Kto żałuje, że ma dzieci, ręka w górę
Kult cudownego rodzica – oto problem obecnego pokolenia wychowującego dzieci. Nikt nas na to nie przygotował. Model bycia rodzicem, który odziedziczyliśmy, nagle okazuje się nieprzystający do rzeczywistości. I rośnie potrzeba stworzenia nowego modelu, radzącego sobie w półcyfrowej, ideologicznie porozdzieranej, zmieniającej się szybciej niż widok z okna pilota Formuły 1 rzeczywistości.
Przez media echem przetaczają się wyniki badań, przeprowadzonych przez dr Konrada Piotrowskiego z SWPS, mówiących o tym, że mniej więcej jeden na dziesięciu polskich rodziców żałuje, że rodzicem został, niezależnie od płci. Śledzę medialną podróż tych wyników i wnioski, jakie kolejne środowiska wyciągają z prostego stwierdzenia faktu, że jest całkiem spora grupa rodziców przed czterdziestką, którzy żałują, że mają dzieci, a gdyby mogli zdecydować jeszcze raz, to na pewno by ich nie mieli.
I oczywiście jest tak, że każdy próbuje te wyniki interpretować w swoją stronę: jedni twierdzą, że mniej by było żałujących rodziców, gdyby Polska była mniej zacofana i zapewniała chętnym pełny dostęp do antykoncepcji i aborcji, inni mówią, że przyczyną jest tradycyjne wychowanie, bo działa jak maszyna produkująca ludzi, którzy chcą spełnić cudze oczekiwania, a ostatecznie żałują swojej decyzji o powołaniu nowego życia na świat. Jest sporo takich, co załamują ręce nad małością i słabością ludzi, którzy nie potrafią psychicznie sprostać byciu rodzicem, jak gdyby wychowanie dziecka było równie proste, jak skręcanie regału z IKEI.
Faktem jest, że jesteśmy teraz bardzo dzieciocentryczni. W porównaniu do pokolenia naszych rodziców mamy jeszcze wyżej postawioną poprzeczkę. Poziom wyzwań i oczekiwań podnosi nam psychologia, dostarczając setek ważnych informacji i zmieniając model rodzicielstwa z podstawowego: spraw, żeby dziecko było względnie zdrowe, potrafiło choć trochę radzić sobie w życiu i wybierać dobro, na zaawansowany: zaopiekuj się jego wszystkimi potrzebami w sposób doskonały. A przy tym ogarnij też siebie, przepracuj własne nawyki, traumy i ograniczenia ze swojego dzieciństwa, świadomie kształtuj swoje rodzicielstwo, czytaj, dokształcaj się, dowiaduj, co jeszcze możesz zrobić dla swojego dziecka, żeby zapewnić mu jak najlepsze warunki.
To jest rodzicielstwo dzieciocentryczne.
I ono jest przytłaczające.
I bardzo szybko może człowieka przerosnąć.
Gdy nasze matki i ojcowie, osadzeni w tradycyjnym modelu życia rodzinnego, w tym o wiele bardziej niż dziś nierozerwalnym duecie „żywiciel rodziny i matka Polka” mierzyli się raczej z problemami ekonomicznymi, bo innych nawet głośno nie nazywali – my mierzymy się dodatkowo z czymś innym: z ideałem cudownego rodzica. Ojca, który jest, ciągle ma czas, daje przykład i wie, jak mądrze rozwijać swoje dzieci, i nie odczuwa przy tym irytacji, zmęczenia ani wypalenia. Matki, która nie „siedzi w domu”, ale jest radosną, zadbaną, pracującą kobietą, jednocześnie dbającą o wszystkie potrzeby swoich dzieci, zwłaszcza te wewnętrzne, które podpowiadają najnowsze badania dziecięcej psychiki, i nie jest przy tym sfrustrowaną kobietą, która nie ogarnia porządku we własnej chałupie.
Kult cudownego rodzica – oto problem obecnego pokolenia wychowującego dzieci. Nikt nas na to nie przygotował. Modele bycia rodzicem, nie zmieniające się znacząco przez ostatnie pokolenia, odziedziczone przez nas, nagle okazują się nieprzystające do naszej codzienności. I rośnie potrzeba stworzenia nowego modelu rodzica, radzącego sobie w półcyfrowej, ideologicznie porozdzieranej, zmieniającej się szybciej niż widok rzeczywistości z okna kierowcy Formuły 1.
A my, obecni rodzice przed czterdziestką, jesteśmy gatunkiem przejściowym, jedną nogą tam, drugą tu, z sercem coraz bardziej oszołomionym kolejnymi formułowanymi wobec nas oczekiwaniami i rozumem mówiącym „na co mi to wszystko było!”
Bo co innego można powiedzieć, gdy piękna bajka o tuleniu słodkiego maluszka zamienia się w nieustanną walkę o to, przeżyć z jednej pensji? Gdy marzenie o dobrym, szczęśliwym, trwającym do starości małżeństwie kończy się po pięciu albo siedmiu latach wielkim rozczarowaniem i cholernie trudnym, samotnym rodzicielstwem? Gdy to wszystko, czym dotąd doświadczyło nas życie, okazuje się być przeszkodą w byciu nawet nie cudownym, ale zwyczajnym, wystarczającym rodzicem, który swoich licznych, dopiero w dorosłości wychodzących na światło dzienne problemów nie przekaże dziecku?
Dlatego nie dziwię się, że co dziesiąty polski rodzic żałuje, że ma dzieci. Nie dziwię się, że o wiele częściej – bo aż co trzecia osoba na dziesięć – żałują ci, którzy ledwo wiążą koniec z końcem albo rozpadł się ich związek. Rozumiem to, choć sama do grupy żałujących nie należę i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek zacznę.
Bardzo za to liczę na dyskusję, która oby się wywiązała po opublikowaniu badań wokół wciąż nas szokującego tematu tabu (bo co to za wyrodny rodzic, który żałuje, że ma dziecko!). I na to, że w tej dyskusji nie zaczniemy sobie opowiadać bajek o tym, jak bardzo mogłoby zmniejszyć procent żałujących rodziców promowanie antynatalizmu, antykoncepcji i aborcji. A może i późnych adopcji i eutanazji, kto wie?
Bo jestem mocno przekonana, że ten żal, że się ma dzieci, nie zawsze wynika z tego, że te dzieci nie były czyimś, prosto mówiąc, powołaniem. Czuję, że o wiele częściej jest w tym rozczarowanie. Rozczarowanie po pierwsze sobą, tym, że się nie spełnia oczekiwań, nie radzi sobie z problemami, jakie przynosi rodzicielstwo, nie zbliża nawet do bycia cudownym rodzicem. A po drugie – życiem, które okazuje się o wiele trudniejsze, niż myśleliśmy, albo już nawet zwyczajnie nie do zniesienia.
A to, co teraz jest potrzebne rodzicom przed czterdziestką, którzy już żałują, że mają dzieci, albo za chwilę żałować zaczną – to dobre, mądre wsparcie, które pozwoli ten żal i jego przyczyny zrozumieć, zaopiekować, przyjąć. I na powrót uczynić życie i rodzicielstwo jeśli nie cudownym, to przynajmniej wystarczająco znośnym.
Skomentuj artykuł