich środowisk, zjawisko nazwane SOGD, badane przez jego proponentkę dr Lisę Littman, która nawiązywała tu do znanej w psychiatrii histerii zbiorowej i zaburzeń dysocjacyjnych tożsamości. Niezwykle ostro obrońcy transgenderyzmu zareagowali na książkę "Nieodwracalne szkody", autorstwa prawniczki z wykształcenia i publicystki z zawodu Abigail Shrier, odsądzając ją (bez wątpienia nienawistnie) od czci i wiary. Odrzucili - zwróćmy uwagę na myślową i lingwistyczną ekwilibrystykę - jej "troskę o nastoletnie dziewczynki", którym przecież "nic nie grozi", gdy tymczasem chodzi tylko "o młode osoby odkrywające, że są transpłciowymi mężczyznami czy osobami niebinarnymi" (Fundacja Trans-Fuzja - List otwarty do Gazety Wyborczej). Tragedia pomyłek: młodych transpłciowych mężczyzn opresyjni transfobi nazywają dziewczynkami...

W Polsce jest nam do tej mody jeszcze daleko. Nie namnażają się kliniki zmiany płci, jak w USA, państwie o z gruntu innym systemie lecznictwa, gdzie jedno dziecko trans poddane skomplikowanym i wymyślnym polioperacjom, zabiegom chirurgicznym i stałej terapii hormonalnej może za życia przynieść przemysłowi medycznemu ponad milion dolarów zysku. I w Stanach do głosu dochodzi już ruch społeczny sprzeciwiający się "kastracji i okaleczaniu chirurgicznemu i hormonalnemu" osób małoletnich, starający się postawić tamę popieranej przez liberalnych polityków praktyce obniżania wieku tranzycji dzieci i uniezależnieniu tych działań od zgody rodziców.

W Polsce słyszymy o przypadkach osób, które stwierdzają, że "urodziły się w ciele innej płci", "nienawidzą swojego ciała", dążą do "afirmacji płci pożądanej" i tu napotykają przeszkody prawne oraz kulturowe, jak choćby sprzeciw rodziny, skądinąd czasem karygodnie drastyczny (Sprawa o ustalenie płci. Sędzia: polskie prawo jest okrutne, nieludzkie).

I nie ma wątpliwości, że powinniśmy dążyć do wyeliminowania dyskryminacji osób zmagających się z dysforią i znalezienia właściwych metod ulżenia ich przypadłości, w myśl starożytnej zasady primum non nocere, co absolutnie nie jest równoznaczne z bezkrytyczną akceptacją żądań wysuwanych w transgenderowym programie.

Pewną trudność stanowi już na wstępie samo nazwanie problemu, ponieważ potrzebne jest rozróżnienie transpłciowości i transgenderu. Gender (gramatyczny termin tłumaczony w polskim języku jako "rodzaj") to w tym kontekście "zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci". Już w definicji genderu jest mowa o płci. A więc jednak. Problem w tym, że co bardziej radykalni aktywiści ideologii transgenderowej - powołując się ogólnikowo na "nowe zdobycze nauki" - upierają się, że istniejąca od zarania dziejów, dychotomia - istnienie płci męskiej i żeńskiej - jest zjawiskiem wstecznym, nieuprawnionym, z którego należy co prędzej zrezygnować.

Feministki różnych frakcji zgadzają się z tezą, że gender jest konstruktem społecznym. Podczas gdy radykalne feministki były i są zdania, że powodem wszelkiej biedy kobiet jest męski patriarchalizm, postmodernistyczne (dzisiejsze) feministki wyznające intersekcjonalność uważają, iż problemem jest system językowy i koniec końców należy zacząć od obalenia kategorii płci, genderu i seksualności.

Postmodernistyczni aktywiści trans od dziesięcioleci domagają się swobodnej autoidentyfikacji genderowej. Stoją twardo na stanowisku, że każdej osobie, utożsamiającej się z płcią przeciwną od biologicznej, powinno się zagwarantować wszelkie prawa przynależne do tejże płci. To oni najgwałtowniej obstają przy haśle "Transkobiety są kobietami". Otwiera się więc na oścież sfera sportu, więziennictwa, szatni damskich, ubikacji z kółkiem i trójkątem. I nie ma tu wcale symetrii. Statystyki dowodzą, że od kiedy w życiu publicznym pojawiło się zjawisko "zmiany płci" zwane "afirmacją", w przeważającym procencie chodziło o dorosłych mężczyzn (nie miejsce tu zresztą na choćby krótką analizę tego zjawiska.) Stąd uprawnione zadziwienie epidemią dysforii u nastolatek, o czym już była mowa. Tak czy inaczej, transkobiety (czyli osoby urodzone jako przedstawiciele płci męskiej) nie są zainteresowane konkurowaniem w sporcie z (biologicznymi) mężczyznami, a skazane nie preferują męskich więzień, jak ma to miejsce w przypadku mężczyzn ogłaszających się transkobietami, nawet niezależnie od operacji plastycznych.

Poglądy te ścierają się od lat 70., głównie w środowiskach uniwersyteckich, ale teraz przedostały się do mainstreamu i uzyskały poparcie amerykańskiej partii rządzącej. Doszliśmy do punktu, że w USA o sprawie transgender można publicznie wypowiadać się tylko w tonie bezkrytycznej, niczym nieograniczonej afirmacji. Za najmniejsze uchybienie śmiałków czekają dotkliwe konsekwencje.

Doszło do podziału w łonie feminizmu. I tu najbardziej zaciekła bitwa rozgrywa się w kwestii trans. Ostrze sprzeciwu najradykalniejszych transaktywistów skierowane jest w tę grupę feministek, które określili jako TERFs (trans-exclusionary radical feminists). Termin powstał niedawno, ale myśl ma już blisko pół wieku. Warto zwrócić uwagę na książkę Janice Raymond "The Transexual Empire", 1979. TERFs uważają, że gender jest kategorią opresyjną, transkobiety są mężczyznami szkodzącymi kobietom wdzierając się w ich prywatną przestrzeń. Nie od dziś podnoszą się głosy ze środowiska LGBT, że może błędem było dołączenie T do LGB.

Jeśli to wszystko wydaje się nam zagmatwane, mętne i absurdalne, postarajmy się zaczerpnąć świeżego powietrza.

Ciekawego eksperymentu w kwestii zapatrywań na sprawę płci i genderu w społeczeństwie amerykańskim dokonał niedawno Matt Walsh, autor książek, młody obserwator kultury z konserwatywnego portalu informacyjnego "The daily wire". Z pytaniem "what is a woman" wyszedł na ulicę, na manify, do gabinetów ekspertów - seksuologów, lekarzy i terapeutów. Rozmawiał z osobami transpłciowymi. Wysłuchał relacji o poważnych komplikacjach operacji chirurgicznych i terapii hormonalnych. W efekcie powstał półtoragodzinny film, miejscami zabawny, kiedy indziej przerażający. Dokument entuzjastycznie oceniony przez publiczność, odrzucony i potępiony przez środowisko trans. Okazało się, że Walsh odpowiedzi na tytułowe pytanie nie uzyskał od ekspertów i zainteresowanych. Z reguły mówiono mu, że "kobieta to osoba, która się za kobietę uważa" ("czyli za co?" dociekał Walsh), "kobieta to pojęcie szerokie, bo dla każdego człowieka znaczy coś innego", a w ogóle - odwracano pytanie - na co mu potrzebna odpowiedź i powinien dać sobie spokój. Nie ustępował, pytał, co znaczy "czuć się kobietą". Kiedy dociskał, że chodzi mu o prawdę, eksperci i aktywiści z reguły reagowali nerwowo, prychali na samo słowo "prawda", obrażali się, grozili przerwaniem rozmowy obwiniając go, co przecież nie dziwi, o mowę nienawiści.

Kenijscy Masajowie, do których w końcu Walsh pojechał i którym mozolnie starał się tłumaczyć, na czym transpłciowość polega, wyśmiali koncept. Zapytani, czy mieliby ochotę odwiedzić Amerykę, żeby się z tym problemem zapoznać, grzecznie, ale zdecydowanie odrzucili propozycję.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Krzysztof Grzywocz

Czy duchowość może szkodzić?
Gdzie zaczyna się opętanie, a gdzie choroba?
Czy myśli bluźniercze podsyłają nam demony?
Czym różni się zwykły smutek od depresji?

Ksiądz Krzysztof Grzywocz był niewątpliwie jednym z najbardziej...

Skomentuj artykuł

Zmiana płci staje się sprawą mody?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.