Droga Krzyżowa w Koloseum i bajkowa Rosja Watykanu
Jeśli ktoś chce zrozumieć, na czym polega głębokie niezrozumienie wojny w Ukrainie jakie dotyka Stolicę Apostolską, powinien przeczytać rozważania z X stacji rzymskiej Drogi Krzyżowej, które przygotować mieli wspólnie Rosjanin i Ukrainiec.
Zacznę od tego, że rozumiem zamysł watykańskiej Drogi Krzyżowej, i nie zamierzam sprowadzać jej rozważań jedynie do Ukrainy i Rosji. Kolejne stacje prowadziły nas przez dramat wielu wojen i konfliktów, które rozdzierają współczesny świat, i przypominały - także nam w Polsce, skupionym na wojnie za naszymi wschodnimi granicami - że nie jest to jedyna wojna tocząca się obecnie na świecie, że cierpienie, ból, strach, zniszczone domy i brak nadziei dotyka również ludzi w innych regionach świata.
Nie będę cytował wszystkich stacji, ale już pierwsza z nich - zawierająca świadectwo migranta z Afryki Zachodniej - robi ogromne wrażenie. Jego osobista - jak mówi - "droga krzyżowa" rozpoczęła się sześć lat temu, i prowadziła przez przez pustynię wśród trupów i wraków samochodów, pobyt w Libii wśród więzień i tortur. Potem była przeprawa przez morze Śródziemne, na gumowym pontonie ze 100 innymi osobami. Wtedy się nie udało, z morza podjął ich statek, który wrócił ich do Libii, gdzie przetrzymywano ich w obozach. I wreszcie kolejna trasa przez morze. Jego towarzysze utonęli, a on sam zasnął "mając nadzieję, że umrze". Uratowali go rybacy i organizacje pozarządowe. Ostatecznie trafił na Maltę, do ośrodka dla migrantów i tam co noc pytał Boga: "dlaczego ludzie tacy jak my mają uważać nas za wrogów?". "Wybaw nas, Panie Jezu" - brzmi modlitwa - od "łatwego potępiania bliźniego", od "pochopnych sądów", od "destrukcyjnej paplaniny". Wstrząsające są te słowa. I wiele innych rozważań podobnie. Dobrze, że je usłyszeliśmy.
Jednak debatę w naszej części Europy wywołała tylko stacja X owej Drogi Krzyżowej, ta poświęcona Ukrainie i Rosji. Jej autorami mieli być chłopcy - ukraiński i rosyjski. Ten pierwszy pisał: "W zeszłym roku tata i mama zabrali mnie i mojego młodszego brata do Włoch, gdzie od ponad 20 lat pracuje nasza babcia. Wyjechaliśmy z Mariupola w nocy. Na granicy żołnierze zatrzymali mojego ojca i powiedzieli mu, że musi zostać na Ukrainie, żeby walczyć. Dalej jechaliśmy autobusem jeszcze przez dwa dni. Po przybyciu do Włoch byłem smutny. Czułem się odarty ze wszystkiego: zupełnie nagi. Nie znałem języka i nie miałam przyjaciół. Babcia bardzo się starała, żebym poczuł się szczęśliwy, ale ja tylko mówiłem, że chcę wrócić do domu. W końcu moja rodzina postanowiła wrócić na Ukrainę. Tutaj sytuacja nadal jest trudna, wszędzie wokół toczy się wojna, miasto jest zniszczone. Ale w sercu wciąż mam tę pewność, o której mówiła mi babcia, gdy płakałem: »Zobaczysz, że wszystko minie. I z pomocą dobrego Boga wróci pokój«". Zaraz po tych słowach następowało rozważanie chłopca z Rosji. "Ja natomiast jestem rosyjskim chłopcem... podczas gdy to mówię, to prawie czuję się winny, ale jednocześnie nie rozumiem dlaczego i czuję się podwójnie źle. Odarty ze szczęścia i marzeń na przyszłość. Od dwóch lat widzę płaczącą babcię i mamę. W liście doniesiono nam o śmierci mojego starszego brata, do dziś pamiętam go w dniu jego 18. urodzin, uśmiechniętego i jaśniejącego jak słońce, a wszystko to zaledwie kilka tygodni przed naszym wyjazdem w daleką podróż. Wszyscy mówili nam, że musimy być dumni, ale w domu było tylko wiele cierpienia i smutku. To samo stało się z tatą i dziadkiem, oni też wyjechali i nic więcej o nich nie wiemy. Ktoś z moich szkolnych kolegów z wielkim strachem szepnął mi do ucha, że jest wojna. Wracając do domu napisałem modlitwę: Jezu, proszę, niech na całym świecie zapanuje pokój i abyśmy wszyscy byli braćmi".
Można powiedzieć, że to piękne modlitewne medytacje, ale - tu jednak pozwolę sobie na kilka uwag krytycznych - naznaczone są one fałszywym symetryzmem. Cierpienia ukraińskiego i rosyjskiego chłopca są jednak nieporównywalne. Ten pierwszy - pochodzący z Mariupola - stracił swoje miasto, które zostało doszczętnie zburzone, stracił swoje ziemie, a jego bliscy (często siostry, ciotki, koleżanki) zostały brutalnie zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy (być może wśród gwałcicieli był też brat, ojciec czy dziadek owego rosyjskiego chłopca), ich domy zostały splądrowane przez rosyjskich żołdaków. Ojczyzny rosyjskiego chłopca nikt nie napadł, nikt nie gwałci jego sióstr i koleżanek, nikt nie bombarduje i nie równa z ziemią jego państwa. To jednak jest zasadnicza różnica. Znak równości między oboma tymi sytuacjami nie istnieje, nawet jeśli cierpienie i tęsknota dzieci jest podobna.
Jest także pomijanie kontekstu i założenie, że rosyjskie dzieci i sami Rosjanie myślą o tej wojnie w sposób analogiczny do chłopca, autora rozważań. To zwyczajnie nie jest prawda. Rosyjska propaganda dotknęła wielu, bardzo wielu Rosjan, a rosyjskie mity imperialne sprawiają, że w umysłach wielu (a bez ryzyka większego błędu można powiedzieć, że większości) Rosjan tkwi głębokie przekonanie, że za wojnę odpowiadają inni - NATO, USA, ukraińscy naziści - którymi dzielni rosyjscy wojacy dają odpór. Ojcowie, dziadkowie, bracia - choć ich śmierć rodzi cierpienie - są przedstawiani jako bohaterowie, którzy przeciwstawiają się wcielonemu złu jakim jest Zachód. To jest też dramat tej wojny, a jego całkowite pominięcie milczeniem w rozważaniach o wojnie (choć w każdej wojnie takie mity odgrywają kluczową rolę) pokazuje niezrozumienie tej wojny.
Można powiedzieć, że czepiam się modlitwy, że rozważania Drogi Krzyżowej, nie muszą poddawać się logice informacji i prawdziwości, że chodzi w nich o coś zupełnie innego. To prawda, ale trzeba mieć świadomość, że to właśnie takie symboliczne wydarzenia budują świadomość wielu katolików na całym świecie, że to właśnie wzruszające rozważania rosyjskiego chłopca (nie neguję ich szczerości) będą budowały obraz tej wojny w mieszkańcach Afryki i Azji, o Ameryce Łacińskiej nie wspominając, którzy nie śledzą jej na co dzień. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego warto to rozważanie przeanalizować. Otóż tak się składa, że ono świetnie pokazuje, jak na tę wojnę spogląda sam papież (którego na Drodze Krzyżowej, z powodu stanu zdrowia, nie było). Rosja w tej opowieści jest bytem bajkowym, rosyjskie prawosławie duchową potęgą, a rosyjskie myślenie znajduje najdoskonalszy wyraz w powieściach Fiodora Dostojewskiego (publicystyka jest dyskretnie pomijana, bo nie pasuje do obrazu). Ten obraz z trudem składa się z prawdą o tej wojnie, w której strona rosyjska grani, morduje, gwałci i zwyczajnie próbuje skolonizować inny kraj, więc… wypiera się prawdę o wojnie w imię opowieści o Rosjanach, którzy przecież nie akceptują tego, co się dzieje w Ukrainie. Otóż tak się składa, że akceptują, i jeśli Watykan chce prowadzić skuteczną politykę wschodnią, to powinien jak najszybciej zrezygnować z bajkowych opowieści na rzecz twardej rzeczywistości tej wojny. Wojny, w której symetryzm jest nieuczciwością wobec ofiar.
Skomentuj artykuł