Jan Kobuszewski: „Haniu, pamiętaj, publiczność trzeba trzymać za mordę”

Jan Kobuszewski: „Haniu, pamiętaj, publiczność trzeba trzymać za mordę”
Jan Kobuszewski (fot. archiwum rodzinne)
Logo źródła: MANDO Hanna Faryna-Paszkiewicz

"Każdy chciał podejść, uścisnąć go, podziękować, zagadać. Widziałam, z jaką cierpliwością i szacunkiem odnosił się do swoich, nierzadko namolnych wielbicieli. To było wzruszające" - tak Jana Kobuszewskiego zapamiętała aktorka Anna Seniuk. Był wielkim artystą, a jakim był człowiekiem?

"Był wybitny, życzliwy i, jak to z wielkimi ludźmi bywa, bardzo skromny" - podkreśla piosenkarka Hanna Banaszak. O tym, jak został zapamiętany Jan Kobuszewski, przeczytasz w książce Hanny Faryny-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny", której fragmenty publikujemy.

DEON.PL POLECA

Anna Seniuk: Janek? Przede wszystkim – dżentelmen!

Dżentelmen w pracy i w podróży, bo przejechaliśmy razem tysiące kilometrów i kilka kontynentów, grając dla Polonii, a więc była okazja poznać siebie w stresie, zmęczeniu, pośpiechu i nieustannych trudach. Jan był towarzyszem idealnym, opiekuńczym i serdecznym. Podróż, która mogła być upiorna i męcząca, stawała się ciekawa i pogodna. Dzięki poczuciu humoru Jana i jego rozkosznemu gawędziarstwu czas ten był zawsze okraszony anegdotami i licznymi wspomnieniami mojego towarzysza.

(…) Podróże po kraju w związku z rozpoznawalnością Janka były nieco trudniejsze. Każdy chciał podejść, uścisnąć go, podziękować, zagadać. Widziałam, z jaką cierpliwością i szacunkiem odnosił się do swoich, nierzadko namolnych wielbicieli. To było wzruszające. Wcześniej nieraz byłam świadkiem arogancji i niecierpliwości kolegów w stosunku do miłośników ich talentu. Jan nigdy sobie na to nie pozwolił, wiedział, że miłość, czułość, uwielbienie są wielką wartością, której nie wolno lekceważyć.

(…) A w ogóle poznałam Janka dużo wcześniej, kiedy przeniosłam się z Krakowa do Warszawy po otrzymaniu angażu do Teatru Ateneum. Był styczeń 1970 roku. Miałam wrażenie, że zaczynam wszystko od początku, że moje dotychczasowe role pozostały w Krakowie i jestem tu nowa. Widziałam, jak wiele krakowskich aktorów i aktorek przepadało w stolicy bez wieści. Warszawa ich „nie kupowała”.

Ja miałam szczęście, dzięki rekomendacji prof. Bardiniego, z którym pracowałam w Krakowie, trafiłam do kabaretu Dudek. Pośród gwiazd kabaretowych najwyższej rangi – Ireny Kwiatkowskiej, Michnikowskiego, Gołasa, Pawlika, Dziewońskiego i oczywiście Kobusza – czułam się zagubiona i, co tu kryć, przerażona w najwyższym stopniu. Zespół jednak od razu wprowadził życzliwy nastrój i z poczuciem humoru wyśmiewał się z „prowincjuszki”!

(…) Z Jankiem spotkaliśmy się też w 1975 roku w telewizyjnym Ożenku w reżyserii Ewy Bonackiej. Obsada tej sztuki była wymarzona: Kwiatkowska, Brusikiewicz, Pokora, Wołłejko, Turek, ja i oczywiście Kobuszewski, który brawurowo stworzył postać „starającego się”, wykorzystując maksymalnie swoją posturę i warunki sceniczne. Próby i nagrania były dla nas wielką przyjemnością, co, mam nadzieję, czuje się z ekranu.

Później spotkałam Janka jeszcze raz, ale w zupełnie innych okolicznościach. Oboje mieliśmy doświadczenia z chorobą nowotworową, więc profesor Andrzej Kułakowski zaprosił nas do sesji promującej profilaktykę onkologiczną, której efektem był plakat z naszymi wizerunkami. Kiedyś rozmawialiśmy o doświadczeniach w tej materii i Janek mówi do mnie: „A wiesz, wtedy po udanej operacji poszedłem do kościoła się pomodlić i podziękować za życie. Kiedy już wszystko opowiedziałem Panu Bogu, na odchodnym zapytałem: «Panie Boże, czy ja jeszcze czasem będę mógł się napić?» «Tak, Jasiu», odpowiedział Bóg”.

Cały Janek…

Hanna Banaszak: Wszystko, czego dotykał, nabierało szlachetności

Jan Kobuszewski był człowiekiem wielkiej klasy i bardzo ważną postacią w moim życiu. Był dla mnie nauczycielem sceny, życia, relacji międzyludzkich i odwagi. Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa mi się w połączeniu z jego sylwetką, to zabawna i pouczająca wskazówka: „Haniu, pamiętaj, publiczność trzeba trzymać za mordę”. Wzięłam sobie te słowa do serca i gdy niebawem równolegle z naszą współpracą zaczęłam przygotowania do własnego recitalu, skorzystałam z tej podpowiedzi i korzystam do dzisiaj. Za tym żartobliwym zdaniem kryła się wielka zawodowa mądrość, mówiąca o tym, że to artysta musi sobą coś sensownego proponować i nie bać się tego, zawyżać publiczności poprzeczkę i wciąż się rozwijać, a nie wychodzić naprzeciw nie zawsze dobrym gustom odbiorców.

Pracowaliśmy ze sobą kilka lat. Wraz z Jankiem Kociniakiem, Tadeuszem Suchockim i Włodzimierzem Nowakiem tworzyliśmy grupę kabaretową pod nazwą KAWON. Zjeździliśmy razem kawałek świata. (…) Praca z Kobuszem była moją zawodową edukacją i cudownym, koleżeńskim obcowaniem. Rozmowy z nim zawsze były mądre i refleksyjne. Był duszą towarzystwa. Wszyscy go uwielbiali. Nosił w sobie pokorę, serdeczność i dużo zrozumienia dla drugiego człowieka. Miał wielką wrażliwość psychologiczno-filozoficzną.

Wciąż się rozwijał, szukał prawdy i dobra. Wszystko, czego dotykał, nabierało szlachetności. Uczył w ten sposób innych i dawał powody do istotnych przemyśleń. Był wybitny, życzliwy i, jak to z wielkimi ludźmi bywa, bardzo skromny.

Gdy się spotkaliśmy, miałam około trzydziestu lat. Pamiętam moment, kiedy Janek dowiedział się o swojej ciężkiej chorobie. Kilka dni po badaniach graliśmy spektakl. Obserwowałam, jak ten wspaniały artysta siedzi przybity za kulisami i czeka na swoje wejście na scenę, po czym na nią wpada i kompletnie nie zdradzając prawdziwych uczuć, opowiada zabawne historie. Pokazywał nam ogromny profesjonalizm. Wszyscy byliśmy tym poruszeni. Po operacji szybko wrócił na scenę i znów ruszyliśmy w trasę. Kobusz żył jeszcze długo, bo operowali go mistrzowie, ale osobiście przypuszczam, że także jego siła charakteru, odwaga i głęboka wiara nie były tu bez znaczenia.

Joanna Wielowieyska: Nazywaliśmy go Janem Apostołem

(…) Rozmowa z nim była rytuałem, a jego dar przekazywania ciepła i autentycznej serdeczności i zainteresowania sprawiał, że rozmówca czuł się lepszym człowiekiem. Zaczynało się od kilku żartów zasłyszanych na mieście. Wujek miał niezwykłą pamięć, historie opowiadał z najdrobniejszymi szczegółami. Dużo pamiętał z przedwojennej Warszawy. Mówił o teatrze, polityce, sporcie, uwielbiał Mazury. Rozmowa z nim była prawdziwym spotkaniem drugiego człowieka.

Wujek był bardzo religijny, ale nienarzucający swojej wiary. Nie epatował nią. Nazywaliśmy go „Janem Apostołem”, bo rzeczywiście na co dzień swoim postępowaniem, wyborami pokazywał, jak żyć. Był patriotą, niezwykle przejętym tym, co dzieje się w kraju.

(…) Wszyscy wiedzą, jakim był aktorem, ale to, że był niezwykłym człowiekiem, wiedzą tylko ci, którzy obcowali z nim na co dzień. Często podnosił nas na duchu, mówiąc: „Do góry uszy, to reszta też ruszy”.

Odchodzenie wujka była metafizyczne. W domu, w otoczeniu rodziny. Czuliśmy siłę i miłość. Pamiętam, jak widziałam go po raz ostatni, dwa tygodnie przed śmiercią, i mówiłam mu, że moja koleżanka go uwielbia, podziwia i się kłania. Spojrzał wtedy mi prosto w oczy i powiedział: „Jej chodzi o Jana Kobuszewskiego, a mnie to już nie dotyczy”.

Kochany Wujku, DZIĘKUJĘ! Za to, że dawałeś nam powody do uśmiechu, ale też uczyłeś, jak należy się uśmiechać i z czego się śmiać i dlatego, że całym swoim życiem pokazywałeś, jak należy żyć.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Hanna Faryna-Paszkiewicz

Król śmiechu

Natychmiast wywoływał śmiech. Przecież Pan Janeczek z Kabaretu Olgi Lipińskiej, przecież Majster, który uczy Jasia, przecież rólki arcydzieła w filmach Stanisława Barei… A jednak prywatnie był śmiertelnie poważny. Skąd się brała jego oryginalność?...

Skomentuj artykuł

Jan Kobuszewski: „Haniu, pamiętaj, publiczność trzeba trzymać za mordę”
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.