Szpital polowy. Kościół wobec agresji na Ukrainę
Kościół Katolicki ma wiele cech niezwykłych, ale jedną szczególną. W sytuacjach ekstremalnych zawsze, jak za pstryknięciem palców, z trybu "norma" przemienia się w tryb "wojna", "głód", "kataklizm" lub cokolwiek go spotka. Kościół w wielu językach to Ona - Matka. Matka, która każdą sypialnię w minutę zamieni w szpital polowy.
Dziś na Ukrainie widzimy dokładnie taką przemianę. Ten Kościół, który wielu chciałoby skasować, zmieść, wymazać - okazuje się pierwszym do pomocy. Kupuje chleb, ściela łóżka, robi herbatę. Dla tych co w przystanku, w drodze do Polski, dla tych, którzy chcą się schronić, dla tych, którzy w dramacie wojny szukają ostatniej deski ratunku - Pana Boga.
Kościół pierwszy, aby być. "Nikt nie wymaga od naszych braci heroizmu", powiedział mi dominikański prowincjał, o. Łukasz Wiśniewski, którego bracia służą na Ukrainie - "ale żaden nie chciał wyjechać".
"Zostajemy, choćby nawet do męczeństwa" - relacjonował jedną z rozmów ks. Leszek Kryża z Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie.
25 dominikanów, 36 kapucynów, 12 salezjanów, i tak licząc dojdziemy do kilku setek zakonników, sióstr, księży, którzy w obliczu latających nad głowami rakiet zakasali rękawy, otworzyli piwnice, dolne Kościoły, wystawili Najświętszy Sakrament, a nawet, jak jeden z rosyjskich braci w jednym z zakonów – poszli na wojnę, jako kapelani ukraińskiej armii.
Nikt nie musiał ich o to prosić, nikt nie wysyłał im wytycznych, widząc co dzieje się dookoła, zrobili co trzeba.
Pallotyni, Jezuici, Kapucyni, Karmelitanki, Franciszkanie i wiele innych zakonów modlą się, przygotowują miejsca pobytu, posiłki, doraźną pomoc, opiekę nad dziećmi, starszymi, bezdomnymi.
W Kościele Katolickim nikt nie narysował także kreski pomiędzy tymi, którzy narażają życie na Ukrainie a tymi, którzy zarządzają kościelną machiną w Watykanie i lokalnych diecezjach.
Papież Franciszek, z potwornym bólem kolana, który zatrzymał jego podróż do Florencji i uczestnictwo w uroczystościach Środy Popielcowej – udał się w piątek do rosyjskiego ambasadora przy Stolicy Apostolskiej. Pielgrzym pokoju przyszedł prosić o pokój.
To ten sam Franciszek, który rozmawia z muzułmanami i ten sam, który z trudem klękał, by ucałować stopy sudańskiego przywódcy, błagając tym gestem o pokój.
Ten sam Franciszek zadzwonił do Światosława Szewczuka, zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, by zapewnić, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by pomóc, i podziękować pasterzowi, który razem ze swoimi owcami przed nalotami kryje się w podziemiach katedry w Kijowie.
Arcybiskup Wilna Gintaras Grusas w imieniu wszystkich biskupów Europy grzmiał w czwartek, zwracając się do Rosjan: "W imię Boga, przestańcie!".
Kościół pokazał też światu inną moc - oprócz egzaminu z braterstwa zdaje też egzamin z modlitwy.
Mój spowiednik powiedział mi kiedyś - nic tak nie wkurza diabła jak post i modlitwa. Papież Franciszek podczas środowej audiencji poprosił, aby na diaboliczny bezsens przemocy odpowiedzieć orężem Pana Boga - postem i modlitwą. Żeby post w Środę Popielcową ofiarować właśnie w intencji pokoju.
Modlą się biskupi w Polsce i proszą o to wiernych. "Most modlitewny jest niezwykły. My się tu modlimy i modlą się na Ukrainie za nas - żeby podziękować za pomoc i za naszą modlitwę" - powiedział mi ks. Leszek Kryża.
Ale jest jeszcze egzamin, który zdaliśmy my wszyscy.
Ten egzamin zamyka się w wiadomości, którą dziś rano dostałam od jednej z telewizyjnych koleżanek: "Dzisiaj wprowadza się do nas mama z córką z Ukrainy. Do sąsiadów jej siostra z dziećmi".
Kościół w czasie największej w Europie agresji od II wojny światowej jest szpitalem polowym. I dzisiaj wszyscy bardzo czują się w nim u siebie.
Skomentuj artykuł