Boże, chroń nas przed Żołnierzami Chrystusa

Boże, chroń nas przed Żołnierzami Chrystusa
(fot. facebook.com/ZolnierzeChrystusa)

Wyrastające jak grzyby po deszczu grupy patriotyczno-religijne, które stawiają sobie za cel walkę z szatanem i piętnowanie bluźnierstw, zaczynają napawać mnie lękiem. A gdy do ręki biorą stalowy różaniec i z ostro oszlifowanym krzyżem, zastanawiam się nad tym, ile jeszcze dzieli mnie od tego, by to ostrze zostało skierowane wprost na mnie i moich bliskich.

O budzącej kontrowersje organizacji Żołnierze Chrystusa napisano w już wiele. Wystarczy wspomnieć tu, chociażby o śledztwie przeprowadzonym przez Zuzannę Radzik, którego efekty publicystka przedstawiła na łamach „Tygodnika Powszechnego” (z tekstu płynie niepokojący wniosek o tym, że do struktur Kościoła mogą przeniknąć formacje o dowolnym „charyzmacie”, niekoniecznie kontrolowane przez duchownych), czy felietonie ks. Artura Stopki, gdzie autor pisze o stalowych różańcach, którymi posługują się owi Żołnierze, a które z powodzeniem można by wykorzystać jako narzędzie zbrodni.

Pewnie większość z nas zgodzi się też co do tego, że o ile w wyrażaniu sprzeciwu wobec profanowania ważnych dla chrześcijan symboli nie ma nic złego, o tyle agresywna forma, w jakiej robią to Żołnierze Chrystusa, jest dla żyjącego Ewangelią katolika nie do przyjęcia. Krótko mówiąc, straszenie przemocą w kontekście religijnym jest po prostu niedopuszczalne.     

Dlatego dziś chciałabym spojrzeć na ten temat z nieco innej, być może bardziej osobistej strony. Z Pawłem Jaworskim, szefem Żołnierzy Chrystusa, mam na Facebooku pięcioro wspólnych znajomych. Większość z nich to osoby, które poznałam jeszcze w czasach, gdy publikowałam w mediach uchodzących za prawicowe, ale nie tylko — jest w tym gronie i pewna awangardowa artystka, a nawet siostra zakonna, dość bliska znajoma z dawnych lat. Ot, zwykli ludzie, z którymi do dziś mam kontakt i mimo często dzielących nas różnic, wzajemnie się szanujemy. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że chciałabym na chwilę odejść od pomstowania na Żołnierzy Chrystusa, nazywania ich „faszystami” i „katolickimi bojówkami”, i przynajmniej spróbować dostrzec tam ludzi — a może nawet braci?

DEON.PL POLECA


Paweł Jaworski - jeszcze przywódca, czy już może herszt?

Zadanie to jest o tyle trudne, że w miarę scrollowania facebookowej tablicy Pawła Jaworskiego, natrafiam na treści, które przyprawiają mnie o gęsią skórkę - bynajmniej nie z zachwytu. We wpisach naczelnego Żołnierza Chrystusa przewijają się bowiem nie tylko relacje ze skądinąd chwalebnych akcji pomocy powstańcom, czy „urodzinowe życzenia” dla Maryi, którą Jaworski wprost nazywa „Mamą”. Znaczna większość publikowanych przez Żołnierzy Chrystusa i ich przywódcę (choć „herszt” chyba byłby tu równie uprawnionym określeniem) materiałów do złudzenia przypomina treści propagowane przez ONR i jego odłamy.

Polska Chrystusem narodów - Polacy (ci „prawdziwi”) Jego armią

Znajdziemy tu liczne przestrogi przed LGBT i „lewactwem”, zdjęcia z pielgrzymek i „męskich różańców” odbywających się w miastach całej Polski, a także charakterystyczne dla narodowców i tzw. katolików kulturowych nabożeństwo, z jakim Żołnierze Chrystusa wypowiadają się na temat Boga i Ojczyzny (o Honorze, zdaje się, piszą jakby mniej).

„POLSKA JEST NARODEM WYBRANYM NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY!” - grzmi pisany kapitalikami post opisujący jeden z Męskich Różańców, który odbył się na początku września w Parafii Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Lublinie.

„Jesteśmy świadkami zaciętej walki między państwem Bożym a państwem szatana. Wprawdzie walka ta stale się toczy bez zawieszenia broni, walka najdłuższa i najpowszechniejsza, dziś jednak na oczach naszych toczy się ona tak zawzięcie jak nigdy.” - czytamy we wpisie.

Straszenie przemocą w kontekście religijnym jest po prostu niedopuszczalne. 

„Nowoczesne pogaństwo, opętane jakby kultem demona, odrzuciło wszelkie idee moralne, wymazało pojęcie człowieczeństwa. Upaja się wizją społeczeństwa, w którym już nie rozbrzmiewa imię Boże, a w którym pojęcie religii i moralności chrześcijańskiej są wytępione bezpowrotnie” - piszą Żołnierze Chrystusa, powołując się na słowa kardynała August Hlonda, którego najwyraźniej przybrali sobie za patrona (co nie powinno specjalnie dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że rysą na biografii byłego Prymasa Polski były zarzuty o antysemityzm).

To nie są pojedyncze „Sebiksy” z osiedla. To zorganizowana struktura, która na naszych oczach rozrasta się każdego dnia

Właściwie cały timeline Żołnierzy Chrystusa pęka w szwach od zdjęć i relacji, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w mediach społecznościowych Marszu Niepodległości (od lat zawłaszczonego przez narodowców), czy innych posądzanych o promowanie faszyzmu grup i organizacji.

Żołnierze Chrystusa są chętnie wspierani przez media prawicowe, zwłaszcza te spoza tzw. mainstreamu - jak internetowa telewizja Marcina Roli wRealu24, czy budzący kontrowersje wśród samych katolików portal PCh24.

Kiedy z profilu Pawła Jaworskiego przechodzę płynnie na fanpage Żołnierzy Chrystusa, a stamtąd - algorytmy portalu, najwidoczniej uznając mnie już za entuzjastkę podobnych klimatów, przenoszą mnie na takie profile jak „Różaniec kibiców”, „Roty Marszu Niepodległości” (te same, które zasłynęło ostatnio wieszaniem w stolicy billboardów z cytatami ze Starego Testamentu, mającymi, jak mniemam, „nawrócić” osoby homoseksualne) oraz do zamkniętych facebookowych grup: „Żołnierze Chrystusa - Warszawa” (grupa ta liczy ponad 300 członków) i dużo liczniejszej, bo składającej się z ponad 1000 użytkowników, grupy pt. „Rycerze Chrystusa Króla oraz Matki Bożej” sygnowanej nazwiskiem suspendowanego  w 2011 r. ks. Piotra Natanka, który mimo zakazu sprawowania obrzędów, konsekwentnie lekceważy postanowienia Archidiecezji Krakowskiej i aktywnie udziela się jako kapłan.

Wystarczy parę kliknięć na Facebooku i kilka susów w Google’a, by przekonać się, że Żołnierze Chrystusa i im podobni, to nie są pojedyncze „Sebiksy” z osiedla. To nie są ludzie, którzy z nudów, między wyciskaniem na siłce, a „bronieniem” wizerunku Polski na forach internetowych, postanowili się skrzyknąć i porobić trochę zamieszania na Marszu Niepodległości. To zorganizowana grupa osób (w zdecydowanej większości mężczyzn, choć zdarzają się i żeńskie oddziały), które coraz śmielej rozpychają się w polskiej debacie publicznej, a rozbudowanych struktur mógłby im pozazdrościć niejeden KIK.

Armia Boga? A może po prostu zwykła sekta?

Co więcej, działalność Żołnierzy Chrystusa nie ogranicza się do aktywności w mediach społecznościowych i organizowania eventów o charakterze religijno-patriotycznym. Na stronie oficjalnego sklepu organizacji znajdziemy gadżety i odzież z logo organizacji i hasłami typu „Armia Boga” i słynne już stalowe różańce (w cenie bagatela 89 zł).

Z kolei na stronie łódzkiego stowarzyszenia Wojownicy Maryi znajdziemy odnośniki do książek i konferencji kontrowersyjnego ks. Dominika Chmielewskiego (tego samego, który przekonywał niedawno, że pandemia to „narzędzie szatana”, które ma na celu zniszczenie Eucharystii) i „Kodeks Wojownika Maryi”, który zakłada m.in. „formację wg podanych zasad” i pisane wielką literą „Pasowanie”  odbywające się na koniec „roku formacyjnego”.

Analizując materiały kolportowane przez żołnierzy, wojowników i rycerzy (gdzieś padło nawet słowo „oficerowie”) Maryi i Chrystusa, towarzyszy mi przeczucie graniczące z pewnością, że tym organizacjom powinien się przyjrzeć któryś z państwowych lub kościelnych ośrodków o nowych ruchach religijnych i sektach. Tylko czy nie jest już za późno…?

Żołnierze Chrystusa: kiedy przyjdą po mnie?

No dobrze, ale miało być osobiście: czas więc na garść wątpliwości, które towarzyszą mi przy omawianiu tego tematu. W tym celu posłużę się przykładem sprzed parunastu dni, kiedy to chyba pierwszy raz na serio pomyślałam o tym, że Żołnierze Chrystusa nie są tylko wdzięcznym tematem dla katolickich publicystów, ale czymś, czego w jakimś realnym stopniu się obawiam.

Byłam niedawno w teatrze, na spektaklu „Matka Joanna od aniołów” Jana Klaty, opartym na popularnym opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza. Zarówno dzieło (inspirowane w końcu historią o opętaniu), jak i postać samego reżysera, wróżyły, że nie będzie to grzeczna sztuka, obchodząca się z tematem religii w białych rękawiczkach i omijająca szerokim łukiem tabu.

Cenię Iwaszkiewicza („Matkę Joannę od Aniołów” przeczytałam jeszcze jako nastolatka, tuż po obejrzeniu ekranizacji Jerzego Kawalerowicza), cenię Klatę, wreszcie - darzę estymą aktorów występujących w spektaklu (zobaczenie tańczącego Bartosza Bieleni, obsypanego nagrodami za rolę księdza w „Bożym Ciele” Jana Komasy warte jest każdych pieniędzy i gdy tylko nadarzy się okazja, chętnie zobaczę ów spektakl raz jeszcze).

Podczas spektaklu naprawdę świetnie się bawiłam (choć w kontekście jego tematyki i środków przekazu „zabawa” nabiera tu wisielczego humoru), odkrywając dzięki twórcom nowe poziomy, na których można by odczytać opowiadanie Iwaszkiewicza i skonfrontować je z przeżywaniem mojej własnej duchowości.

Żołnierze Chrystusa nie są tylko wdzięcznym tematem dla katolickich publicystów, ale czymś, czego w jakimś realnym stopniu się obawiam.

Na scenie działy się rzeczy, które być może wielu z nas z łatwością zakwalifikowałaby jako „obrazoburcze”, czy „bluźniercze” (choć ja ich zupełnie w ten sposób nie odebrałam, to jednak u każdego granica wrażliwości przebiega gdzie indziej). To zdecydowanie jeden z tych spektakli, podczas których, gdy ktoś opuszcza widownię, w reszcie widzów rodzi się pytanie, czy osoba ta wyszła tylko do łazienki i zaraz wróci, czy może nie była w stanie znieść poziomu konfrontacji z tabu i mniej lub bardziej ostentacyjnie opuściła salę bezpowrotnie.

W pewnym momencie zadałam sobie pytanie, co by się stało, gdyby na widowni byli Żołnierze Chrystusa. Patrząc na happeningi i pikiety, do jakich dochodziło pod Teatrem Powszechnym, gdy na jego scenie wystawiana była „Klątwa”, nie tak trudno wyobrazić sobie taką „interwencję”. Poczułam autentyczny lęk o to, czy rośli, wiedzeni chęcią zadośćuczynienia za „bluźnierstwo” mężczyźni, nie postanowiliby wymierzyć „sprawiedliwości” za to, co dzieje się na scenie. Czy śpiewający „Ojcze nasz”, a chwilę potem odpalający papierosa Bartosz Bielenia nie sprowokowałby któregoś z „bojowników” do ataku nie tylko na siebie, ale i przyklaskującą aktorowi publikę?

Zaczynam się bać, że to tylko początek

Tak, wiem, ta sytuacja miała miejsce tylko i wyłącznie w mojej głowie i mam nadzieję, że nigdy się nie ziści. Jednak sam fakt, że podczas oglądania sztuki zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie za głośno się śmieję ze sceny, w której chciwy biskup (wystrojony w brokatowy ornat, przywodzący na myśl stylistykę Paolo Sorrentino i jego „Młodego papieża”) zbiera z podłogi rozrzucone pierścienie, czy usiłuje wyrzucić szatana kryjącego się w łonie zakonnicy, jest czymś w rodzaju czerwonej lampki. Bo co będzie kiedy po mnie, po nas, przyjdą?

Co, jeśli paliwo w postaci LGBT, śmiercionośnych szczepionek, czy równie niebezpiecznego 5G kiedyś się wyczerpie, a lekceważona przez państwo i Kościół (a czasami wręcz przez nie legitymizowana) grupa zradykalizuje się na tyle mocno, że dla takich osób jak ja - czyli przywiązanych do katolickich wartości, ale jednocześnie otwartych na inne środowiska - nie będzie już miejsca? Czy tuż przed smagnięciem stalowym krzyżem zdążę pokazać swój własny, ukryty na łańcuszku pod bluzką? Czy zdążę wykrzyczeć, że łączy nas wiara w Chrystusa? Że w gruncie rzeczy, choć inaczej przeżywamy wiarę, to nadal jesteśmy braćmi i siostrami?

Obserwując to, co się dzieje, trudno mi wykrzesać z siebie optymizm. W trudnym położeniu jest dziś też sam Kościół - jak pokazuje przykład ks. Natanka i innych „wyklętych” księży, którzy za nic mają nakładane na nich kary, trudno uwierzyć, by stanowcza reakcja Episkopatu na działalność Żołnierzy Chrystusa, przyniosła  efekt. Wręcz przeciwnie, ludzie ci tylko utwierdziliby się w oblężonej twierdzy, uznając, że i struktury kościoła zostały zainfekowane szatańskim wirusem deprawacji. Być może właśnie dlatego działania państwa i biskupów muszą być bardzo ostrożne - w myśl zasady, że dopóki pozwalamy działać radykałom w określonych ramach, utrzymujemy nad nimi jako taką kontrolę.

Na koniec kolejna kulturalna (i znowuż nieco obrazoburcza, a niech tam) polecajka - w  „Czarnym Słońcu”, ostatniej książce Jakuba Żulczyka, autor kreśli dystopijną wizję Polski, w której narodowi fanatycy obejmują władzę, a na jej czele stoi Ojciec Premier - bezwzględny teokrata, przywodzący na myśl raczej demona, niż pośrednika Chrystusa. Czytając tę książkę jeszcze rok temu, traktowałam ją jako popis wybujałej fantazji autora. Dziś przecieram oczy ze zdumienia, że między nakreślonym przez Żulczyka złowrogim uniwersum, a tym, co tuż obok nas dzieje się w polskim Kościele, jest tak wiele podobieństw. I to jest przerażające.

Dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Jacek Prusak SJ, Sławomir Rusin

Dojrzała wiara to zgoda na obcowanie z Tajemnicą

Czy psychologia jest wrogiem wiary? A może doprowadzi do tego, że uwierzę głębiej? Czy wyznacznikiem bliskości z Bogiem są emocje? Co Pismo Święte mówi o orientacji seksualnej?...

Skomentuj artykuł

Boże, chroń nas przed Żołnierzami Chrystusa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.