„Zginęła, broniąc cnoty czystości”. Jak co roku coś się we mnie burzy na te słowa
Obchodzimy dziś wspomnienie błogosławionej Karoliny Kózkówny i jak co roku usłyszymy na Mszy podsumowanie jej notki biograficznej: „zginęła, broniąc cnoty czystości”. Jak co roku coś się we mnie burzy na te słowa, szczególnie, że mam w głowie arystotelesowskie pojęcie cnoty (greckiego ἀρετή). Z wielką trudnością łączy mi się „trwała zdolność do czynienia dobra” z historią śmierci Karoliny, która u początków pierwszej wojny światowej uciekała w lesie przed rosyjskim żołnierzem. Jednocześnie wierzę głęboko w jej cnotę czystości, ale wydaje mi się, że nie miała ona wiele wspólnego z męczeńską śmiercią, a dużo więcej z tym, co działo się w jej sercu, gdy troszczyła się o innych (szczególnie ubogie dzieci), gdy błogosławiła zamiast przeklinać w trudnych czasach i gdy powierzała swoje życie Jezusowi bez względu na okoliczności. To jednak, że wolała umrzeć niż zostać zgwałcona, uważam za odruch tak ludzki i naturalny, że trudno mi dopatrzeć się w tym heroizmu. Nie mówiąc już o tym, że raczej nie była to jej decyzja…
Historia Karoliny zawsze przywodzi mi na myśl słuszny gniew wokół spraw, gdzie „gwałtu nie było, bo nie krzyczała”. Myślę o tych wszystkich kobietach, które przeżyły największą traumę swojego życia, po której nie mogły już nigdy dojść do siebie, a dodatkowo odebrano im prawo do sprawiedliwości, bo były tak sparaliżowane, że nie potrafiły nawet się bronić. Myślę też o narodowej dyskusji wokół filmu Smarzowskiego „Dom dobry” i mam poczucie, że szczególnie dzisiaj z całą mocą musimy jasno powiedzieć: pozwalanie na przemoc wobec siebie czy kogokolwiek innego nie jest ani cnotą, ani bohaterstwem, ani życiem Ewangelią. Czym innym natomiast jest dobrowolne oddanie swojego życia, w czym możemy być podobni do Jezusa. Tylko wtedy niczego się nie broni. Wtedy się wszystko powierza w ręce Boga. Za każdym razem, gdy myślę o Karolinie, w mojej głowie pojawia się niepokojące pytanie: „A co by było, gdyby jednak ją zgwałcił, a nie zabił?” Czy wtedy nikt by nie wyniósł jej na ołtarze? Czy rzeczywiście pozostawiliśmy decyzję o świętości jej życia w rękach obrzydliwego sowieckiego mordercy? Czy naprawdę sprowadziliśmy cnotę czystości do fizycznego dziewictwa? O co tu w ogóle chodzi?
Dzisiaj swoje wspomnienie obchodzi jeszcze jedna kobieta Kościoła – św. Filipina Duchesne. Nie doświadczyła spektakularnej męczeńskiej śmierci, a jej życie było pasmem porażek (przynajmniej po ludzku) i niezrealizowanych marzeń. Jedną cnotę miała jednak zdecydowanie ugruntowaną – cierpliwość. Wiele lat czekała na to, by dostać zgodę na wyjazd misyjny do Indian, ale nie poddała się, będąc przekonana, że takie jest pragnienie Boga. Kiedy w końcu udało jej się wyjechać, kolejne zadania powstrzymywały ją w dotarciu do celu, a gdy ostatecznie do niego dotarła, była już zbyt chora i słaba by pracować czy nauczyć się języka Indian. Jej determinacja okazała się jednak być inspiracją nie tylko dla lokalnych plemion, ale i dla wielu przyszłych pokoleń, które w coraz szybszym świecie coraz bardziej potrzebują przykładu mądrej cierpliwości.
Te dwie dzielne niewiasty uczą mnie dzisiaj przyjmowania z pokorą tego, co przynosi mi życie i ufania całym sercem, że Bóg jest w tym ze mną na całej głębokości mojego doświadczenia. Czasami jest ze mnie dumny i kibicuje moim radościom, czasami współodczuwa w moim bólu i zagubieniu, a czasami płacze nad moimi wyborami i tym, że przegapiam po raz kolejny „mój czas nawiedzenia”. Jeśli jednak z cierpliwością będę wracać do Niego, z pewnością ugruntuje we mnie jeszcze niejedną cnotę i nauczy prawdziwie kochać.
„Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły.” (Prz 31,10)


Skomentuj artykuł