‘Inkluzywność’ czy raczej ‘inkulturacja’ – o odnajdywaniu swojej twarzy
Ideologie są niebezpieczne. Nawet te, które mają usta pełne sloganów o ‘jedności’, ‘miłości’, ‘więzi’ łączącej wszystkich – florę i faunę, nikogo i niczego nie wykluczając, a wszystkich ‘włączając’ – właśnie. Boję się tych, którzy na swego rodzaju ‘bagnetach’ jakiejkolwiek ideologii przynoszą ludziom szczęście i doświadczenie pełni.
Ostatnio słowo ‘inkluzywność’ pojawiło się przy okazji instalacji bożonarodzeniowej, jaka została otwarta w Brukseli. Zastąpiła poprzednią ‘Szopkę Bożonarodzeniową’, bo ta się już po paru latach ‘zużyła’ i na kolejne pięć lat została przygotowana nowa, z tkanin (bo to tradycja belgijska!), ale z figurami ‘bez twarzy’ po to właśnie, żeby była ‘inkluzywna’ – by każdy mógł się utożsamić z jej postaciami.
Przyznam, że sama sugestia w tym kierunku jest horrendalna i budzi duży niesmak. To jak zachęta, bym przyjął Nowonarodzonego Jezusa tylko jako emanację moich wyobrażeń, skonstruował sobie Boga na mój obraz i podobieństwo, albo że muszę się dostosować do jakiegoś powszechnego ‘standardu’, dominującej w danym czasie idei. Naprawdę, to jest ideał i o taką ‘inkluzywność’ nam chodzi? Pominę tutaj fakt, że jacykolwiek twórcy tego rodzaju ‘sztuki’ pozwalają sobie na takie działanie tylko względem chrześcijaństwa. To jest także symptomatyczne.
"Tkaniny Narodzenia" czyli lewackie bożonarodzeniowe urojenia.
— Cristiana Cavalieri-Łukasiewicz (@CristaCavalieri) November 28, 2025
Szopka z bezosobowymi postaciami, nawiązującymi do tej bożonarodzeniowej, została postawiona na Grand - Place w Brukseli.
"Tkaniny Narodzenia" to nazwa szopki, która powstała z recyklingu. Instalacja jest w pełni… pic.twitter.com/mr7RjIcmNM
Historia relacji chrześcijaństwa z różnymi kulturami była burzliwa od samego początku. I judaizm i kultura grecka czy rzymska i późniejsze wieki przynosiły wiele pytań i interakcji. Niestety, wiele z nich było gwałtownych, z prześladowaniami, wojnami z islamem, a nawet wojnami religijnymi z innymi odłamami chrześcijaństwa. To nasze tragiczne dziedzictwo, wcale dobrze nie świadczące o tym, do czego są wezwani uczniowie Chrystusa.
Jedną z rzeczy, z których my, jezuici, możemy być dumni, to idea ‘inkulturacji’, która dotyczyła przede wszystkim misji na Dalekim Wschodzie, w Indiach, Japonii, a przede wszystkim w Chinach. Od XVI wieku, po wielu kontrowersjach, ostatecznie Nadzwyczajny Synod Biskupów dopiero w roku 1985 (sic!) stwierdził, że „inkulturacja to ‘wewnętrzne przekształcenie autentycznych wartości kulturowych przez ich integrację w chrześcijaństwie i zakorzenienie chrześcijaństwa w innych kulturach’”. ‘Przekształcenie, integracja i zakorzenienie’ to kluczowe słowa w tym kontekście.
Relacja między kulturami na przestrzeni wieków nie była łatwa. Doświadczamy tego także dzisiaj, w czasach, w których komunikacja światowa, a nawet w najbliższym otoczeniu kosmicznym jest natychmiastowa. Na całym świecie wykorzystujemy niemal te same narzędzia komunikacji. Ale możliwości techniczne, a nawiązywanie autentycznej więzi i poczucie wspólnoty to już zupełnie inna sprawa.
Poczucie tożsamości i przynależność do jakiejś grupy etnicznej, religijnej, kulturowej to bardzo delikatne procesy. Amerykanie z obu części kontynentu przekonali się o tym na własnej skórze przez wieki niewolnictwa, segregacji rasowej, śmierci ludności tubylczej z powodu chorób, na które nie byli uodpornieni. My, Polacy, także doświadczyliśmy wielu cierpień z powodu zaborów, zsyłek, wojen i emigracji.
Jedną z ideologii, jakie były modne w Ameryce w kontekście różnic kulturowych było stworzenie swego rodzaju ‘melting pot’ – tygla, w którym wszelkie różnice stapiałyby się, tworząc jednolite ideowo czy kulturowo społeczeństwo. Było to atrakcyjne, bo dawało poczucie ‘inkluzywności’. Pamiętam, jak moi współbracia, Amerykanie polskiego pochodzenia, opowiadali, że jako młodzi ludzie wstydzili się swojej etniczności, nie chcieli mówić po polsku, żeby się nie odróżniać od innych. Podobnie było z potomkami czarnoskórych ‘przybyszów’ z Afryki. Po latach, jednak, przyszedł inny trend. Rozwinęła się genetyka. I wtedy wielu poszukiwało swoich ‘korzeni’. Chcieli się dowiedzieć skąd pochodzą, nawet z jakiego plemienia, jakiej rodziny.
Nikt z nas nie chce być jakąś postacią bezkształtną, bez twarzy. Różnice w wyglądzie, kolorze skóry czy języku, jakie są między ludźmi nie są powodem do wstydu ani zażenowania. Stajemy się sobą nie przez ukrywanie czegokolwiek, ale przez akceptację tego, kim jesteśmy i przyjęcie innych takimi, jakimi są. Prawdziwa inkluzywność polega na akceptacji różnic i siebie nawzajem, szukając tego, co sprzyja wzajemnemu wzrostowi, jakiego chce Bóg. I dlatego, tylko przez mądry proces inkulturacji odnajdujemy swoją indywidualną i społeczną twarz.


Skomentuj artykuł