W niektórych sprawach prawo kanoniczne jest bardziej restrykcyjne niż prawo świeckie
To być może kontrowersyjna teza, ale czasem Kościół, zatrzymując księdza pedofila w swoich szeregach, chroni przed nim społeczeństwo.
Zakaz lub nakaz przebywania w określonym miejscu lub na określonym terytorium, pozbawienie lub zakaz korzystania z władzy, urzędu, zadania, prawa, przywileju, uprawnienia, łaski, tytułu, a także odznaczenia, karne przeniesienie na inny urząd, wydalenie ze stanu duchownego - to katalog kar, jakimi dysponuje Kościół w odniesieniu do księdza, któremu udowodniono nadużycia seksualne wobec nieletnich.
Oczekiwanie społeczeństwa - szczególnie widoczne teraz po filmach braci Sekielskich, ujawnieniach kolejnych spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego małoletnich, konsekwencjach wyciąganych wobec biskupów, którzy ukrywali przestępców - jest takie, że każdy duchowny, który dopuści się czynu przestępczego związanego z wykorzystywaniem winien być z kapłaństwa usunięty. W wielu komentarzach daje się dziś słyszeć, że jeśli sprawca wciąż pozostaje kapłanem, to winien jest jego biskup, który wbrew radykalnej postawie papieża, mówiącego, że w szeregach kapłańskich nie ma miejsca dla przestępców, dalej takiego sprawcę ukrywa.
Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana i wcale nie taka prosta, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. A wyrzucenie księdza ze stanu kapłańskiego często nie rozwiązuje żadnego problemu, ale rodzi ryzyko powstania jeszcze większych. Obowiązujące w Polsce prawo świeckie różni się od prawa kanonicznego. Prawo świeckie za osobę małoletnią uznaje osobę poniżej 15. roku życia, a kanoniczne osobę poniżej 18 lat. Różne są także okresy przedawnienia się czynów: w prawie kanonicznym są one znacznie dłuższe, aniżeli w ustawodawstwie państwowym. Ba, w Kościele w wielu sprawach bieg przedawnienia można wręcz zatrzymać! W sytuacji, gdy ksiądz został skazany przez sąd i odbywa karę więzienia, sprawa wydaje się prosta. Kościół wyrzuca go ze swoich szeregów, a gdy wychodzi na wolność, kontrolę nad nim przejmie państwo. I to ono będzie musiało zrobić wszystko, by taki człowiek nikogo więcej nie skrzywdził.
Są też sytuacje, gdy z punktu widzenia prawa cywilnego przestępstwo uległo przedawnieniu, ale na gruncie kościelnym - nie. Kościół, wyrzucając ze swoich szeregów kapłana, który dopuszczał się molestowania, wrzuca w społeczeństwo pedofila, nad którym nikt nie ma kontroli. Biskup nie ma już nad nim żadnej władzy, a wobec prawa cywilnego taki człowiek ma czyste konto. Właściwie nie ma żadnych przeciwwskazań do tego, by zatrudnił się jako dozorca w szkole czy przedszkolu. Kto będzie odpowiadał za to, jeśli taki człowiek po raz kolejny skrzywdzi dziecko? Pytanie dziś retoryczne, ale w tym sensie wartą rozważenia wydaje się propozycja, by wydłużyć okres przedawniania czynów seksualnych wobec nieletnich także w prawie państwowym. Ale żeby miała ona sens, trzeba, by była kompatybilna z prawem kanonicznym.
Inna kwestia to sprawa ewentualnej odpowiedzialności biskupów za tzw. krycie pedofilów. Mitem jest twierdzenie, że usunięcie księdza to kompetencja biskupa miejsca. W każdym przypadku decyduje o tym watykańska Kongregacja Nauki Wiary. Znane mi są takie przypadki z Polski, gdy biskup w opinii wysłanej do Watykanu pisał, że jego zdaniem księdza trzeba wyrzucić, ale decyzja Stolicy Apostolskiej była inna. Bo delikwent był w podeszłym wieku, bo sprawa nie była do końca jednoznaczna. Ale z „kłopotem" zostaje biskup, a nie Watykan. Nie bardzo wiadomo, jak w takiej sytuacji postąpić. Wysłać do parafii na prowincji? Powiedzą, że ukrywa pedofila. Zatrzymać go w kurii na podrzędnym stanowisku lub posłać do klasztoru? Też może być źle, bo jak takiego człowieka upilnować? A co zrobić z takim, który odbył karę więzienia, nie został wyrzucony ze stanu kapłańskiego i wrócił pod skrzydła biskupa? Ujawnić jego nazwisko? To dożywotnia stygmatyzacja. Właściwie cokolwiek biskup zrobi lub czego nie zrobi, będzie złe i ostatecznie uderzy w niego.
Ostatnio z propozycją tworzenia „więzień kościelnych”, w których na zasadzie dobrowolności mieliby przebywać duchowni, którzy odbyli już karę więzienia wystąpił ks. Hans Zollner - dyrektor Centrum Ochrony Nieletnich Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Jezuita wyjaśnia, że po odbyciu kary więzienia osoby te mogłyby zostać przyjęte, otoczone opieką i poddanie ścisłemu nadzorowi, aby zapobiec kolejnym aktom agresji. Jego zdaniem, kontrola, dokładne zdefiniowanie tego, co mogą, a czego nie mogą robić, jest „jednym z najważniejszych narzędzi w walce z krzywdzicielami w Kościele i poza nim”. Zollner wskazuje, że taka inicjatywa mogłaby być skuteczna tylko w „wysoko wyspecjalizowanych” społeczeństwach zachodnich Europy, Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie.
O ile z propozycją się zgadzam, o tyle teza, że może się ona sprawdzić tylko w „wysoko wyspecjalizowanych” społeczeństwach jest nieco dyskusyjna. Dlaczego? Bo paru księży, którzy dopuścili się wykorzystywania, jest w naszym kraju w swego rodzaju więzieniach. Znany jest mi przypadek jednego, umieszczonego w klasztorze, księdza, który w ogóle nie może opuszczać miejsca pobytu. Inny „uwięziony” jest w domu księży emerytów, gości może przyjmować w ogólnodostępnej sali, na zewnątrz może wychodzić tylko w towarzystwie kuratora. Izolacja działa – na szczęście także w Polsce.
W sprawach dotyczących wykorzystywania seksualnego tematów do rozwiązania jest wiele. I to zarówno po stronie państwa – na co wskazuje m.in. raport państwowej komisji ds. pedofili - jak i po stronie Kościoła. Dyskusję o pedofilii trzeba prowadzić na kilku poziomach, bo nigdy nie są to sprawy oczywiste i zerojedynkowe.
Skomentuj artykuł